Sesja Kiyuku

Gdy obaj byli tuż tuż nad tobą pchnąłeś, koncentrując największą energię na najmniejszym obszarze. Obaj Jedi odlecieli w tył jak potraktowani niewidzialną pałką, lądując jakieś pięć metrów przed tobą na klombie z kwiatami. Gdy wstali i ruszyli na ciebie już trzymałeś w ręku swój miecz.
Powoli kieruję się w ich stronę. Po kilku krokach włączam miecz, którym robię na początku wolne młynki, na początku coraz szybsze, by w końcu przestać nim kręcić, w momencie, kiedy jego ostrze jak naprzeciwko mojej twarzy i dzieli ją na dwie części. W tym momencie staję i czekam na ruch Jedi.
Pierwszy, krótkowłosy brunet, zaatakował cię nisko, szybkim "korkociągiem" na wysokość pasa. Drugi, Twi'lek, wyskoczył wyżej, usiłując ściąć ci głowę odwróconym cięciem, głową w dół.
Łapię miecz odwrotnie, klingą w dół, i skupiam się na obydwóch Jedi. Jednego z rycerzy traktuję Pchnięciem Mocą, lecz nie tak, by go odrzucić, lecz po to, by po prostu przestał lecieć, tylko upadł na ziemię. Na Twi'leka rzucam wzrokiem, i przywołuję w sobie całą nienawiść, agresję i złość, na jaką mnie stać. Po chwili, wyglądam jakbym płonął. Kieruję dłoń w stronę lecącego rycerza, wierzchem do dołu, i staram się uwolnić całą tą agresję w jednym, natężonym pocisku.
[ Ilustracja ]

Brunet zgodnie z twą intencją wpadł na niewidzialną ścianę i opadł. Z twojej dłoni natomiast wystrzeliło coś czarnego, ni to kula, ni promień, co ugodziło w wykonującego akrobację Twi'leka. Ten westchnął cicho i zwalił się za tobą jak worek kamieni, bez ruchu i życia.
Jednocześnie powalony człowiek rzucił w ciebie mieczem z odległości niecałych dwóch metrów. Wiedziałeś, że nie ma czasu na odskok.
Zamykam oczy, skupiam się, i czuję, jak Moc przepływa przez powietrze, zagęszczając się wokół miecza. Wyciągam rękę w stronę lecącego miecza i skupiam się, by mocą swego umysłu zacisnąć na nim na odległość rękę, tak jak wokół tchawicy, podczas Duszenia Mocą. Rozchylam powieki, patrzę w oczy Jedi, po czym zamykam dłoń, miażdżąc Mocą jego miecz, przekładnie, soczewki i kryształy. Po chwili otwieram dłoń, by pozwolić opaść pozostałości miecza na ziemię.

[Zawsze chciałem zniszczyć komuś miecz w ten sposób ]
[ Bardzo kreatywne, podoba mi się ]

Miecz zatrzymał się tuż przed tobą i zgasł, zaś kawałek metalu, którym się stał potoczył się po brukowanej dróżce ogrodu.
Jedi przez sekundę lub dwie stał się uosobieniem słowa "konsternacja". Jednak widząc, że wiele więcej tu nie wywalczy zrobił tyle, ile mógł. Wykorzystując Moc do Przyspieszenia momentalnie znalazł się przy tobie, zadając ci cios kolanem w brzuch i łokciem w twarz.
[Dzięki ]

Energia ciosów odrzuciła mnie na dwa kroki w tył. Wypluwam krew z rozciętej wargi, zaciskam lewą pięść i uderzam z całej siły przeciwnika w splot słoneczny.
Ten wydał z siebie bardzo charakterystyczny dźwięk, ni to wdech, ni wydech, ni to jęk ani stęk. Złożył się niemalże w pół, cofając również dwa kroki i odruchowo przyciskając dłoń do klatki piersiowej, ale jednak wyprostował się z wysiłkiem i podniósł ręce do gardy, mocno zaciskając zęby.
Koncentruję się na przeciwniku. Czuję przepływającą przez jego midichloriany Moc, przepływającą razem z krwią. Właśnie, jego krew. Płynie strasznie wolno. Co się dzieje, jak płynie szybciej? Ahh, człowiek jest zmęczony...

Wykorzystuję moc swego umysłu, by wywołać potworne zmęczenie u mojego przeciwnika. Jego zachowanie, gdy myśli będą wywoływały potworny ból fizyczny, powinno być ciekawe...
Jedi zaczął oddychać szybciej i płyciej. Przez chwilę trzymał jeszcze gardę, patrząc na ciebie, a na czole sperlił mu się pot. Zaraz potem kolana ugięły się pod nim i podpierając się rękoma zaczął sapać, jakby przebiegł właśnie kilkadziesiąt kilometrów.
Będąc dalej skupiony na jego krwi i mocy życiowej, staram się wyssać ją(moc życiową) z niego.
Błyskawice, tym razem szkarłatne, wystrzeliły ponownie z twoich dłoni, pozbawiając życia człowieka z każdym kolejnym oddechem. Po kilku sekundach człowiek odetchnął po raz ostatni i upadł nieruchomo na twarz.
Przypinam miecz do pasa, i idę w stronę wejścia do świątyni.
Gdy wchodziłeś po schodach nie pojawił się już nikt więcej. Czyżby już spali albo nie poczuli twojej obecności, jak poprzedni trzej nieszczęśnicy?
Minąłeś ganek i przestąpiłeś próg świątyni, w której wnętrzu królował już ciemnobłękitny półmrok nocnych kryształów. Poczułeś lekki wstrząs i odwróciłeś się by zobaczyć, jak wielkie, wysokie świątynne wrota zatrzaskują się za tobą.
Idę dalej, nie zwracając uwagi na samoistne zamknięcie się wrót. Pewnie mają mechanizm, który zamyka je o odpowiedniej porze.
Przeszedłeś kilkadziesiąt kroków w absolutnej ciszy. Minąłeś długi hol i wszedłeś w otwarty korytarz, powyżej którego po obu stronach znajdowały się wyższe piętra świątyni. Właśnie wtedy ciszę rozciął dźwięk dobywanego świetlnego miecza.
Bardzo wielu świetlnych mieczy.
Najbliższe tobie drzwi otworzyły się i wyszedł zza nich mistrz Heske, stając na środku korytarza przed tobą.
- Zawsze byłeś inteligentny Kyle. - powiedział głosem pełnym rozczarowania - Dziwi mnie, że pozwoliłeś tak łatwo, by twoje ciało i umysł opanował pasożyt. W dodatku tak stary i żałosny, jak z dawna zapomniany Sith... - w jego słowach słychać było wyraźny niesmak, a coś w tobie zagotowało się samoistnie i poczułeś, jak twa ręka bez udziału twej woli usiłuje sięgnąć po broń.
- Przynajmniej mniej żałosny od któregokolwiek z rycerzy Jedi. - odcinam się. Dobywam miecza, staję bokiem do rycerza, ręką wolną skierowaną do niego. Miecz kieruję do podłogi, jednak mimo tego, że stoję niekorzystnym bokiem do przeciwnika, jestem zdolny zaatakować mieczem w ułamku sekundy.
- Jak widzę nie ma o czym rozmawiać. - powiedział bardziej do siebie Heske, jeszcze bardziej rozczarowany. - Ani z kim. Zadziwiające jak wiele można się oduczyć w bardzo krótkim czasie... - stanął luźno, z rękami opuszczonymi wzdłuż tułowia i ostrzem gotowym do walki. Nie ruszył się jednak ani na krok. Jedynie Jedi znajdujący się nad wami podeszli do balustrad po obu stronach piętra. Szybko omiatając wzrokiem salę naliczyłeś ich nie mniej, niż trzydziestu. Jednak oni także nie zaatakowali.
- Masz jedyną okazję, by odejść stąd bez szwanku i wynieść się gdziekolwiek sobie ubzdurasz, Kyle. - ciągnął mistrz tym samym tonem - Dostaniesz nawet statek żebyś zniknął stąd możliwe najszybciej zanim zaczniemy cię ścigać. Nie chcę, żeby jeszcze choć kropla krwi polała się w tej świątyni. Nawet twojej krwi, Kyle.
Macham wolną ręką na odlew, wypowiadając słowo, które mi się przypomniało podczas liczenia rycerzy. Kiedyś je już wypowiadałem... no tak, w Senacie.
← Sesja SW
Wczytywanie...