Sesja Lionela

Kapitan zasępił się jeszcze bardziej, milcząc przez chwilę, wpatrzony w miasto i mijające was łodzie.
- Zawrócić teraz, pani? Wbrew rozkazom wezyra nie spełnić poselstwa, będąc u bram portu? To ty decydujesz pani, twój głos jest tu jego głosem, a ja nie chcę narażać swych ludzi na powolną i straszliwą śmierć. Ale wiem, że nasz umiłowany wezyr może zapewnić nam ją równie dobrze, jeśli tylko jego gniew spadnie na nas w złej godzinie.
- Poza tym brak nam zapasów.
- włączył się pierwszy oficer. - Nie mamy dość wody ani prowiantu, by dopłynąć z powrotem do Manshaki. Możemy spróbować w innych portach, ale wszystkie najbliższe są pod władzą Velen, a nie wiemy czy i jak przyjmą nas w tej sytuacji. A na kotwicy stanąć gdzieś musimy.
Odpowiedz
Nakreślona sytuacja nie była zbyt kolorowa. Khadijah nie chciała ryzykować szczególnie własnego życia, lecz zdawała sobie sprawę, że gniew wezyra może mieć jeszcze straszniejsze skutki niż popękana skóra, wybroczyny czy ropiejące bąble spowodowane dotąd nieznaną im chorobą, która nawiedziła miasto.
- W porządku. Wpłyńmy do portu, ale zachowajcie najwyższą ostrożność. Nie chcę, by załoga została zdziesiątkowana... oni zapewne też nie. Ograniczmy wychodzenie na ląd do wymaganego minimum. Nie mam zamiaru przewieźć tej zarazy do Calimshanu.
Odpowiedz
Kapitan słowa skinął głową, zupełnie tak jakby przyjął zaproszenie na konsolację. Odprowadzana jedynie chłodnym szumem nocnego odpływu wróciłaś do swej kajuty, by pozbierać swe rzeczy i przebrać w strój odpowiedni na przyjęcie dyplomatycznego poselstwa, jakie zapewne szykowano dla was w porcie. Wszystkie te czynności zajęły ci akurat tyle czasu, by ponownie stawić się na pokładzie na moment przed dokowaniem. Teraz nocne Velen rozciągało się przed tobą w całej okazałości, wraz ze wszystkimi dźwiękami i zapachami miejskiego, portowego i nocnego życia.

[ Ilustracja ]

Miasto, choć o wyraźnie prostej, niskiej zabudowie, było bardzo rozłożyste i ulokowane na stoku lub zboczu, co nadawało mu czegoś na kształt piętrowej, pół koncentrycznej formy. Setki chat w dzielnicy portowej i dziesiątki domostw w dalszych, wyższych dzielnicach witały cię spokojnym blaskiem mrugającym z okiennic prosto w morską noc, roztaczającą wokół ciebie woń soli, ryb, zęzy, nieczystości i niezliczonych towarów, mimo późnej pory wciąż możliwych do zobaczenia na niektórych straganach. Płynąca obok was "Płonąca róża" rzucała już kotwicę w jednym z większych doków, najwyraźniej zarezerwowanych dla jednostek floty lorda Greystora. Tym, co uderzyło cię w drugiej kolejności, były niezliczone jednostki cywilne rozmaitych rozmiarów i przeznaczeń, stłoczone w porcie znacznie bardziej, niż mieszkańcy i przyjezdni wciąż ożywiający nocne uliczki portowej dzielnicy. Widziałaś już do którego doku kieruje się wasz statek, podobnie jak kilka sylwetek w płaszczach i kapturach czekających na nabrzeżu.
Dźwięki dzwonków oznajmiały wasze przybycie, przebijając się przez wszechobecny, żywy harmider nocnego życia Velen.
Odpowiedz
[mój ulubiony utwór z Morro ]

Khadijah poprawiła fałdy swego stroju i przeczesała ręką włosy. Wiedziała, że tak długa podróż nie mogła dobrze wpłynąć na jej prezencję, mimo stosowanych w drodze calimshańskich specyfików. Gdy okręt dobił do brzegu, dziewczyna podeszła do pomostu łączącego statek z portem i szybkim krokiem podeszła do mniemanej grupki powitalnej wraz z towarzyszącymi jej dwoma gwardzistami. Ukłoniła się dworsko, czekając na powitanie ze strony gospodarzy, jak sugerowała pustynna etykieta.
Odpowiedz
Grupa powitalna składała się z szcześciu ludzi, wśród których pięciu, sądząc po prostych, jednolitych ubiorach, płaszczach i skórzanych pancerzach, było najwyraźniej kapłanami miejscowej religii. Szósty natomiast, nieco starszy żołnierz w kolczudze i pełnym rynsztunku, wystąpił na przód i skłonił ci się krótko, po żołniersku.
- Pani, w imieniu jego lordowskiej mości, Clovisa Greystöra, mam zaszczyt powitać was w Velen. Jestem Eskel, przyboczny lorda Clovisa i dowódca jego wojsk. Ufam, że jego miłość, jaśnie oświecony wezyr, cieszy się zdrowiem i że tak samo można rzec o członkach jego znamienitej delegacji.
Odpowiedz
- Niezmiernie miło mi poznać. Owszem, wezyr cieszy się znakomitym zdrowiem i intelektualnym błyskiem. To samo tyczy się członków delegacji. Niestety, jak widzę, nie można tego powiedzieć o mieszkańcach tego miasta. Wyjątkowo pusto, jak na jego pozycję w Krainach. Czy powinniśmy coś wiedzieć, zanim opuścimy doki? Podniosła lewą brew, wyczekując jakiegoś wyjaśnienia.
Odpowiedz
- Zapewne doszły cię, pani, wieści o zarazie, jakie spadła na nasze miasto. - potwierdził żołnierz, skłaniając lekko głowę. - To prawdza, z bólem przyznaję, że tethyrscy druidzi, od długiego czasu starający się wszelkimi sposobami szkodzić Velen i lordowi Greystörowi, dotrzymali danego wszem i wobec słowa i rzucili na nas klątwę, której ofiarami są bezbronni mieszkańcy. Nie wiem skąd bierze się ich zaciekłość i nienawiść do wszystkiego co żyje, choć wszak stan druidzki nakazuje pono miłość i szacunek dla wszelkich przejawów stworzenia. Nie jest jednak tajemnicą, pani, że druidzi, na czele z arcydruidem Mosstone, od lat na wszelkie sposoby łamią i depczą prawa ustalane na tych ziemiach przez lorda Clovisa. Co więcej, w ostatnich tygodniach kilkukrotnie dokonywali zamachów na jego życie. - pokręcił głową, jakby z niedowierzaniem i machnął okutę w rękawicę ręką. - Nie pozwól jednak pani myśleć sobie źle o obecnej sytuacji miasta i jego władcy. Wszystkie zamachy udaremniono, sprawców złapano i skazano, a wszystkie kalumnie i groźby druidów posiadamy na piśmie. Lord Clovis, gdy tylko pojawiły się pierwsze ofiary zarazy, objął miasto kwarantanną, zarządził dozór sanitarny i pomoc potrzebującym, a także rozdysponował naszych szacownych braci - wskazał na milczących kapłanów -, by zarówno magicznie jak i medycznie wspierali wszystkich mieszkańców i przyjezdnych. Radzibyśmy witać naszych sojuszników w bardziej sprzyjających okolicznościach i olśnić ich pełnią chwały Velen, lecz nawet w zwykłych, pomyślnych dniach nie z tego słynie to miasto, lecz z ciężkiej i owocnej pracy jego mieszkańców i władcy.
Postąpił dwa kroki bliżej i iście rycerskim, staromodnym gestem podał ci ramię, uśmiechnął się i powiedział niższym, mniej oficjalnym, a bardziej konfidencjonalnym tonem:
- Nie obawiaj się pani. Zaraza została opanowana, lada dzień, a zniknie zupełnie. Lord Clovis wie jak nikt inny co robić ze zdrajcami i nie pozwala szkodzić interesom swoim lub swych sprzymierzeńców, bez względu na to jak wielu nędzników i jak wieloma sposobami próbowałoby dokonać tej sztuki. Pozwól, że zaprowadzę was do zamku.
Odpowiedz
Choć calimshański obyczaj nakazywał większą rezerwę w publicznych stosunkach damsko-męskich, Khadijah przyjęła wsparcie żołnierskiego ramienia. - Miło słyszeć, że Lord Greystör zważa na zdrowie i nastroje swych poddanych. To niezwykle rzadkie zachowanie osób zajętych ważnymi sprawami państwowymi. - Zagaiła krótką pogadankę, by droga do zamku nie przeminęła w milczeniu.
Odpowiedz
Stary żołnierz roześmiał się krótko, acz pogodnie.
- Lord Greystör rozumie lepiej, niż niejeden władca, że sprawy państwowe są sprawami ludzi tworzących państwo. Inna rzecz, że musiałby być głupcem lub okrutnikiem, by nie zważać na zdrowie i śmierć swoich poddanych, i to tuż u progu jego domostwa. Lord Greystör nie jest głupcem, pani. - dodał nieco niższym tonem. - Wkrótce się o tym przekonasz, podobnie jak i o naszej tradycyjnej gościnności.
Wóz jechał wolno, choć wiodąca nieco pod górę droga nie była szczególnie trudna ani wyboista. Skąpane w nocy miasto nie prezentowało się w twych oczach szczególnie okazale, zwłaszcza wobec splendoru i zbytku niektórych dzielnic słonecznej Manshaki, lecz widziane przez ciebie w blasku świec latarni domy zdradzały uporządkowany, praktyczny charakter miejscowej ludności. Wyglądając przez drugie okno powozu mogłaś stwierdzić, że bez względu na kierunek jazdy stojący na szczycie wielkiego urwiska zamek niezmiennie góruje nad okolicą, niczym milczący strażnik doglądający wszystkiego z wysokości.
- Czy zechcesz, pani, zdradzić mi jakie obyczaje panują na dworze wezyra, jeśli chodzi o przyjmowanie gości? Jestem już stary i raczej nie pisane mi są dalekie podróże, a rad bym dowiedzieć się nieco o egzotycznym i pięknym kraju, jakim wedle wszelkich opowieści jest Calimshan. - nachylił się lekko ku tobie i szepnął konfidencjonalnie - Poza tym w razie czego zdążę jeszcze powstrzymać lorda Clovisa przed nieumyślnym uchybieniem etykiecie...

[Dodano po 10 dniach]

[...?]
Odpowiedz
[wiem wiem, daj mi jeszcze chwilę dniową, bo mam odpowiedź, ale bak czasu :*]

[Dodano po dobie]

- Przyjmowanie gości w Manshace, jak i w całym Calimshanie, rządzi się swoimi wysublimowanymi prawami. Gospodarz nie może, a jest to wręcz niewybaczalne, by nie zamienił słowa z każdym zaproszonym gościem lub jego towarzyszem. Z wyłączeniem niewolników i straży, oczywiście. Jako że bogowie pobłogosławili naszą ziemię bogactwami, nie wypada, by stoły nie były suto zastawione, a ściany i posadzki bogato zdobione. Bogactwa są równe pyłowi w kominku, jeśli nie ma kto ich podziwiać. - Nieznacznie się uśmiechnęła w stronę żołnierza. - Jestem zobowiązana wobec mego niezwykłego ludu zadać kłam waszym krainom, które żyją w haniebnym przeświadczeniu, że Calimshan to gniazdo żmij i kojotów. Najwidoczniej wywodzi się to z przyziemnej zazdrości bądź innej ludzkiej przywary. Nie jest prawdą, że podany przez nasz kielich z pewnością zawiera jad kobry czy inną toksynę. Albo posądzanie nas o celebrowanie cichych zabójstw. Jest to wręcz nie do pomyślenia, by gospodarz pozwolił sobie na zgon na swoim przyjęciu. Właściwie, z tego co piszą w księgach, jest to specjalność ludów północy, więc nie mam pojęcia skąd to powiązanie z naszym regionem. Istnieje pewne dość stare, lecz wciąż cieszące się dużą estymą, powiedzenie - "Przekrocz prób mego domu, a staniesz się mym bratem". - Wypowiadając ostatnie słowa, dziewczyna poprawiła fałdy na swych kolanach i zerknęła przez okno karety.
Odpowiedz
Stary żołnierz rozciągnął usta w uśmiechu, pomnażającym zmarszczki na jego ostro ciosanym obliczu.
- To prawda, że wszelkie własne brudy rozmaici głupcy radzi zawsze przerzucać na podwórze sąsiadów. Zapewniam cię jednak, pani, że u nas szanuje się wszelkich gości, nawet jeśli nie są sąsiadami. Możesz być też spokojna o smak naszych wiktuałów, jakkolwiek obawiam się, że surowy wystrój Millvuthan wyda ci się niezbyt imponujący wobec osławionych zbytków pałaców Calimshanu.
Pokonaliście ostani odcinek drogi wznoszącej się po niewielkiej stromiźnie i jechaliście drogą prowadzącą wzdłuż czarnej ściany drzew. Las rozciągał się nad miastem niczym ogromny falochron, spoglądając w milczeniu w dół, na nieodległe morze. Na tym odcinku drogi panowała niezwykła wręcz cisza, kryjąca w sobie jakieś posępne napięcie i zdało ci się, że nawet Eskel rzucił jedno czy dwa ukradkowe spojrzenia w stronę lasu, jakby czegoś wypatrując.
Droga uniosła się znów lekko i powóz zakręcił w prawo. Teraz droga oświetlana była przez rzędy płonących po obu jej stronach pochodni, prowadząc prosto do bram siedziby władcy Velen.
Zamek, czy też raczej zamczysko, wydało ci się okazałe i nieco upiorne zarazem, choć mogła to być jedynie myśl spowodowana kontrastem między surowym, wyraźnie obronnym charakterem tej budowli, a kunsztownym, zbytkownym z założenia pałacem wezyra i podobnymi budynkami, które zwykłaś dotąd oglądać.
Kopyta i koła zastukały na bruku przedzamcza, gdy mijaliście żelazną, zdobioną bramę, strzeżoną przed czwórkę strażników. Okrążywszy z wolna przestronne podwóże zatrzymaliście się, docierając wreszcie na miejsce.
Odpowiedz
Khadijah poczekała, aż jeden z gwardzistów otworzy drzwiczki karety i zstąpiła na brukowany plac. W trakcie podróży aura nieco się ochłodziła, czego nie omieszkała odnotować skóra dziewczyny. Automatycznie zaczęła pocierać ręce o niezakryte ciało. Calimshańska moda nie przewiduje jakiejkolwiek większej ochrony przed zimnem, więc odsłonięta skóra jest na porządku dziennym. Słońce jest jej błogosławieństwem. Khadijah miała nadzieję, że w wielkim zamczysku jest odrobinę cieplej niż na zewnątrz. Nie ma chyba nic gorszego dla Calishity od przeziębienia... to taki barbarzyński stan. Warty tylko ludzi z północy.
Odpowiedz
Istotnie, już na wstępie majordomus, starszy i nad wyraz schludny mężczyzna, stojący na czele szpaleru służby powitał was w wytwornych ukłonach i najuprzejmiej zaprosił do przygotowanych dla was komnat, gdzie będziecie mogli zaznać nieco wytchnienia po podróży i w spokoju przygotować się do powitalnej wieczerzy. Następnie, mijając kolejne pary uzbrojonych strażników, zostaliście przeprowadzeni przez główne wrota zamku, wysokie na dobre dwadzieścia metrów, do wielkiego holu, rozjaśnionego dziesiątkami świec i kandelabrów, rozlewających po surowej przestrzeni zamczyska, z której wyrastały wysokie, szerokie schody.
Weszliście po nich na górę, odprowadzani irytująco pobudzającymi zapachami dobiegającymi z kuchni, coraz mocniej ciesząc się na zaplanowaną wieczerzę. Z każdym kolejnym krokiem zamek onieśmielał cię coraz bardziej, różniąc się ogromnie od zwykłego dla ciebie pałacu pełnego złotego blasku. Mroczny, nieco posępny, zarazem dumny i oporządzony w stylu, który możnaby nazwać wyniosłą gościnnością. Widać było, że władca Velen nie trwoni złota na zbędne wydatki, niemniej wokół nie brakowało niczego, co powinna reprezentować sobą siedziba możnego lorda.
Sama komnata do której cię wprowadzono była nieco przytulniejsza, choć odpowiadała charakterowi pozostałej części zamku. Szerokie łoże z baldachimem, bez trudu mogące pomieścić cztery osoby, rzeźbione meble z drogiego drewna, oszkolne, wysokie okno z widokiem na atramentową toń rozlewającego się daleko w dole morza, w końcu przyjemne światło świec oraz płomienie traskające w kominku, kąpiące komnatę w migotliwej poświacie oraz przyjemnym cieple, tak różnym od chłodnego, morskiego powietrza veleńskiego portu.
Służący, który poprowadził cię do komnaty, pozostał przed drzwiami, na wypadek gdybyś życzyła sobie kąpieli lub czegokolwiek innego. Po chwili kolejnych dwóch służących wniosło twe bagaże, a poprzedni poinformował, że jego lordowska mość zaprasza na wieczerzę za godzinę.
Odpowiedz
Dziewczyna wyprostowała kości na łożu. Miło było poczuć stabilność stałego lądu w porównaniu z kołysaniem wilgotnej kajuty. Pościel była zaskakująco miękka, czego nie spodziewała, zważając na surowy styl pomieszczeń. Męki i niewygody podróży dały jej się we znaki, gdyż dość szybko natchnął ją sen. Krótka drzemka przed wieczerzą to tradycyjny czas dla każdego Calishity. Pozwala na rozluźnienie żołądka i zapobiegnięcie wzdęciom oraz niestrawności, tak popularnej po obcych kulinariach.
Odpowiedz
Po relaksującej drzemce przebrałaś się w odpowiednią kreację i zrobiłaś co należało z pozostałymi elementami swojej aparycji. Gdy wynik tych zabiegów zadowolił cię w stopniu wystarczającym, pozwoliłaś czekającemu przed drzwiami służącemu zaprowadzić cię na ucztę.
Przeszłaś przez długi korytarz i stanęłaś u drzwi do wielkiej sali, do której razem z tobą wchodzili też inni goście. Oprócz Jafaara, Koella i jego towarzyszki oraz kapitana waszego statku wraz z dwoma oficerami, ubranymi w galowe stroje marynarki Manshaki, pojawili się też goście bardziej miejscowi. Jeszcze w drzwiach spotkałaś Eskela w zwykłej, choć nowej kolczudze i częściowym pancerzu, rozmawiającego o czymś z idącym obok ser Steverronem, prezentującym się iście paradnie w lśniącym, przypominającym paladyński napierśniku. Obaj rycerze ukłonili ci się dwornie, przepuszczając przodem ciebie oraz trzy inne damy, wyraźnie arystokratycznego pochodzenia - matkę oraz dwie cudownej urody córki, wszystkie wyraźnie nawykłe do tego typu okazji. Honory owym damom oddawali dwaj młodzi, nad wyraz eleganccy mężczyźni w strojach bogatych patrycjuszy lub reprezentantów podobnego stanu, a po szerokich schodach wchodził właśnie starzec, który na pierwszy rzut oka zdawał się nie młodszy od Jafaara, choć poza tym w niczym go nie przypominał.
Wielka sala rozmiarami dorównywała sali tronowej wezyra, choć jej rozkład był nie koncentryczny, a podłużny. Podobnie jak cały zamek, prezentowała się majestatycznie i surowo, rozświetlona setkami świec zwisającymi z sufitów na wielkich żyrandolach, wystającymi ze ścian lub stojących rzędem pod ścianami na kandelabrach. Po środku sali, u podnóża niewielkiego podwyższenia, na szczycie którego znajdował się tron, rozstawiono dwa długie, dębowe stoły, zastawione po brzegi najróżniejszymi specjałami zamkowej kuchni. Oprócz dziczyzny i pieczystego, najlepszych wypieków, świeżych warzyw, owoców i słodkości, mogłaś nacieszyć się widokiem istnej ławicy ryb kilkunastu gatunków i przyrządzeń. Wieczerza była wystawna, choć nie ociekała tłuszczem i chorobliwym nadmiarem pokarmów, które tuż po jej zakończeniu zmieniłyby się w marnotrawną karmę dla psów. Wspomniałaś ostatnie dni spędzone na morzu, marynarską strawę oraz niebezpieczeństwa, na jakie natrafiliście i poczułaś jak twój żołądek wywraca się do góry nogami. Z najwyższym trudem opanowałaś potrzebę rzucenia się na jedzenie i zajęłaś miejsce za stołem. Bard powitał was pieśnią, zaskakująco miłą dla ucha i niebanalną, a gdy zamilkł, głos zabrał gospodarz.

Mężczyzna w sile wieku, z długimi, spiętymi luźno w kitę włosami, odziany w t szatę aksamitu w kolorze błękitu i morskiej zieleni ze złotymi wstawkami, prostszą i chłodną, pasującą do stereotypowego wyobrażenia władcy nadmorskiej krainy.
- Clovis Greystör, Lord Gubernator Okręgu Veleńskiego, Protektor Lasu Tethyrskiego, Dziedzic Miilvuthan, Mistrz Handlowy z Darromar, Młot na Czarownice, Filantrop... - Zrobił charakterystyczny gest dłonią, aby zakończył tę farsę. Po krótkiej chwili odezwał się głośno i pewnie, tak aby usłyszeli go wszyscy obecni. - Witam w moich progach, szlachetni goście. Zarówno starych przyjaciół, jak i tych nowych. Mam nadzieję, że miłościwa Umberlee oszczędziła Wam przykrych trudów podróży i zesłała pomyślne wiatry, a zbliżająca się wieczerza będzie sycąca zarówno dla ciała, jak i dla ducha.
Następnie podszedł do ciebie i zgodnie ze wszystkimi zasadami dobrego tonu, ucałował cię w dłoń. Żadnego zbędnego gestu. - Pani, jeżeli plotki o tym, że Twój intelekt dorównuje urodzie są choć w części prawdziwe, to już nie mogę się doczekać naszej dysputy. Przyznam, że jestem na równi ciekaw Twoich przemyśleń na temat obecnej sytuacji politycznej Tethyru, jak i filozofii południowych krain. - popatrzył ci prosto w oczy i rzekł pewnie - Moi ludzie byli pod wrażeniem Twojej odwagi w obliczu zagrożenia na morzu. Tak mi przykro, że była Pani ofiarą zdradzieckiego ataku "Królewskiej Admiralicji"... o ile jeszcze zasługuje na ten tytuł... której tradycje ostatnio bardzo mocno podupadły. Podobnie, jak i całego dworu Haedraka III. - zakończył tonem pełnym bolesnego smutku w głosie.

W drugiej kolejności ukłonił się mistykowi. - Mistrzu Jafaarze, nie mogę wyrazić swojej radości, że postanowiłeś nas zaszczycić. Wielu uważa, że Magia i Velen to przeciwne strony tej samej monety, lecz nasz lud pragnie jedynie pokojowej koegzystencji i pewnej rozwagi. Cieszy mnie niezmiernie, że jesteś gotów rozważyć naszą propozycję starannej edukacji wszystkich obdarzonych talentem magicznym przy jednoczesnym surowym zakazie praktykowania degenerujących aspektów magicznych, będących zbrodnią przeciwko ludzkości.

Po tych słowach skierował wzrok na Czerwonego Maga i uśmiechnął się promiennie. - Mistrzu Koellu z Thay, witam serdecznie. Twoja wizyta jest tyleż miła, co niespodziewana. Sądziłem, że ostatnia wiadomość, jaką wysłałem Zulkirom była wystarczająco klarowna i wyjaśniła wszystkie wątpliwości. Może przynosisz nowe informacje związane z moim ojcem? - zapytał, enigmatycznie jak dla ciebie i nie czekając na odpowiedź wrócił na swoje miejsce u szczytu stołu, po czym zaprosił was gestem do wieczerzy, tym samym niemal wyczarowując wokół was zastęp służących.
Odpowiedz
[aleś się rozpisał ]

Khadijah zasiadła przy swojej zastawie i powolnie nakładała sobie malutkie porcje podawanych specjałów, by obżarstwo nie zmąciło jej intelektu. W trakcie konsumpcji, rzuciła spojrzenie na wszystkich zgromadzonych przy stole. Patrycjat gaworzył i napełniał swoje talerze przeróżnymi daniami, a gromka atmosfera rozchodziła się echem po podłużnej komnacie. Spoją wzrokową podróż dziewczyna zakończyła na samym Dziedzicu Miilvuthan, jako celu jej delegacji.
Odpowiedz
- Wasza Lordowska Mość... - zaczął stary mistyk, odstawiając przeciągłym gestem puchar na stół - zaskakuje nas zarówno gościnnością, jak i wykwintem wieczerzy. Przyznam, że nie przypominam sobie, kiedy po raz ostatni kosztowałem tak doskonałego wina, a żyję już wystarczająco długo, by pamiętać kilka dobrych okazji. Myślę, że sam wezyr nie może poszczycić się takim specyfikiem. Mam nadzieję, że w poważniejszych kwestiach Velen jest w stanie zaoferować Manshace równie wiele. - zakończył, rozciągając uśmiechniętą twarz w pajęczynę zmarszczek.
- Dziękuję uprzejmie, przekaże Wasze podziękowania mojemu mistrzowi kuchni oraz winnicom. - Odpowiedział takim samym, fałszywym uśmiechem. - Ależ oczywiście, ale o tym doskonale wiecie. Zdaję sobie sprawę, że "małe ptaszki" wyśpiewały Wam co nieco o naszych głównych zaletach jako potencjalnego partnera, inaczej w ogóle byście tutaj nie przypływali. Zbliżająca się wojna jest tylko drobną nieprzyjemnością. Jesteśmy liderem regionu i biedny król Haedrak III widzi w tym zagrożenie dla swojej kruchej władzy, opartej na ciągłym przymilaniu się szlachcie tethyrskiej. - powiedział z pewną dozą kpiny w głosie, doprawionej cierpkim uśmiechem. - Paradoksalnie, w całej tej sytuacji można doszukać się pozytywów. Jedna z naszych dewiz mówi, że nie należy oszczędzać na prawdziwych przyjaciołach, a zbliżający się konflikt dobitnie wykaże, kto należy do tego zaszczytnego grona i byłbym rad, gdyby wezyrat Mashaki do niego dołączył. - Po krótkiej pauzie kontynuował swój wywód z poważną miną. - Musimy najpierw jednak rozwiać pewne wątpliwości, które mnie trapią. Szczerość i brak niedopowiedzeń to stabilny fundament pod dobry interes. Hm... zastanawiam się... Czy mój list do Was w ogóle dotarł? O ile pamiętam, pragnąłem spotkania na bardziej neutralnym i mniej oczywistym gruncie, a zapewniam, że nie chodziło mi o Miilvuthan. Pewni z moich zaufanych doradców i sojuszników veleńskiej sprawy obawiają się, że partner, który tak elastycznie traktuje ustalenia i bez uzgodnień robi, co mu się żywnie podoba, może być bardzo niebezpieczny w przyszłości.

- Podobnie, jak przemilczenie pewnych ważnych faktów. - spojrzał na mistrza Koella - Chyba, że nie zdawałem sobie sprawy, iż Mashaki leży w strefie wpływów magokracji z Thay. Przyznam szczerze, że niezwykle intryguje mnie interes, jaki mają do mnie Zulkirowie. O ile nie są to informacje związane z moim ojcem, to obawiam się, iż nie jestem specjalnie zainteresowany.

[Dodano po 4 dniach]

[ Lio...? ]
Odpowiedz
[OJ, Dżizas! Minęły dopiero 4 dni . Już coś sklecam.
Sry... wpadam w listopadową melancholię.]

[Dodano po 18 minutach]

- To zbyt wielkie domysły, panie. Mistrz... Koell to gość dworu Manshaki. Prowadzona od pewnego czasu przez wezyra polityka z obcymi krainami również odnosi się do narodu thayańskiego. - Rzuciła pogardliwe spojrzenie w kąt stołu, przy którym siedział Czerwony Mag. - Powróciwszy do wspomnianego przez lorda pisma. Nie dotarło ono do Słońca Słońc, naszego wspaniałego wezyra. Najwidoczniej posłannictwo zawiodło. Możliwe, że nie było przygotowane na wyrzeczenia podróży po piaskach Calimshanu. Nie każda istota jest w stanie wytrwać na tej pięknej ziemi.
Odpowiedz
- Co zaś tyczy się opinii szacownych doradców Waszej Lordowskiej Mości... - wpadł ci w słowo Jafaar. - ... to wydaje mi się, iż sami życzyliby Velen sojuszników na tyle silnych i zdecydowanych, by mogli być niebezpieczni kiedy trzeba i dla kogo trzeba. Pozwolę sobie wyrazić wątpliwość, czy w obecnej sytuacji byłbyś w stanie, Wasza Lordowska Mość, opuścić miasto i jego sprawy na dłuższy czas, potrzebny do znalezienia się na "neutralnym gruncie". My w każdym razie czekać nie mogliśmy, a na konspiracje i podchody nie było ani czasu, ani powodu. Stać nas na deklaracje. Stać nas na bardzo wiele, lordzie Greystör. I myślę, że działając wspólnie, będzie stać nas na wszystko.

Władca Velen w mgnieniu oka zmienił się diametralnie, choć nawet najbystrzejsze oko nie potrafiłoby wypatrzyć ani jednej oczywistej różnicy w jego postawie czy zachowaniu. Podświadomie doszło jednak do ciebie, że nie masz już przed sobą jedynie kulturalnego gospodarza, inteligentnego i nieco zblazowanego arystokraty, lecz bardzo poważnego politycznego sojusznika... lub niebezpiecznego przeciwnika.
- "Polityka z obcymi krainami" jako remedium. Intrygujący pomysł, szczerze przyznaje. Szanowna Pani wybaczy, ale jestem jeno skromny lordem z północy, który nie pojmuje zawiłości manshakańskiej sztuki dyplomacji. Moje miasto prowadzi wiele interesów z Calimportem. Pomimo ostatnich nieporozumień i znacznego ochłodzenia stosunków pomiędzy nami, nierozerwalnie mieści się on w granicach polityki veleńskiej, czy nam się to podoba lub nie. Mam tam wielu partnerów handlowych, również na najwyższych szczeblach władzy. Wynika, że popełniłem straszliwą wpadkę nie zapraszając ich na to tajne spotkanie - stwierdził wprost. - Dziwne... Pomimo blokady informacyjnej i prowadzenia działań wojennych, codziennie utrzymuje kontakt z moimi ludźmi w całych krainach. Piaski Calimshanu bywają zdradliwe, ale czy wydaje się Pani, że newralgiczne depesze dyplomatyczne przekazuje zwykłym chłopcom na posyłki? - zapytał retorycznie i odwrócił wzrok w stronę Jafaara, nie czekając na twą odpowiedź.

- Jak wspominałem, drobne niedogodności, drogi mistrzu. Trudno jednak spierać się z faktami i muszę przyznać Ci rację. W twych słowach kryje się mądrość i rozwaga. Cechy, które bardzo cenimy w tych stronach. - skłonił głowę w uznaniu.

Popatrzył na Koella i na jego dziwaczną reakcję. Przez dłuższą chwilę milczał. Spojrzał poważnie na jednego z milczących, zakapturzonych kapłanów, Eskela i ser Steverrona. Wszyscy ledwie powstrzymywali się od śmiechu. W końcu sam nie wytrzymał i parsknął, dając tym samym aprobatę do zawtórowania innym.
- Nie jesteś jednym z pupilków Zulkirów, nieprawdaż? Chyba naprawdę nie masz o niczym pojęcia. Czuję współczucie, mistrzu. Uwierz mi, gdyż moi dostojni goście potwierdzą, że wiele można mówić o Clovisie Greystörze, ale nie to, że jest człowiekiem bez serca. Obawiam się, że został Pan sprzedany i podle z Pana zakpiono, co jest niestety nierzadkim zjawiskiem w magokracji. - Powiedział z udawanym smutkiem. Spojrzał na jego towarzyszkę. - Coś mi jednak mówi, że pańska piękniejsza połówka wie znacznie więcej na ten temat i powinniśmy dać się jej wypowiedzieć. Pani? - zapytał tonem oczekującym odpowiedzi.

Przy stole nagle pojawiło się nieznaczne poruszenie, jakie stało się udziałem wszystkich zgromadzonych, a którego przyczyną niewątpliwie było faux pax, jakie popełnił lord krwi zwracając się bezpośrednio do niewolnicy Czerwonego Maga (czy kimkolwiek tam sobie była). Czarnowłosa, surowa piękność w zdecydowanie wyjątkowym pancerzu pozwoliła sobie jedynie na chwilę konsternacji, po której wyprostowała się i spojrzała władcy Velen prosto w oczy.
- Wasza Lordowska Mość po raz kolejny zaskakuje nas swą przenikliwością. - odezwała się lodowatym aksamitem pewnego głosu, równie uprzejmego, co jawnie bezczelnego. - Niemniej błędnym pozostaje podstawowe założenie Waszej Lordowskiej Mości. Oświeceni Zulkirzy i Czerwony Zakon Thay nie ponoszą winy za zdarzenia, które Wasza Lordowska Mość im przypisuje.
- To Harfiarze zabili twego ojca, lordzie Greystör.
Do sali przez główne drzwi wpadła z łoskotem ogłuszająca cisza.
Odpowiedz
← Sesja FR

Sesja Lionela - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...