Sesja Tokara

Jako się rzekło - po pewnym, średnio długim, względnie krótkim czasie, urozmaicanym sporadycznymi partiami pazaaka i innych hazardowych męskich rozrywek, dolecieliście do miejsca, które można było względnie uznać za połowę drogi, więc i dobre miejsce na ostatnie pożegnanie z waszym kompanem.
Owinął materiałem ciała poległych kolegów i po krótkiej partii nieistotnych wspominek oraz pustych słów razem pozostałą załogą, wyrzucił je z zachowanie honorów przez śluzę. Westchnął - Panowie, utrzymujemy kurs na Bespin.
Mniej więcej bliżej niż dalej celu waszej podróży Tar zagadnął cię tymi oto słowy:
- Kurwa, szefie. Co zrobimy, jeśli się okaże, że senatorek ma jakiegoś swojego szefa ochrony, który będzie chciał nami dyrygować? I... zamierzasz jakoś uzupełnić skład? Dobierzemy sobie kogoś na miejsce Lokara i Nogara, czy zostajemy resztką stada?
Rozłożył się w fotelu, niech auto-pilot pracuje na swoją wypłatę - Mam kilka planów, przecież dobrze mnie znasz. To zależy od stopnia przegięcia pały przez niego, rób to co mówię, a źle na tym nie wyjdziesz. - Podrapał się po policzku - Co do uzupełniania składu to będzie ciężko. Na Bespinie i Coruscant jest za dużo szpicli oraz ciot nienadających się do tak precyzyjnych robót, którymi zajmujemy się na co dzień. Natomiast na Nar Shaddaa jest zbyt wielu nielojalnych skurwysynów, którzy sprzedadzą nas przy pierwszej nadarzającej się okazji. Wypadałoby podlecieć do Balmory, ale jako że nie jesteśmy tam zbyt lubiani i jest nam to zupełnie nie po drodze, to... Nie, nie będzie żadnego uzupełniania składu. Przynajmniej na ten moment.
Tar przygryzł wargę i zapatrzony w wykres koordynat lotu zapytał:
- Hmm... A co z Hiksem? Twardy skurwysyn, doświadczony skurwysyn i do tego sporo umie. I jest pieprzonym Mandalorianinem, a oni zawsze mają między sobą jakieś tam porąbane powiązania, które też mogłyby się przydać. Nie dałbyś rady jakoś go przekonać? Czy w ogóle nie chcesz?
- Pan Hiks nie jest zainteresowany pracą z nami, proponowałem mu już to kilka razy, ale stanowczo odmawiał. Czego się boisz?
- Szefie... Wiesz jak jest. Przyzwoite, zorganizowane ekipy na poziomie, jak nasza, to rzadkość w tej branży. Pojedynczy twardziele pojawiają się, znikają i szlag ich trafia tak regularnie, że można nastawiać zapalnik. Teraz czeka nas coś naprawdę grubego i dobrze by było nie okrajać jeszcze bardziej naszego dream teamu.
- Jak mi powiesz, gdzie w okolicy znajdę dobrego, profesjonalnego i lojalnego skurwiela to niezwłocznie tam polecę. Inaczej kurs na Bespin, bo co innego mówić, że nam jest ktoś dodatkowy potrzebny do ekipy, a co innego znaleźć taką osobę.
Najwyraźniej twój podwładny nie znał w okolicy nikogo takiego, bo zamiast rozmawiać dalej wrócił do korekty koordynat lotu. Kolejna godzina, spędzona na piciu kawy o mocy napalmu i papierosów o mocy prawdziwie Ciemnej Strony, upływały leniwie, w rozmyślaniach, milczeniu i standardowych pogaduchach o niczym.
W końcu wędrówka zakończyła się, przeszliście ostatnie wzniesienie. Przed wami był cel waszej podróży - Lut Ghol...
Cholera, nie ta bajka.



Gdy druga kawa okazała się być "za dużo", a kolejna fajka poszła w odstawkę w obawie przed konsekwencjami, które mogłyby zaprowadzić cię wprost na salony pieprzonego Imperatora, ze względu na substancje smoliste, dychawiczne rzężenie i podobne atrakcje godne Sitha, waszym oczom ukazał się Bespin w całej swej podniebnej, chmurnej, gazowej krasie.
- Na dobra Panowie, jesteśmy. - ustawił koordynaty na port w okolicy siedziby senatora - Przygotować się do lądowania.
[ Ilustracja ]

Lądowanie przebiegło równie pasjonująco, co podróż. Lecieliście nad kolejnymi dzielnicami podniebnego miasta, docierając do dużej posiadłości, wyposażonej w prywatne lądowisko. Gdy tylko Tar posadził statek, na płytę niespiesznie wyszedł komitet powitalny w postaci dziesięciu jednakowo uzbrojonych i umundurowanych ludzi, najwyraźniej czekających aż wyjdziecie.
Wziął swój standardowy ekwipunek i wyszedł ze statku. Dziesięć psów? Przecież nie przyszedł go kurwa zabić, tylko ochraniać. Widać senator jest niezbyt otrzaskany z pogróżkami, bo w całej galaktyce nie znał żadnego skurwiela, który wbił do posiadłości celu z chęcią zabicia rezydenta. Chyba, że był samobójcą lub miał pieprzony pluton. Takie coś załatwiało się dalece bardziej delikatnie i finezyjnie. Zadanie póki co prezentuje się jak wrzód na tyłku, miejmy nadzieje, że będą nieźle płacili. Założył okulary przeciwsłoneczne i zapalił papierosa nie patrząc na tę ekipę herosów. Tak po prawdziwe gardził nimi tak mocno, jak miał ich w dupie.
Jeden z opancerzonych i ubranych na czarno herosów, chyba Superdupek albo Człowiek - Cwel wymierzył w ciebie groźnie lufę i zapytał piorunująco przerażającym głosem:
- Stać! Co tu robicie? To prywatna posiadłość senatora Godsona! Jaki jest cel waszego pobytu tuaj?
- To chyba oczywiste, palancie - odparł ze znudzeniem Pakko, schodzący za tobą z trapu - Przylecieliśmy tu z drugiego końca wszechświata zajebać senatorka, zeżreć jego żonę i zgwałcić kotka. Więc zamiast zadawać nam durne pytania zastrzel nas póki możesz albo spierdalaj i daj nam w spokoju odpalić nasze rakiety powietrze - ziemia.
Człowiek - Cwel objawił twarz nieskalaną żadną myślą, w jego oczach zaś ujrzałeś błaganie o rozum. Opuścił bezwiednie lufę i szczękę, by po chwili otrząsnąć się nerwowo i warknąć (groźnie, rzecz jasna)
- Ty zawszony...
- Ej, spokój tam. SPOKÓJ, powiedziałem! Opuścić broń! - od apartamentu nadchodził kolejny człowiek, hebanowo czarny, ubrany tak jak pozostali, choć bez hełmu na łysej głowie.
- Co mają znaczyć te maniery? - zapytał karcąco Superdupka, choć bez trenerskiego twardzielstwa - Jeśli tak będziesz witał gości senatora, to niedługo nie będzie miał ich wcale. Jeśli nie będzie ich miał, to ty nie będziesz miał pracy, a wówczas jedynymi gośćmi senatora będą oprychy i cyngle. - odwrócił się do was i po sekundzie zidentyfikował cię jako osobę, z którą należy zacząć rozmowę (może zdradził cię szlug w zębach, cholera wie) - Bardzo przepraszam za moich kretyn...Podwładnych. Ostatnio wszyscy są trochę elektryczni. Martin Miller, dowódca tego, co nazywają tutaj ochroną - przedstawił się wyciągając wielką dłoń - Rozumiem, że panowie w sprawie eskorty?
Uśmiechnął się i podał mu rękę - Zgadza się, chciałbym poznać szczegóły jeśli Pan łaskaw - przelotem popatrzył na ochronę z politowaniem - Ciekawa zgraja kundli, bardzo zadbane. Sugerowałbym jednak dodawać do karmy mniej sterydów, bo głupie jak, za przeproszeniem Waszmości, skurwysyn.
- Skurwysyn niekoniecznie musi być głupi. Przydałoby mi się paru takich, mówiąc szczerze... Ale nie o tym. Zapraszam panów, a raczej pan senator Godson zaprasza w swoje skromne progi. Tam chętnie przedstawię panom wszelkie niezbędne informacje. Jeśli potrzeba zająć się waszym statkiem, moi ludzie są do pańskiej dyspozycji. - zakończył, zapraszającym gestem wskazując na willę
- Nie trzeba, dziękuję. Pan Tar i Coldwell sobie poradzą. - Poszedł w kierunku willi z Pakko i Fitzem.
- Niestety zdołaliśmy ustalić bardzo niewiele, trudno z resztą byłoby spodziewać się czegoś innego, ale nawet to jest wystarczająco nieciekawe - tłumaczył Miller prowadząc was przez lądowisko i wstukując kod w zamku magnetycznym - Wiemy, że w czasie podróży, a bardzo możliwe, że jeszcze przed nią, bezpieczeństwu senatora zagrażać będą dwie zorganizowane grupy - tłumaczył, gdy wchodziliście do budynku. Od wejścia oślepił cię blask kilkunastu lamp, odbijających się od kremowych kafelków posadzki. Willa czy slums, chyba wszystkie domy na Bespin wyglądały tak samo.
- Mamy informacje, że jedną z nich będą terroryści z "Shadowrun", a to niedobrze. - Faktycznie niedobrze, "Shadowrun" to trandoshańskie skurwiele, które wystrzeliły na orbitę ambasadę Republiki na Geonosis 8 miesięcy temu. Łuskowaci psychole, dający rabat imperialnym.
- Nie wiemy czym jest druga grupa i czy tylko te dwie zatrudniono do zabicia senatora. Na pewno jednak po drodze pojawią się jeszcze pojedynczy zabójcy.
Pokiwał głową ze zrozumieniem - Jak się przedstawia skład liczebny naszej drużyny i czym sobie zasłużył szlachetny Pan senator na takie zainteresowanie?
- Co się tyczy pana senatora, wszedł w posiadanie bardzo cennych informacji dotyczących planów Imperium wobec Balmory. Informacji, które w świetle nadchodzącego głosowania w Senacie na temat udziału Republiki w tamtejszych problemach, mogą okazać się zgubne dla Imperium. Właśnie dlatego ktoś wysoko postawiony nie przebiera w środkach i nie liczy się z kosztami, nastając na życie senatora, by nie zdołał on przedstawić tych informacji na forum Senatu i tym samym pozbawić Imperium przewagi w tym rejonie, którą wypracowali sobie przez wymuszenie Traktatu z Coruscant - Miller prowadził cię przez kolejne sale i korytarze. Doszliście do dużych, dwuskrzydłowych drzwi prowadzących niezawodnie do dużej sali gościnnej - Co zaś tyczy się całej drużyny i jej członków, lada moment ich poznacie, a senator Godson przedstawi wszelkie niezbędne informacje. Jednak przedtem muszę prosić, byście zostawili chłopcom swoją broń - poprosił stanowczym, lecz nie napastliwym tonem, gdy dwóch kolejnych ochroniarzy w czarnych uniformach i maskach podeszło do drzwi, przy których staliście.
Popatrzył na niego spode łba. Nastała pewna niekomfortowa chwila ciszy. Po chwili jednak wyjął z kabury swoje blastery i skierował je rękojeścią w stronę ochroniarzy. - Ma się rozumieć. - Oddał swoje wybuchowe cacka i pokaźny arsenał noży. Tak... od razu zrobiło mu się lżej. - Miło, że Pan dopiero teraz wspomniał o tych ważnych dokumentach. Przynajmniej teraz wiem, że rzuci się na nas cały wywiad imperialny i galaktyczne cwaniaczki liczące na łatwy zysk.
← Star Wars
Wczytywanie...