- No to rozchodzimy się i do zobaczenia za kilka godzin. Proponuję w tym miejscu. - powiedział Sky, po czym oddalił się uliczką.
- Miłych snów ze szczurami życzę. - dodał Al, odchodząc za Sky'em.
Papa po prostu machnął dłonią i odszedł w przeciwną stronę.
Nie tyle odmachał, co zbył ich machnięciem dłoni. Gdzie by się tu... Cóż, w sumie wstaje dzień, pogoda dopisuje, humory mieszkańcom również. Dlaczego by nie pójść do parku, znaleźć kawałek ławki lub trawki i we względnej ciszy i zieleni zażyć nieco odprężenia, drzemki lub snu? Tak, to chyba najlepsze rozwiązanie.
Mandalorianin skierował swoje kroki w stronę parku, w razie potrzeby pytając o niego przechodniów. Jeżeli ten znajdował się jednak zbyt daleko, wystarczyło znaleźć jakieś inne miejsce publiczne i zaszyć się nieco z boku, najlepiej z jakąś gazetą, nad którą można zasnąć jak człowiek kulturalny, co by nie zostać uznanym za godnego uwagi służb porządkowych menela.
Parków żadnych wcześniej nie widziałeś, jedyne zielone miejsce było na płaskowyżu. Dlatego zacząłeś się rozglądać za ludnym, publicznym miejscem. I miałeś problemy ze znalezieniem takiego. Neimodiańczycy raczej nie słynęli z rozrywkowości, widziałeś na tym Moście także niewiele barów i restauracji. Oraz jedną kawiarnię z ogródkiem na ulicy. Albo znajdziesz tu jakiś klub albo będziesz musiał się przespać na jakiejś giełdzie.
- Chuj w dupę imperatora. - zaklął szpetnie. Co za pojebany naród. Jak to nie ma ławek? Jak to, nie ma parków? Jebać to, po prostu wejdzie do pierwszej z brzegu placówki porządku publicznego, baru, biblioteki, czegokolwiek, co ma bezpłatny kibel. Zamknie się w kabinie, usiądzie na klopie i prześpi się chociaż godzinę.
Pochodziłeś jeszcze trochę i znalazłeś odpowiednie miejsce. Stałeś przed gmachem dość dużej biblioteki. Patrząc z zewnątrz musiała mieć kilka pięter. Postanowiłeś wejść do środka. Po obu stronach, przy ścianach na kilku piętrach ciągnęły się regały i półki z książkami. Były także półki z bankami cyfrowymi, a pośrodku, obok recepcji, terminale, gdzie w których prawdopodobnie można był sprawdzić bazę danych książek obecnych w bibliotece. Między niezliczona liczbą regałów stały stoły różnych rozmiarów, przy których siedzieli czytelnicy. Czuć było lekką woń tuszu.
Biblioteka! Taaaaaaak... To było to.
Mandalorianin przyjrzał się obecnym w milczeniu, obserwując procedury potrzebne do zdjęcia książki z półki. Jeśli nikt nie pytał na wstępie o żadne karty identyfikacyjne i tomy były ogólnodostępne, przynajmniej na miejscu, Sev po prostu zagłębił się między regały. "Teoria pola walki"? "Coruscant a sytuacja gospodarcza Republiki"? "Język i kultura Jawów"? Na pewno znajdzie coś dla siebie, coś, nad czym bez żenady i obawy mógłby spokojnie przymknąć oko przy którymś z odosobnionych stolików. Myśląc o "przymykaniu oka" komandos miał na myśli dokładnie to. Spanie z jednym okiem nie było tak niezwykłą i trudną umiejętnością, jak mogło się zdawać niektórym, a w wielu przypadkach bywało bardzo przydatne. Przy odpowiednio lekkim śnie i sposobie zasypiania podświadomość wciąż angażuje odpowiednie skrypty poznawcze, które aktywizują się przy zarejestrowaniu przez oko danego obrazu. Uczyli ich tego dawno, on sam znał to jeszcze z rodzinnych stron i robił to dość często.
Mandalorianin, wbrew pozorom towarzyszącym jego narodowi, lubił czytać. Zawsze był to dla niego pewien niedostępny luksus, wiążący się z czasem, rozwojem umysłowym zamiast fizycznego, intelektualnymi przyjemnościami czyli wszystkimi rzeczami, których w życiu nie miał zbyt wiele, albo też wcale. Tym razem również nie zanosiło się na więcej, niż parę dłuższych chwil nad praktycznym studium siennika.
Jak zdołałeś ustalić do czytelni wstęp był wolny, więc mogłeś spokojnie wybrać sobie odpowiednią książkę. Chodząc pomiędzy półkami twój wzrok przyciągnęła książka - "Genealogia narodów świata". Dość pokaźne tomiszcze, nad którym z pewnością uda ci się przysnąć. Książka miała pozłacany grzbiet oraz krawędzie stron, miłe w dotyku, gdy przejeżdżało się palcem.
Rozsiadł się wygodnie. Sama radość - genealogia. Hehe, może będzie tu coś o tych pokrakach, na których planecie spędza te przemiłe wakacje.
Sprawdził tę możliwość, z przyjemnością oddając się lekturze. Reszta przyjdzie sama, jego mózg zawsze reagował obronnie na tego typu aktywności, jak zadręczanie go toną niepotrzebnych, śmiertelnie nudnych informacji. Jeśli do końca rozdziału głowa nie opadnie, to dobije się czymś o Mandalorianach. Wiadomo - tradycja, dobrze wiedzieć skąd pochodzisz i inne takie bzdury...
Przekartkowałeś na rozdział poświęcony Neimoidiańczykom. Datowanie rodów zaczyna się jakieś kilkanaście tysięcy lat w tył. Lustrując je tylko, nawet nie zagłębiając się w notki doszedłeś do wniosku, że rody monarsze trzymały się raczej zamkniętych kręgów. Rzadko kiedy zdarzał się ktoś z poza rodziny. Zauważyłeś także przypadki kazirodztwa. Najwyraźniej zazdrośnie strzegli władzy. Rodów przez te kilka tysięcy lat było sporo, lecz nadal były ze sobą spokrewnione. Co ciekawe, od jakichś dwóch tysięcy lat dziedzicami byli jedynie mężczyźni.
Przekartkowałeś na koniec. Widniał tam dopiero co zmarły cesarz wraz z żoną, która zmarła już kilka lat temu. Dziecka w spisie nie było.
Niebyły potomek, cudownie odnaleziony. Dziedzic z bajki. Niebywale ciekawe...
Jak jasna cholera, chciałoby się rzec...
Mandalorianin niespiesznie przerzucał kolejne kartki, leniwie pchając wzrok po kolejnych literach. A głowa kiwała się lekko, powieki ciążyły...
Spanie z otwartymi oczami nie było wcale tak niezwykłą umiejętnością, jak mogło się zdawać niektórym. Poddając się senności należało jedynie unosić brew jednego oka możliwie najwyżej. Dzięki temu, jeżeli powtórzyć zabieg wystarczająco konsekwentnie przed pierwszą fazą snu, unosiła się również powieka, choć sam mózg nie nadawał sygnału do nerwów sterujących powieką i automatycznego odruchu sterującego okiem. Unoszona brew podnosiła powiekę, lecz oko pozostawało w stanie spoczynku, zwrócone źrenicą ku oczodołowi. Paradoksalnie, spanie z jednym okiem otwartym było dlatego nieco łatwiejsze, od spania z oboma otwartymi. Ostateczny efekt był jednak zawsze nie do końca zależny od zasypiającego, który chciał pozostawać w stanie czuwania. Jeśli jednak mu się to udało, mózg i oczy rejestrowały obrazy i ruchy bezpośrednio na linii wzroku, dzięki czemu mogły zaalarmować przełączoną na "stand by", czyli sen płytki, podświadomość, która - o ile uznała, że zarejestrowany kształt czy zdarzenie pasuje do skryptu alarmowego - mogła obudzić śniącego do pełnej gotowości. Sam śniący odbierał wówczas dziwną sensację - lekkie, niewyraźne marzenie senne zachodzące na równi lub konkurencyjnie z obrazem percepowanej wciąż rzeczywistości.
Do tego trzeba było wbić sobie do łba, by nie spać dłużej, niż trzy godziny. Wbrew pozorom było to dość łatwe. Uporczywie powtarzana myśl, podobnie jak manewr z unoszeniem brwi, powodowała (lub raczej - mogła spowodować, pewności nigdy nie było) zaprogramowanie wewnętrznego zegara i pamięci zadaniowej na automatyczne obudzenie się po upływie rzeczonego czasu.
Dlatego właśnie Mandalorianin nie lubił używać zbyt wielu maszyn i elektronicznych bajerów. Ciało i umysł były najlepszymi i najbardziej złożonymi maszynami, wyposażonymi we wszystkie niezbędne i intuicyjnie obsługiwane podzespoły.
Przysnąłeś w końcu nad książką, mając wciąż jedno oko otwarte. Wydawało ci się, że widzisz przewijające się cienie ludzkie na granicy twojego wzroku, lecz nie byłeś pewien, czy to sen, czy jawa. Z resztą, nie chciało ci się nad tym rozwodzić, płynąłeś umysłem pośród bezmiaru kosmosu, licząc supernowe, które wybuchały naokoło ciebie. Gdy owionął cię żar jednej z nich, przeniosłeś się gdzie indziej. Znajdowałeś się na środku kamienistej pustyni, a przed tobą na wzgórzu stał drewniany, rozsypujący się domek. Poszedłeś w jego stronę, wymijając węże czające się między kamieniami i stanąłeś u drzwi. Chciałeś zapukać, ale w ostatniej chwili cofnąłeś rękę i sięgnąłeś pod wycieraczkę, gdzie znalazłeś mały kluczyk. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, włożyłeś go do zamka i obróciłeś ze zgrzytem. Czułeś się jak u siebie w domu. Gdy zacząłeś otwierać drzwi, z mroku wyłoniła się wysoka postać w czerni, podeszła do ciebie, schyliła nad twoją głową i powiedziała:
- Wszystko w porządku?
Wybudziłeś się. Stał przed tobą jeden z pracowników biblioteki.
Ocknął się, lekko mrugając oczami i odpowiedział zaspanym głosem:
- Tak tak, wszystko dobrze, dziękuję. Przysnęło mi się po prostu, sam pan rozumie... - dołączył nieznaczny uśmiech. Spojrzenie na zegarek - trzeba się zbierać zapewne. Sprawdzi ile przespał i pobudzi resztę, jeśli jeszcze się gdzieś obijają.
Przespałeś jakieś trzy godziny. Po twojej odpowiedzi neimoidiańczyk odszedł, a ty zamknąłeś książkę. Przeciągnąłeś się lekko, wstałeś z krzesła i odłożyłeś książkę na półkę. Przeciągnąłeś się jeszcze raz i ruszyłeś do wyjścia. Na zewnątrz powitał cię kolejny upalny dzień Cato Neimoidii. Poszedłeś w stronę uliczki, w której mieliście się spotkać. Stwierdziłeś, że na ulicach zrobił się większy ruch niż wczoraj. Pewnie z powodu jutrzejszej uroczystości. Po piętnastu minutach szybszego marszu dotarłeś do miejsca spotkania. Ferajny jeszcze nie było. Znowu...
"Najbardziej niepunktualni komandosi wszechświata" - pomyślał sobie, podpierając plecami ścianę najbliższego budynku i odruchowo, acz dyskretnie, sprawdzając swój sprzęt i broń. Od początku przemyślał też ustalony plan działania, starając przypomnieć sobie gdzie był, jakie dane podawali pozostali i jak się to łączy z ich ostatecznym celem. Standardowa analiza taktyczna, na którą zwykle nie było czasu w warunkach bojowych. Tutaj poczeka jeszcze z godzinę, jeśli lumpy nie zjawią się wcześniej, a może jego mózgownica filozofa wykaże jakiś istotny detal, który głupio przeoczył w trakcie. Potem będzie wyśpiewywał mandaloriańskie pieśni bojowe tak głośno i długo, aż te leniwe mendy pobudzą się i przyjdą, gdziekolwiek teraz są.
Al i Sky pojawili się niedługo po tobie. Widać było po ich twarzach, że chętnie pospali by sobie jeszcze trochę, ale zadanie czekało.
- Gdzie olbrzym? - spytał Sky.
- Cholera go wie, jeszcze się z wyra nie zwlókł pewnie... - dodał Al i poprawił swój nóż, przypięty do pasa pod płaszczem.
Nie mając co debatować, czekaliście, aż się pojawi Papadoupulos. Po piętnastu minutach, gdy czekanie zaczęło was irytować, zjawił się, zasiadając za kierownicą niewielkiego poduszkowca. Zatrzymał się przy was i wysiadł uśmiechnięty.
- Załatwiłem transport.
- To najtrudniejsze mamy za sobą, teraz tylko wleźć wszędzie tam, gdzie chcieliśmy, zrobić wszystko to, co planowaliśmy i z cesarzem pod pachą odjechać tą oto limuzyną. Nic prostszego. - klasnął w dłonie z uciechy. - Wszyscy wiedzą co robić. Na pozycję panowie. Sky, idziesz ze mną.
- O kiedy to dowódcą jesteś, co? - spytał, ale pomachał ręką na zgodę. - Wiem, co mam robić.
Kiwnęliście sobie tylko głowami i rozeszliście się w różne strony. Sky poszedł z tobą, natomiast Papa wsiadł do poduszkowca i odleciał w dół ulicy. Gdy wyszliście na nią i wmieszaliście w przechodniów na chodniku, zbliżył się do ciebie trochę i spytał po cichu:
- Jak chcesz wejść do krypty? Tą samą drogą, którą wyszedłeś niedawno?
- Owszem. - stwierdził krótko i rozejrzał się, w miarę zbliżania do wejścia czekając chwili, aż będą mogli odpalić kamuflaż. - Zdecydowanie nie chciałbym wejść tam tak, jak za pierwszym razem, czyli przez cały pałac od góry do dołu, kuchnię, dziedzińce i wszystko to, gdzie teraz zdążyłbym 10 razy zabłądzić.
- Trzeba będzie poszukać, czy nie ma przypadkiem innego wejścia jeszcze. - powiedział Sky, po czym włączył kamuflaż, gdyż nadarzyła się odpowiednia okazja.
Zrobiliście to jeszcze przed wejściem do Pałacu, bo nie chcieliście zwracać na siebie zbytniej uwagi. Z pamięci przeszedłeś odcinek do drzwi na tyłach pałacu i wydostaliście się na drogę ku grobowcom. Po drodze musieliście przystawać kilka razy, by ominąć patrole oraz wałęsających się ludzi, ale nie mieliście większych problemów z dotarciem do jaskiń. U szerokiego wejścia nie ma żywego ducha, ale coś ci nie pasuje. Zbliżyłeś się po cichu do wejścia i pod kątem zauważyłeś, że za nim znajdują się wnęki przy ścianach, a w nich stoją dwaj strażnicy, patrząc się na wprost. Zacząłeś się zastanawiać, czy przejdziecie im przed nosem tak, by was nie zauważyli.
- Widzę dwie opcje. - szepnął do Sitha, gdy tylko ten również zobaczył strażników za rogiem. - Albo cofasz się nieco, krzyczysz "Jebałem wasze matki, cesarskie eunuchy" i mijamy ich, gdy się tu zlecą, albo przechodzimy krokodylkiem na wysokości ich kostek. Jeśli to paradni gwardziści, to nie zobaczą niczego poniżej linii swojego wzroku, stoją tak pewnie wpatrując się w ścianę albo własne gęby. Żywe pomniki, kumasz kwestię... Można by się też pojedynczo przeczołgać, ale mogliby coś usłyszeć, jakbyśmy się wycierali po bruku.