Sesja Tokara

- Proszę mi wybaczyć - Miller skrzywił się lekko - ale ja tu tylko sprzątam, nie ja dawałem ogłoszenie odnośnie tej akcji i nie ja określałem jego detale, więc nie wiem o czym jesteście panowie poinformowani. Zapraszam - wskazał gestem wejście do sali. W jej okrągłym wnętrzu, wokół stołu z holoprojektorem, znajdowało się w kilkanaście osób - dwóch Zabraków, Kalmarianin, trzech ludzi, dwóch Kel Dorów, Rodianin, Twi'lek i trzech Selkathów. Każdy z członków towarzystwa prezentował się inaczej. Oczywiście, większość nosiła coś w rodzaju pancerza i innych, najemniczo-militarnych atrybutów, ale widziałeś też coś przypominającego uniformy pilotów (Selkathci), czy nawet zwykłą koszulę (Twi'lek).
- Storm! Niech mnie szlag, nikt cię jeszcze nie zabił, pieprzony cwaniaczku?
W życiu każdego z nas trafiają się ludzie nie zabicie których zaliczamy na łożu śmierci do swych największych błędów. Ludzie, których w dawno minionych, radosnych czasach wojskowej akademii zapoznawaliśmy bliżej z urokami klozetowych muszli czy temperaturą odgaszanego na czole kiepa. Ludzi, którzy później, gdy czasy te wreszcie minęły, z niewiadomych przyczyn pałają do nas wkurwiającą emfazą, zupełnie jakby wmówili sobie, że to oni stali po drugiej stronie klopa.
Jeden z takich ludzi, Larry "Krótki" Kallot, stojący w grupie ludzi odwrócił się do ciebie całym swym narcystycznym i frajerskim obliczem i zawołał z tandetną radością opisane wyżej słowa, rozkładając szeroko ręce i przywołując na twarz szeroki wyszczerzony uśmiech.
Ta misja z minuty na minutę sprawia wrażenie coraz bardziej desperackiej. Cała ta gromada nie wyglądała na skurwysynów pierwszej wody, raczej na żółtodziobów szukających łatwego zysku, a był przekonany, że przeciwna ekipa na brak profesjonalistów nie narzeka. No i jeszcze ten cwel. Uroczo. - Czołem "Krótki", co ty tutaj robisz do cholery? - powiedział na wpół znudzonym głosem.
Na swoja ksywkę "Krótki" zareagował jak na plaskacza w pysk. Zadławił się powietrzem i zgubił gdzieś uśmiech. Zanim jednak zdołał odpowiedzieć, na stole pojawiła się wielka projekcja popiersia jakiegoś pulchnego murzyna.
- Panowie, witam serdecznie, to ja mam przyjemność was zatrudniać - przemówił holograficzny Godson - Jak już doskonale wiecie moja głowa na tacy jest wymarzonym obiadem pewnych wpływowych agentów Imperium. Aby rozwiać wszelkie ewentualne niepokoje zapewniam, że ja zapłacę wam więcej za zapewnienie mi bezpieczeństwa, niż oni za jego brak - usiłował zażartować uśmiechem numer 3 i 3/4. Nawet nieźle, ale jak dla ciebie zbyt obleśnie i studencko - A teraz do rzeczy. Obecnie znajduję się w swoim apartamencie na powierzchni planety, bezpośrednio pod miastem, w którym teraz jesteście. Pan Miller, szef mojej ochrony, wyjaśni wam wszelkie niezbędne szczegóły i odpowie na pytania. Byłbym bardzo rad jeśli zgodzicie się, by to on koordynował całą akcję. Nazwiska niektórych z was znam, pan Kartis zapewni nam bezpieczny transport - spojrzał wielkimi holograficznymi oczami na jednego z Selkathów -, pan Kallot zobowiązał się do wsparcia logistycznego, choć przypuszczam, że nie on jeden może służyć tu pomocą. Z resztą z panów mam nadzieję zapoznać się niebawem, gdy tylko podacie swoje dane znajdującemu się w tym pomieszczeniu droidowi, który przeleje na wasze konta umówione honoraria. Z mojej strony to chwilowo tyle, we wszystkich innych sprawach o wiele lepiej orientuje się pan Miller i to jego proszę męczyć o niezbędne odpowiedzi. Do zobaczenia za parę godzin. - uśmiechnął się raz jeszcze na pożegnanie i zniknął z projektora.
- No, no... to powiało konkretami. - Pokręcił głową z dezaprobatą i podszedł do barku w rogu pokoju nalać sobie czegoś konkretnego. W zasadzie to był jedyny konkret w tym pokoju, bo jeśli plan wygląda tak samo konkretnie jak cały ten spektakl i przemówienie, to facet będzie konkretnie zimny zaraz po wyjściu na orbitę.
Prawdziwość tych, jakże optymistycznie nastrajających, spostrzeżeń miałeś okazję sprawdzić na podstawie słów Millera.
- Panowie, będziemy działać następująco. Z rezydencji senatora na powierzchni za trzy i pół godziny wyruszy konwój pięciu jednostek. Dwie z nich to ciężkie, pancerne transportery, znajdujące się niegdyś na usługach miejscowych służb porządkowych. Rozumiem, że pan i pańscy ludzie, panie Kartis, poradzicie sobie z pilotażem, choć potrzebujemy jeszcze dwóch pilotów - rozejrzał się po was - Ewentualnie znajdziemy kogoś z tutejszej ochrony senatora. Dalej - spodziewamy się, że pierwsza próba zamachu może mieć miejsce jeszcze na planecie. Wątpimy, by zabójcy wiedzieli gdzie znajduje się senator (stąd z resztą cała ta farsa z rewidowaniem panów), ale nie da się tego wykluczyć. Muszę wiedzieć kto z panów zna się na materiałach wybuchowych dość dobrze, by zabezpieczyć i statki i najbliższy rezydencji teren, ewentualnie rozbroić, jeśli takowe się znajdą. Jedna grupa poleci na przynętę, druga zamknie konwój osłaniając go od ewentualnego ataku po starcie. Reszta poleci w trzech statkach. Potrzebuję też waszych opinii na temat ewentualnych przystanków na innych planetach w trakcie właściwej podróży, wszelkich uwag, sugestii...
- Ja jestem całkiem niezły, jeżeli chodzi o wiedzę związaną z wybuchowymi cackami - nalał sobie kolejną szklaneczkę whisky - Proponuje także, aby ograniczyć wiedzę o miejscu przebywania senatora i szczegóły planu tylko do kluczowych osób. Jeden ze szpicli, którzy nie wątpię znajdują się w tym pomieszczeniu, już zapewne zaciera ręce gdzie uderzyć. Bez obrazy, ale imperialni szpiedzy nie są idiotami i myślę, że pomysł z rewizją gówno da. Zdrowie! - wychylił swoją kolejkę - Co do trasy to myślę, że z tym nie powinno być problemów. Każdy z panów zapewne zna kanały, które pozwolą nam ominąć patrole i inne niepowołane osoby. Jakby co służę pomocą.
Po twoich słowach w sali zapadła radosna atmosfera rodzinnego grobowca. Można było wieszać w powietrzu siekierę. Jako pierwszy przerwał ją Miller:
- Dobrze... Skoro tak, to bardzo proszę pana Storma o zajęcie się tą sprawą. Najbliższą trasę, tu na Bespin, obmyśli pan Kallot, chyba że ktoś jeszcze chciałby to skonsultować... Jeśli wszystko jasne i nie ma pytań - rozłożył szeroko ręce - to wyruszamy stąd za godzinę, by mieli panowie czas się przygotować.
Klasnął w ręce i wstał z krzesła - No to nie ma co się opierdalać... - Wyszedł z sali nie patrząc nawet na tamtych gości. Gdy już znalazł w miarę wyludnione miejsce, przekazał plany przez radio - Dobra chłopaki, trzeba się brać do roboty. Tar pójdzie ze mną do portu, przebadamy tam statki pod względem 'wybuchowym' i 'usterkowym'. Fitz i Coldwell, pomyszkujcie trochę tutaj. Podsłuchujcie, poobserwujcie, popytajcie o nastroje reszty 'ochotników', włamujcie się i spróbujcie wybadać jakieś ukryte nimbem tajemnicy szczegóły. Coś mi tutaj za bardzo śmierdzi... Tylko nie dajcie się złapać. Pakko, znasz nasze drogi przerzutowe, więc możesz zaproponować pomoc przy planowaniu przelotu. Jak te skurwiele Cię do tego nie dopuszczą, to zbadaj trasę przelotu, chcę wiedzieć gdzie lecimy.
- Niechby tylko spróbowali, to urżnę im łby i nasram do środka. Nie ma mowy, żebyśmy lecieli w ciemno - zapewniał kpiąco Pakko przez komunikator.
[Jeśli dobrze rozumiem, nie zamierzałeś zabawiać dłużej w apartamencie, więc...]
Bez zbędnej zwłoki wróciłeś do swojego "Motha". Fitz, Coldwell i Pakko wysiedli, by zabrać się za przydzielone im zadania, zaś ty i Tar udaliście się do rzeczonej rezydencji senatora na powierzchni planety, której lokalizację przekazał do waszego komputera Miller. Zastanawiałeś się w drodze, jak może wyglądać powierzchnia takiej kuli chmur i gazów, jak Bespin. Odpowiedź okazała się tyleż zaskakująca, co rozczarowująca. Niewielka roślinność, pagórki i trawiaste równiny zamajaczyły pod wami, gdy schodziliście w dół przez kolejne pasma chmur pod latającym miastem. Jak skomentował Tar - takie Dantooine przed remontem, tylko trochę bardziej wypłowiałe. Po dobrych piętnastu minutach lotu dostrzegłeś zarys potężnej rezydencji, obwarowanej ogrodami, fontannami i lądowiskiem niemal tak dużym, jak w Mos Ila. Znajdowały się na nim dwie małe jednostki osobiste, zapewne do przelotu z powierzchni do miasta oraz wymienione przez Millera statki "transportowe", stojące obok siebie w równym rzędzie. Mając więcej niż sporo miejsca, Tar posadził was dobre sto metrów od nich.
Gwizdnął z wrażenia - Gdybym wiedział, że Pan senator jest aż taką dojną krową to bym wydoił z jego sutków pokaźniejsze ilości gotówki. - Dodał po krótkiej chwili milczenia do siebie - Choć mogłem się tego domyślić, bo to dobitnie potwierdza, że nasz zleceniodawca jest to próżna i zajebiście krótkowzroczna świnia. - Westchnął - Życie Panie Tar, po prostu życie. Chodźmy zobaczyć czy wywiad imperialny zasługuje na swoją reputacje.
Na pierwszy ogień poszła największa kobyła, która miała lecieć jako pierwsza na "przynętę". Łyknąć taką przynętę... No, byłoby ciężko. Praktycznie rzecz biorąc był to po prostu kawał kloca, którego kadłub składał się z trzech warstw pancerza, który w najcieńszym miejscu był tak twardy i jak wasz w najgrubszym. Zasilało go sześć wielkich silników umieszczonych z tyłu statku, o dużych, stożkowych wywiewach, zaś sama maszyna mogła spokojnie pomieścić dwadzieścia osób.
Początkowe oględziny nie przyniosły rezultatu. Przy, do, nad ani pod kadłubem nie przymocowano niczego, co mogłoby przypominać ładunek wybuchowy.
- Sprawdź silniki i wentylacje. Ja przejrzę główny komputer w poszukiwaniu jakiejś pluskwy i kokpit.
Polecenie okazało się jak najbardziej trafne.
- Łooooo.... Szeeefie... - usłyszałeś gdzieś z zewnątrz statku przeciągłe gwizdnięcie Tara - Co my tu mamy...?
W centralnym ze stożkowych wywiewów, od wewnętrznej strony osłony (musiałeś wsadzić głowę do środka, ale miejsca było dość, byś przeszedł nawet z barkami) znajdował się duży klocek czegoś, co przylepiono zgrabnie tuż przy wylocie silnika. Prosta, prymitywna wręcz konstrukcja. Zaledwie kilka przełączek na wypadek jakiegoś przedwczesnego wstrząsu, bo próby rozbrojenia chyba nikt się nie spodziewał. Mechanizm detonacyjny - dość oczywisty w tej sytuacji. Trudno przyjrzeć się dokładnie co to za materiał, ale raczej nic, czego byś nie znał, ewentualnie mieszanka kilku.
Zaintrygowało to go bardziej niż powinno. Taka tania robota? Albo pogłoski o wywiadzie imperialnym są mocno przesadzone, albo materiały wybuchowe zakładali na zasadzie jakiś pierdolonych schematów, znajdujących się na jakiś glinianych tablicach w czasach gdy wszyscy byliśmy jebanymi małpoludami. Strasznie amatorska robota i coś mu tu śmierdziało. Zasłona dymna? A może jaśnie pan za bardzo sra w portki i informacje, które posiada pragnie tylko jakaś żałosna banda gołowąsów. Tylko skąd takie poruszenie w sieci, w związku z tą sprawą? Coraz więcej pytań, a odpowiedzi żadnych. Bez problemu odczepił mechanizm i delikatnie włożył do specjalnej torby.

Przeszukują jeszcze dokładnie statek, tak na wszelki wypadek.
Dalsze oględziny statku nie przyniosły żadnych nowych znalezisk. Podczas - oczywiście - bezproblemowego rozbrajania "bomby" nasunęła ci się pewna myśl. Wywiad imperialny wywiadem imperialnym i może to on odpowiada za zrobienie całego rabanu wokół tej sprawy. Co zaś się tyczy uczestników tego rabanu, to konstrukcja tego ładunku, niezwykle prosta, niemal prymitywna, a jednak doskonale praktyczna, mocna i zabójcza, gdyby tylko odpalić silniki, przywiodła ci skojarzenie z pewnym bardzo specyficznym typem ludzi - prostych, niekiedy prymitywnych w swej sile, praktycznych i zabójczych, których jedynym celem w życiu, czy też życiem jako takim, jest walka, bez zbędnych udziwnień...
...co jednak nie wykluczało faktu, że była to tania robota i od imperialnych chłopców spodziewał się większej dozy wysmakowania. Gwizdnął przeciągle - Czysto, sprawdziliśmy tu już wszystko. Do następnego statku.
Oględziny kolejnego statku (a jak się później okazało - wszystkich następnych) przyniosły ten sam efekt: duże ładunki wybuchowe, umieszczone w okolicy wylotu silnika. Wszystkie tej samej konstrukcji i zasady działania.
Przy czwartym Tar spojrzał na ciebie szeroko otwartymi oczami.
- Co to ma, kurwa, znaczyć szefie? Ktoś sobie jaja robi? - z niedowierzaniem kręcił głową, podrzucając w dłoni okablowaną kostkę wybuchowej substancji.
- Wydaje mi się, że to jakaś forma wiadomości czy ichniejszego poselstwa. Oni wiedzą, że my wiemy, że oni wiedzą i takie tam pierdoły - widząc zdziwienie Tara powiedział - Coś w stylu 'już rozpracowaliśmy waszą obronę, więc spierdalajcie żałośni frajerzy, jeżeli życie wam miłe'. Infantylne to strasznie, ale co poradzić? Skurwiali imperialiści nigdy nie słynęli z poczucia humoru, a tym bardziej z finezji. - dodał z niesmakiem i wzruszył ramionami.
- Czyliii... Wszyscy wszystko wiedzą, a oni zamiast po prostu rozpieprzyć nas, skoro to takie proste, wysyłają nam wiadomość, że to dla nich takie proste? - pytał retorycznie twój pilot, dalej podrzucając bombową kostkę - To znaczy chyba, że wcale nie jest to dla nich takie proste, jak twierdzą... - uśmiechnął się półgębkiem i wskazał na jeden z ładunków - Co z tym? Zabrać? Wyrzucić?
- Pakko, zgłaszam się - równocześnie z Tarem odezwał się twój komunikator - Hmm, szefie, nasi koledzy planują opuścić planetę lecąc przez środek miasta. Upierają się, że w ten sposób trudniej będzie nas namierzyć przed wyjściem z atmosfery i łatwiej zgubi się ewentualny ogon - raportował z nutą rozbawienia w głosie.
Wypuścił powietrze lekceważąco - Tak, rozpierdolą nas, kurwa, w jego prywatnej rezydencji i rodzinnej planecie. Może jeszcze zrobią bombardowanie orbitalne? - teraz on zapytał retorycznie - Wtedy to musieliby być kompletnymi imbecylami, bo to wywołałoby spory skandal i odbiło się szerokim echem we wszechświecie. Jestem pewien, że Republika zacierałaby ręce, bo dostałaby niezbity casus belli, a cała międzygalaktyczna społeczność lizałaby ich po tyłkach. Te ładunki zostały podstawione tutaj celowo na wywołanie pewnego efektu. Mają ostrzec nas, żebyśmy nie mieszali się w biznes, który nas nie dotyczy i ewentualnie wywołać pewną panikę oraz zwątpienie. Widziałeś przecież tych frajerów w sali konferencyjnej, gdyby dowiedzieli się o ładunkach teraz i jak łatwo one zostały podłożone, uciekliby do matek wypłakać się na ich ramieniu. Już nie wspominając o senatorze, któremu to ma dać do myślenia, czy jego życie jest więcej warte od jakiś danych.

- Pojebało ich? - krzyknął do komunikatora, miał już serdecznie dość tego bajzlu - Daj mi ich kurwa do radia.
← Star Wars
Wczytywanie...