Sesja Kiyuku

Saram wystrzelił jak kukła pod przeciwległą ścianę, zaś zaskoczony Kendar w ostatniej chwili ledwo co wyjął broń i zepchnął w bok twój cios, który obrócił go bokiem. Na jego twarzy rysował się wyraz bezbrzeżnego zdumienia.
Uderzam go głową, rozcinając sobie przy tym czoło o jego zęby. Krew z rany natychmiast napływa mi do oczu, ale nie mam czasu, by je otrzeć.
Kendar, nie spodziewając się takiego obrotu sprawy, odruchowo chwycił się za rozbitą twarz, plując krwią i usiłując złapać równowagę, stawiając kilka niepewnych kroków w tył. Pojawiła się okazja by dosięgnąć go szybkim cięciem, ale Jedi zdążył jeszcze kopnąć na oślep wysoko na twoją głowę. Nie zrobił ci wiele, zahaczając jedynie twój nos czubkiem buta, lecz to wystarczyło by powstrzymać twą akcję i oddalić się na dystans kilku kroków. Saram natomiast doskakiwał do ciebie co sił.
Uśmiecham się półgębkiem i skupiam w sobie pokłady Mocy, by odrzucić go nią w stronę ściany grobowca. Tak by zemdlał. Bez przytomności będzie mniej groźny.
Saram ponownie przeleciał całą długość komnaty, by uderzyć z ogromną prędkością i siłą w przeciwległą ścianę i osunąć się na podłogę przy wyjściu. Tymczasem atak Kendara, którego nie zdążyłeś odpowiednio szybko zablokować, nieznacznie drasnął cię w przedramię. Ile to już czasu minęło odkąd ostatnio zdarzyło ci się coś takiego? Dwieście? Trzysta lat?
Czuję jak wzbiera we mnie gniew - jak mogłem się dać tak prosto trafić? Atakuję z furią mistrza Jedi - najpierw zadając cios z prawej, po czym błyskawicznie się obkręcając i tnąc z lewej. Podczas tych czynności powoli skupiam się w sobie, by zaatakować Kendara mocą.
Zmyłka powiodła się na tyle, by Kendar odsłonił się po swojej pospiesznej i niepewnej zasłonie. Już miałeś wykorzystać fakt, że otwarł przed tobą swoją gardę, gdy wszystko wokół pociemniało jeszcze bardziej, a tobie zaczął momentalnie szwankować wzrok. Poczułeś strumień energii płynący do ciebie od Ar-Sarama, który właśnie usiłował ponownie do ciebie doskoczyć. Czułeś także narastającą wściekłość, a wraz z nią kipiącą w tobie Moc.
Staram się zaabsorbować Moc, którą wyzwolił Saram, by "odzyskać przytomność". Uskakuję przed jego skokiem tak, by nie mógł dosięgnąć mnie Kendar, po czym rzucam w Rodianina mieczem, tak by unieszkodliwić jego broń.
Niemal natychmiast odzyskałeś ostrość widzenia. Rozpaczliwy odskok w prawo uratował Rodianina, twoje ostrze o cal minęło jego ciało.
- Ar, uciekaj! - krzyczał Kendar, atakując cię frontalnie na korpus.
"Ten miecz mógłby szybciej wracać!" przelatuje mi przez myśl, więc by nie tracić czasu dobywam podwójnego miecza, po czym błyskawicznie uruchamiam Mocą obydwa jego ostrza. Jednym z nich blokuję miecz mistrza, po czym chytrze pluję mu w oczy, by ograniczyć widzenie. Następnie staram się ciąć go na wysokość głowy.
(Nie) twój podwójny miecz zdał ci się teraz zaskakująco nieporęczny, czy też raczej - niewygodny, zupełnie jak pożyczone lub stare ubranie, z którego dawno wyrosłeś. Wspomnienie czegoś, co niegdyś pasowało idealnie do każdego fragmentu twojego ciała i ruchu lecz zastąpione przez coś jeszcze lepszego stało się jedynie marnym zamiennikiem. Nie przeszkadzało ci to jednak w żadnej mierze w sprawnej walce. Jednym, niezwykle płynnym i lekkim okrężnym blokiem sparowałeś cięcie, zaś wraz ze splunięciem w oczy Kendara drugie ostrze miecza dopełniło okręgu, nakreślonego przez blok. Jego końcówka przejechała w poprzek gardła Kendara rozcinając je głęboko i zatrzymując go w pełnym bólu i zaskoczenia spazmie.
Powalam Kendara kopniakiem w mostek, po czym gestem pełnym pogardy spluwam na jego ciało. Wyłączam miecz, po czym spoglądam na ostrze, zastanawiając się nad jego wyrzuceniem. Po chwili rezygnuję z tego - wszak może mi się jeszcze kiedyś przydać. "Może skonstruuję nowy, podwójny miecz, używając fragmentów mojego i tego podwójnego ostrza?" - myślę, jednak stwierdzam, że lepiej odwlec tą sprawę. Chwytam mój miecz i spoglądam w miejsce, gdzie stał Rodianin Saram. Pewnie uciekł, kierując się słowami tego głupca.
Ku twemu zaskoczeniu Rodianin Saram ponownie doskakuje do ciebie, zamierzając się do bardzo mocnego pchnięcia w twój korpus.
Furkoczącym obrotem w prawo unikam pchnięcia, i błyskawicznie dobywam miecza. Nie atakuję jednak Rodianina, tylko zaczynam go obchodzić w koło, wyczyniając mieczem efektowne sztuczki. Po chwili zatrzymuję się przy ciele Kendara, po czym zwracam się bokiem do Sarama, patrząc na truchło.
- Niby mistrz Jedi, a dał się pokonać niczym dziecko. I jak dziecko nie potrafił zjednoczyć się z Mocą - ostatnie zdanie wypowiadam rozbawionym tonem.
- A ty zachowujesz się jak rozwydrzony bachor który przed chwilą wygrał w bierki! - szydził z wyzywającym śmiechem Rodianin, obserwując cię uważnie z uniesioną gardą.
Prycham. - Więc może zagramy w bierki, jeśli tak cię to rusza? Zabiję cię bez ruszenia moim mieczem twego. A ty nawet nie dotkniesz mnie swoim. Może będziesz przez to bardziej wymagającym przeciwnikiem, niż ten pożal się boże Mistrz Jedi. - Akcentując ostatnie zdanie, spluwam na ciało Kendara.
- Jesteś idiotą - oznajmił dobitnie Rodianin.
- A ty gówniarzem. No dalej zaatakuj - podpuszczam go rozbawionym głosem - Wyładuj na mnie swój gniew. Mam nadzieję, że umiesz walczyć lepiej niż ten twój mistrz od siedmiu boleści. Tak, byś sparował chociaż dwa ataki. O sparowanie trzech cię nie będę posądzał, bo zwyczajnie jesteś na to za słaby.
- Tylko miłość do gniewu przyczyni się do twej zguby - zaśmiał się ironicznie Ar-Saram, kontynuując tę wykwitną konwersację, najwyraźniej nie spiesząc się do atakowania cię.
- Och, wiesz, ta miłość jest odwzajemniona. - rzucam rozbawionym tonem - Poza tym raczej chyba nikt się do mej zguby nie przyczyni, bo zamierzam żyć wiecznie. Aaach, a to ty chciałeś mnie zabić? Mówią, żeby nie przeceniać swojej siły.
← Star Wars
Wczytywanie...