A ja jakieś półtora tygodnia przesiedziałem w Puszczy Białowieskiej, większość czasu bez zasięgu w telefonie i cały czas bez internetu

Wpadłem na parę dzików i kilka żubrów, co kończyło się niezmiennie uprzejmym rozbieganiem się w przeciwne strony (choć za którymś razem udało mi się nie przestraszyć żubra - przez kilkanaście minut, potem było zwyczajowe prychanie i pośpiech niezobowiązująco sugerujący ucieczkę), słuchałem ptaków przeróżnych (a nawet widziałem czarnego dzięcioła) i spotkałem się z jenotem (na odległość kija, ale szczęśliwie skończyło się na obustronnych powarkiwaniach i ostrożnym wycofywaniem). Patrzyłem w niezakłócone miejską łuną niebo i widziałem spadającą gwiazdę, a to nie zdarza mi się często.
Spotkałem masę ciekawych ludzi i rozmawiałem o lesie, sztuce, fizyce kwantowej, o myślach i wodzie, o miejscach mocy (no bo tam też jest jedno), o dorastaniu, a także o życiu ze sobą i o ludziach, co powinno poprawić mi nieco charakter. Nawet nauczyłem się używać wahadełka i idzie mi coraz lepiej

Spotkałem się ze znajomą dziewczyna badająca nietoperze, która sprzętem nasłuchowym (czy co to ona tam miała) znalazła chudą jak przecinek, młodziutką kotkę, wczepioną w drzewo, maleństwo o dużych łapkach i długim, gęstym futrze, jakby było potomstwem kota domowego i rysia (jasne, że nie, ale jaki słodziak

). Jednego wieczora, przy ognisku (w miejscu do tego przeznaczonym, oczywiście), słuchałem śpiewnych baśni północnoamerykańskich Indian opowiadanych - czy raczej śpiewanych - przez pewną przemiłą kobietę, która nocowała pod gołym niebem. Wtedy też przysiadł na mnie szerszeń (przy okazji dowiedziałem się, że to również nocne stworzenia), by posłuchać - odleciał, gdy skończyła się ostatnia baśń i stało się jasne, że więcej nie będzie. A wracając do kobiety opowiadającej baśnie, była naprawdę ładna: miała cerę, po której widać było, że kawał życia spędziła na powietrzu, na wietrze, w słońcu i deszczu

Może gdybym nie przesiadywał tyle w mieszkaniu i w dodatku w zanieczyszczonym Krakowie, wyprzystojniałbym?
Wiem, że się rozpisuję, ale nadal dzielę się szczęściem, nawet mówiąc o czyjejś cerze: może nieświadomie, ale pchnęła mnie w stronę wędrowania, zwrócenia się w stronę natury, stawania się twardszym i w pewnym sensie bardziej wrażliwym. To dla mnie szczęście, że się z nią spotkałem. (Z drugiej strony, w Krakowie mam szansę na starość wyglądać jak Keith Richards - mieć twarz przypominającą trochę historię Europy. Też nieźle

)
W ogóle na niektórych łąkach szerszeni było całkiem sporo (widziałem w sumie chyba kilkadziesiąt, nie w rojach, ale przez cały pobyt w puszczy) i mogłem z całą pewnością przekonać się o tym, co wcześniej o nich słyszałem: to spokojne i niezbyt agresywne istoty, tylko czasem ciekawskie

Na spokój odpowiadają spokojem - nie ich wina, że tak głośno brzęczą i mają ten swój "agresywny", gwałtowny sposób lotu. Co prawda te białowieskie trochę za bardzo się spoufalały jak na mój gust, ale w tym słońcu sam bywałem roztrzepany. Wciąż piszę na temat, czyli dzielę się szczęściem, bo to piękne stworzenia i z radością przyjąłem możliwość obserwacji tego owadziego wojska zaciężnego, potężnych pancerników odzianych w piękne płytowe zbroje, słuchania skrobotu żuwaczek o różne rzeczy i podążaniu za nimi, gdy latały spokojnie za swoimi sprawami. Nie dałem się im zdenerwować i sam ich nie denerwowałem - i były naprawdę fajne!
Wędrowałem między potężnymi drzewami i młodymi drzewkami, oglądałem mchy, szyszki, kwiaty i trawy, tropiłem mrówki do ich wielkich mrowisk i nawet widziałem motyla, który pił z kwiatów jak koliber (Fruczak gołąbek, przepiękny!). No i miałem ubaw z niektórych ludzi w miejscu mocy, gdy łazili w kółko, narzekając non-stop, że nic nie czują i wracających w rozczarowaniu do samochodów, zamiast przysiąść w ciszy i posłuchać choćby lasu, który słychać cały czas. A przede wszystkim siedziałem, czytałem i oddychałem czystym powietrzem, skoro już miałem wolne od codzienności.
Na koniec wróciłem po bodajże trzech tygodniach i znów mogłem przytulić swoją dziewczynę, co uszczęśliwiło mnie chyba tak samo mocno, jak pobyt w puszczy. I zamiast czytać na dobranoc mogę jej teraz opowiedzieć indiańską baśń!