Przez kilka sekund Makankos nie odpowiadał, nie zdradził nawet żadnym gestem, że słyszał twoje pytanie.
- Tak jak się spodziewałem ten Nautolanin jest Jedi. - przemówił w końcu bardzo cicho, bardzo wolno i spokojnie - Był Jedi, żeby to uściślić. Od takich jak on trzymam się możliwie najdalej. Jeden raz, to o dwa razy za dużo, bo pierwszy i ostatni - zakończył pokrętnie.
- Daj spokój. Mieć Dżedaja w ekipie i nie mieć Dżedaja to już dwóch Jedi. Czyli cztery spotkania, zgodnie z Twoim rozumowaniem. - odparłem, sprowadzając pokrętność do rangi absurdu - A co z tym twoim Kakashi? Zaskoczony choć trochę? Bo ja po twoim niedawnym występie niespecjalnie. Nie ciekawi cię to ani trochę? Nie chciałbyś liznąć Jedajostwa żeby usprawnić swoje chore zdolności?
- Nie Kakashi, tylko Makashi, ignorancie - odpowiedział nadal spokojnym, zupełnie niekorespondującym z treścią tonem - To bardzo specyficzna forma walki, której niegdyś mnie nauczono, a o której ten tutaj nie powie mi nic, czego już bym nie wiedział. Ale bardzo możliwe, że przetestuję ją na nim. Dawno nie miałem takiej okazji. - uśmiechnął się drapieżnie, jak bajkowy potwór.
Z korytarza z kajutami dobiegł cię głos Niklo.
- Fensen możesz mi powiedzieć co władowałeś w Królową? Przy blokadzie Mandalorian widywałem takie 'handlowe' statki w akcji. Nigdy nie mają oryginalnego napędu. Prawie zawsze jest wzmocniony pancerz i zawsze są dodatkowe bronie by zaskoczyć? Co ona ma?
- Nic bardzo nadzwyczajnego. - pozostawiam Trandoshanina w jego medytacyjnej pozycji - Napęd, owszem. Schowaliśmy generator hipernapędu prawie metr niżej w poszyciu, za często się psuł. Mały gatling z tyłu... no i trochę schowków i takich innych. Myślałem, że idziesz spać? Chciałem zorganizować ten kolonistyczny pierdolnik zanim się stąd zmyjemy.
- Spoko. Przyznam, że można odpocząć po tym dniu. Ale jeśli byłbym potrzebny pomogę.- Nautolianin wciągnął powietrze - Przy okazji jak będziemy lądować gdzieś konkretnie to kupiłbym ze dwa drobiazgi- Jak rozmawialiśmy interesowałeś się moimi motywami. Nie dopytałeś się czemu skakałem po dachach. Nie jesteś ciekaw? Czy po prostu wiesz.
Jedi stuff. Nienormalny jesteś po prostu, jak dla mnie, to i po dachach skaczesz. Chcesz, to powiedz. - przeszedłem się do sterówki, gdzie rozejrzałem się za miastem, w którym prawdopodobnie nie mielibyśmy kłopotów i nie wołając zmęczonej zapewne Iziz sam poprowadziłem Królową do portu.
Zbliżałeś się ze średnią szybkością do większego miasta... osady... Zwał jak zwał. Anchorhead, zadupna stolica okolicznej dodupnej pustyni, wyglądało na wyjątkowo paskudne i tętniące życiem miejsce. Wznosząc się nad zabudowaniami widziałeś setki mieszkańców, czy też przyjezdnych, przechadzających się i przejeżdżających ulicami.
Chodź samo miasto było większe, port prezentował się znacznie mniej "okazale" niż w Mos Ila już z daleka. Owszem, ruch powietrzny również nie ustawał, a was właśnie o mało co nie strącił przelatujący tuż obok jak wariat imperialny "Fury", ale najwyraźniej nikt nie czuł potrzeby trzymania wszystkiego w choćby względnym porządku. No i nigdzie nie widać było pół patrolu ani ćwierć Sitha. Najwyraźniej miejscowe zasady dyktowano jeszcze bardziej "swojsko".
- O, jak ładnie sobie poradziłeś - pochwaliła cię siadająca w fotelu obok Iziz - Co tam mamy? Polubiłeś już naszego mackowatego kolegę?
- Pewnie, nie mogę się doczekać, aż go bzyknę. A ty? - odpowiedziałem z uśmiechem - Wygląda na rozsądnego towarzysza. Coś jak skrzyżowanie Ciebie z Makankosem i mhrocznymi tajemnicami natury osobistej.
- Pewnie, ciągle o nim myślę - odpowiedziała zgryźliwie - Tym bardziej, że nikt inny nie ma na mnie ochoty - dodała z przekąsem, drwiną, cholera wie czym.
- "Heavy Metal Queen", lądujcie w doku 15 - usłyszałeś krótki komunikat gulgotliwym, zdecydowanie nie ludzkim głosem.
- Hoho... Żadnych pytań, nikt nic nie widzi... No, ciekawie tu będzie, ciekawie... - konstatowała Iziz, podchodząc do lądowania - Swoją drogą And - jakiś konkretny plan i cel, czy wypadamy na jednego zapoznać się bliżej z naszym nowym zielonym ciasteczkiem?
- Chciałem kupić zapasy, które można łatwo spieniężyć i zmywać się z tej cholernej piaskownicy. Niespecjalnie przemawia do mnie idea wspólnych sentymentalnych posiadówek. Ale z drugiej strony, możnaby tak zrobić, może przy okazji znajdzie się jakieś dodatkowe zlecenie... Masz jakieś konkretniejsze propozycje?
- Absolutnie nie. Im szybciej stąd się wyniesiemy, tym lepiej. Pustynne słońce szkodzi mi na cerę. Ale dobrze by było nie odlatywać w nieznane z gołą dupą. Parszywe jak dupsko banthy, ale zawsze jakieś zlecenie znajdzie się po miejscowych mordowniach... Tylko, że ja tam nie wchodzę bez Makankosa - zakończyła pół żartem, pół serio.
- Nawet z mięczakowatym kochasiem? - gdy Królowa usiadła, dokańczam procedury spokojnie. Chowam pistolet do kabury w łatwo dostępnym miejscu, po czym wołam przez komunikator.
"Czas nadszedł na kolejną parszywą mieścinę i kolejne chujowe zlecenie. Będziecie tak dobrzy i kopniecie się z nami?" - roznosi się po statku.
Mackowatemu przekazuję, żeby zajął się ścigaczem, skoro już tak upodobał sobie kradzież w biały dzień. HK zostawiam na straży... chociaż może lepiej nie, skoro to taki bezcenny zabytek?
W odpowiedzi przez jeden z głośników usłyszałeś. Rozżalenie: Ależ kapitanie... Przydzielanie mi ponownie zadań o charakterze taktyczno - defensywnym wydatnie zmniejsza moje szanse na przeprowadzenie spektakularnej masakry, masowego mordu czy choćby jednostkowej eksterminacji. To przeczy moim elementarnym założeniom systemowym - żalił się przez radio droid.
Co dziwne, ani Makankos ani Niklo nie opowiadali.
To zapowiadało kłopoty. Czym prędzej postarałem się ich odnaleźć na statku, a jeśli to nie da efektów, być może wyszli na zewnątrz? Rozkazuję HK ich odnaleźć. Po chwili dodaję, że całych i zdrowych.
Po chwili od chwili, gdy wydałeś rozkaz (co w tym wypadku można rozumieć jako kilkanaście sekund) usłyszałeś: Stwierdzenie: Kapitanie, znalazłem obu żałosnych członków naszej wspaniałej załogi. Dodam z głębokim smutkiem, że całych i zdrowych. Oddają się w ładowni odmianie walki klasyfikowanej jako "sparring". Wychodzi ona z idiotycznego założenia o niezabijaniu przeciwnika, w związku z czym jestem zmuszony stwierdzić, że raczej żaden z nich nie zginie.
W ładowni panowie utworzyli sobie średniej wielkości kwadrat wolnej przestrzeni pośród pustych pak i skrzynek. Walczyli w skupieniu, Nautolanin z włączonym mieczem świetlnym. Zdawało ci się, że wśród cięć, obrotów, bloków i kontrataków, to Makankos jest nastawiony bardziej ofensywnie i agresywnie, choć wszystkie jego ruchy były płynne i na swój sposób bardzo spokojne i chłodne. Niklo również wiedział, co robi. Do tego wszystkiego rzucał między jednym zwarciem a drugim niewyszukane dowcipy.
Zapanował chwilowy impas. Niklo zdawał się czekać na Makankosa, cierpliwie i spokojnie. Ten, równie cierpliwie i spokojnie, drażnił się z nim, młynkując niedbale mieczem i co jakiś czas uderzając jak batem, zmuszając Nautolanina do błyskawicznych parowań, podskakując przy tym sprężyście. Miałeś wrażenie, że obaj dobrze się bawią, choć jest to śmiertelnie poważna zabawa. Znałeś Makankosa już na tyle dobrze by widzieć po nim, że po prostu rozpływa się w morderczej satysfakcji z tego, iż ma wreszcie z kim powalczyć.
- Hm... Dwie dychy powiadasz? Wchodzę, będzie na coś dobrego. Choć ewentualne koszty leczenia członka załogi mogą być wyższe.