Sesja kami

- Podróżowaliście, tak? - powtórzył sarkastycznie Hiszpan, gdy wchodziliście na piętro - Wracaliście z imprezy na Hawajach i źli Amerykanie złośliwie postanowili zrobić z was mrożonki? No dobra, zobaczymy co na to major...
Już u szczytu schodów zobaczyłaś dwoje ludzi - mężczyznę i kobietę - w sterylnie białych, długich kitlach w asyście dwóch uzbrojonych żołnierzy. Otaczali coś, co wyglądało jak duży wózek szpitalny wypełniony lodem i wyposażony w szybkę podobną tej, jakie mają komory kriogeniczne.
- No, jesteście wreszcie - powiedział doktorek - Przejmujemy pacjenta. Macie jakieś jego dane?
- Pytajcie tę panią - wskazał na ciebie lufą sierżant - To żona naszego amigo
Doktorek zwrócił się w twoją stronę - Czy wie pani coś o chorobach męża? - zapytał - Jakieś urazy klatki piersiowej, operacje, choroby układu oddechowego? Będzie nam to potrzebne.
Zrobiła minę w stylu "no co ja poradzę" i dodatkowo wzruszyła ramionami dla wzmocnienia efektu. Uśmiechnęła się też głupkowato, ale to chyba wliczone było w wyraz twarzy. Wyszła na tyle na schody, aby móc zobaczyć lekarzy i towarzyszących im żołnierzy i troszkę się przestraszyła. Ale szła dalej - mieli pomóc mężowi. Przyglądała się bacznie wymianie zdań.
- Jimmy Wreen - przedstawiła wskazując męża. - Z tego co wiem to Jim miał przestrzelone prawe płuco w dolnym płacie, połamane przez to okoliczne żebra i w dzieciństwie chorował na astmę. To wystarczy, czy potrzeba państwu więcej informacji? - Cóż, powiedziała to jakby zdawała raport z misji, a nie mówiła o przeszłości męża. Zupełnie nie kryła się z informacjami, jakie właśnie podała. - Aha, kula została usunięta, zabieg przebiegł bez komplikacji. - I pewnie zobaczą szklaną kapsułkę na łańcuszku na szyi mężczyzny.
Doktorek i doktorkowa spojrzeli na siebie krótko. Doktorek kiwnął głową:
- Rozumiem, dziękuję bardzo. Zapewnimy pani mężowi wszelką niezbędną opiekę- oświadczył, po czym obrócił się, skinął na trzech żołnierzy, którzy przenieśli Jimmy'ego do "kriowózka" i odszedł wraz z nimi na wyższe piętro.
Hiszpan dał do zrozumienia, by iść dalej. Weszliście do centralnie położonego, bardzo dużego pokoju, czy też raczej sali. Prowadziło do niej kilkoro drzwi po różnych stronach piętra. Przy lewej ścianie na wprost od was stał rząd biurek i komputerów, z trzema siedzącymi przy nich żołnierzami. Przy drugiej, prawej ścianie znajdowały się urządzenia komunikacyjne. Bliżej od wejścia, po lewo, znajdował się ogromny stół z holograficzną mapą, nad którą pochylało się dwóch ludzi.
- Wreszcie jesteście - powiedział jeden z nich nie odrywając wzroku od mapy - Mówcie, sierżancie.
- Panie majorze, Moris melduje, że... - tu Moris opowiedział pokrótce jak przebiegały wydarzenia na statku. Major zdawał się nie być szczególnie zainteresowany prezentowanymi treściami, niezależnie od tego jak dramatyczny był ich charakter. Gdy Hiszpan wspomniał o dwóch ludziach porwanych przez napotkane robale, tylko krótko pokiwał głową, jakby potwierdzając coś samemu sobie. Gdy Moris przeszedł do przedstawiania twojej skromnej osoby, major przerwał mu gestem i podszedł do ciebie.
- Nazwisko, stopień, jednostka. - zapytał bez ogródek - Dokąd lecieliście, w jakim celu przewoziliście te organizmy, ile dokładnie było ich na statku i w jaki sposób się wydostały. I bardzo proszę nie obrażać mojej inteligencji sformułowaniami takimi jak "nie wiem", "nie pamiętam" i "nie mam obowiązku odpowiadać na żadne pytania".
Przesunęła dłonią po szybce i odprowadziła ich spojrzeniem tak daleko, jak tylko mogła, czyli aż zniknęli za śluzą. Sala nie zrobiła na niej większego wrażenia - nie wymazano jej pamięci to i pamiętała takie miejsca z czasów aktywności identyfikatora. Został z pewnością wyłączony, po tym jak znaleźli jej kompanów w stanie... nie do końca żywym. Pewnie jej śmierć ogłoszona została na podstawie braku jej, ale obecności jej krwi, na miejscu tragedii. Oczywiście, że coś musiało ją zjeść - przecież była tam jej podarta kurtka... Przewróciła oczami, by odegnać krwawe obrazy. Uwaga z resztą została odwrócona przez podświetlenie holografu który rzucał kolorowe poświaty na jej twarz. Skupiła się na mapie, a po usłyszeniu pytania leniwie spojrzała na... zerknęła na Morisa... pana majora. Westchnęła głęboko.
- Alyson Wreen. - Tyle. Więcej nie mogła, bo nie istniało. Jednak znów prawie zasalutowała, a buty na pewno zsunęły się w "Baczność!" A potem przeszła w klasyczne "Spocznij." nawet nie zdając sobie z tego sprawy. - Znaleźliśmy się na tej Conte przypadkiem. Zostaliśmy przechwyceni, zapakowani w krio bez podawania jakichkolwiek wyjaśnień. Obudziłam się jako jedyna żywa na statku pełnym jakichś dziwnych stworów i potem wpadłam na pańskich ludzi. - Skinieniem głowy wskazała na Morisa. - Co przewozili tamci nie wiem, nie dane nam było się nawet umyć na krążowniku. - Dobra wersja oficjalna powiedziana bez zająknięcia czy pałz. Wojskowy raport, w którym dostał to, o co pytał. Skończywszy stanęła normalnie i uśmiechnęła się, żeby szybciej zapomniał o wojskowych drygach.
Major popatrzył na ciebie przeciągle bez słowa. Następnie odwrócił się przez ramię w stronę Hiszpana
- Co o tym sądzicie, Moris? - zapytał z jadowitą uprzejmością. Gdy zapytany odparł, że nie rozumie, wywiązała się długa rozmowa, nabierająca tempa z każdą sekundą. Gdy sierżant zakończył recytowanie tej samej historii po raz drugi, przeszedł do własnych pytań na temat tego, dlaczego nie udzielono im wsparcia, gdy dwóch zwiadowców zostało porwanych przez tamte stwory oraz dlaczego rozkazano ich tam zostawić, choć odczyty wskazywały, że nadal żyją. Byłaś nieco rozkojarzona, znudzona sytuacją, a przede wszystkim zmęczona dotychczasowymi "atrakcjami", więc kolejne słowa i zdania umykały twej uwadze. Nie umknął ci jednak ogólny sens owego dialogu, z którego wynikało jednoznacznie, że pan major wiedział gdzie wysyła oddział pana sierżanta oraz że wiedział, co ich tam spotka. Co więcej, po podniesionych głosach wnosisz, że pan sierżant i jego ludzie nie mieli na ten temat bladego pojęcia...
- Oddział zwiadu w warunkach polowych nie jest mięsem armatnim panie majorze! Zwłaszcza przy rozpoznaniu bojem! - wydarł się w pewnym momencie Hiszpan. No, co jak co, może mózg mu szwankował, ale jaja musiał mieć jak arbuzy.
- Żołnierzu, zapominacie się! - zacharczał wściekle z niemiecka major.
W trakcie następnych minut, podczas których nawet żołnierze przy komputerach odwrócili się od monitorów obserwując całą scenę, stało się jasne, że wypadki na statku, jakkolwiek kosztowne jeśli chodzi o stan osobowy oddziału, potoczyły się z grubsza po myśli pana majora i jajogłowych ze stacji. Mieli obcy organizm do badania, wraz z koniecznym nosicielem. Co prawda nie tym, który być powinien, ale zawsze jakimś, a dwóch żołnierzy mniej... Na pewno nie mogło podobać się majorowi. Gdy poziom decybeli osiągnął poziom niebezpieczny dla ludzkiego ucha, a Moris wrzasnął coś o zgłoszeniu tego do generalicji i sądzie polowym, pan major wyciągnął broń z kabury.
- ... Precz... - wycedził pośród całkowitej ciszy. Hiszpan przez chwilę patrzył mu w oczy, po czym splunął i odszedł, nie salutując.
No, właściwie to troszkę przynudzili, a nie wypadało ziewać. Ale tak z zamkniętą buzią można, byle nie zauważyli. Łzy napłynęły do oczu, ale kilka mrugnięć sprawiło, że ilość wody na dolnej powiece unormowała się. Wzrok przykuła kolorowa mapa. Mmm... Tutaj jesteśmy... Myśli płynnie przesunęły się na Jimmy'ego... Jak się masz, Słońce? Uśmiechnęła się lekko i prychnęła cicho. Rozejrzała się po sali, przyjrzała żołnierzom, którzy ewidentnie nie robili sobie nic z jej obecności na statku i w sali tutaj, patrzyli tylko bacznie i z rosnącym przerażeniem na kłócących się mężczyzn. Żołnierzy, nooooo, przecież by jej przyłożyli za TAKĄ zniewagę. Ciekawe czy sprawdzili moje dane w międzynarodówce... Jeśli tak, to będzie... ciepło...
Ze spokojnego nurtu myśli wyrwał ją znajomy dźwięk wyrywanego z kabury pistoletu. Wszyscy skulili się, łącznie z nią. I ona również, na rozkaz Morisa, zaczęła się zbierać, w kierunku z którego ją przyprowadzono. Mnie tu nie ma, nie przejmujcie się chłopcy, hehe...
- Pani Wreen - ozwał się major - Będzie pani uprzejma nie oddalać się zbytnio i nie opuszczać budynku - nie tyle zapytał, co oznajmił z beznadziejnie drewnianą uprzejmością - Rozumiem, że zapewne chce pani zorientować się w jakim stanie jest mąż. Szeregowy Cole - wspomniany żołnierz o przeuroczo kwadratowej szczęce wyprężył się na baczność wstając z krzesła - pomoże pani poruszać się po budynku, na wypadek, gdyby miała się pani zgubić.
Prostowała się podczas obrotu. Na buzię kobiety wypłynął uśmiech tak szeroki, że gdyby się powiększył jeszcze, czubek głowy Alyson odpadłby na podłogę z cichym od reszty ciała. Zasalutowała z dzikim uśmiechem na ustach.
- Gdzieżbym śmiała! Majorze! - Zaśmiała się teatralnie. Dłoń odskoczyła od czoła i wykonała piękny łuk w kierunku jej boku. Przytaknęła energicznie. Spojrzała na sprężynę Cole'a i oczy otworzyły się szerzej, a zaraz znów się uśmiechnęła.
- Chodź panie szeregowy Cole. Jak ci na imię, chłopcze? - Zapytała wsuwając mu rękę pod ramię. Tak o, żeby się wesprzeć i zakokietować nieco. - Nie martw się, nie powiem majorowi, a przy cioci Alyson nie musisz się prężyć jak kot marcowy. - Zachichotała, kiedy byli koło włazu.
- Joe, proszę pani - odpowiedział mocno skonsternowany szeregowy Cole.
Pomaszerowaliście na wyższe piętro, gdzie znajdował się MedLab i Oiom w jednym. Protokolant przy drzwiach sprawdził cel waszej wizyty.
- Ah, pani Wreen, oczywiście. Pani mąż jest już w stanie kontrolowanej hibernacji, lada chwila powinna zacząć się operacja. Jeżeli sobie pani życzy przejść do poczekalni, proszę tymi drzwiami i potem w lewo. - wskazał ci śluzę sterylizującą prowadzącą na oddział.
- Joooe, miło. Alyson. - Przedstawiła się. - Ale to chyba wiesz. - Zachichotała. - To ile masz lat, Joe?
Dała się prowadzić i cały czas zadawała trudne, nierzadko osobiste, pytania. A cieszyło ją to tak strasznie, że aż szkoda było przestać.
Wejście w korytarz MedLabu zadziałało na nią jak kubeł zimnej wody. Spoważniała, wyprostowała się, oczy przestały błyszczeć. Właściwie chciała się uderzyć w twarz za oszukiwanie siebie i chęć zmiany kierunku myśli choć na sekundę.
Wysłuchała lekarza z powagą, zerknęła, gdzie wskazywał i bez namysłu poszła w tamtą stronę, gdy skończył mówić.
- Dziękuję. - Dodała jeszcze.
Przeszliście kilka metrów korytarzem, mijając po drodze jakiegoś doktorka pogrążonego w notatkach. Za zakrętem znajdowała się sala z płonącym na czerwono napisem "Operacja" i drzwiami o zachęcającym przesłaniu "Tylko dla personelu". Przez ogromną szybę z pleksi widziałaś salę operacyjną z czterema chirurgami w maskach, rękawicach i fartuchach, którzy stali przy łóżku pacjenta. Najbliższy z nich zasłaniał ci sobą jego korpus i tułów, lecz śpiąca twarz Jimmy'ego była dobrze (nareszcie) widoczna.
Drzwi i drzwi i drzwi. Wszystko takie samo. To był kolejny powód jej decyzji z wtedy - nuda. A tak był Jimmy. Cześć przystojniaku. Uśmiechnęła się. Ulżyło jej. Podeszła do szyby, przyłożyła do niej dłonie i czoło i coś sobie szeptała. Albo jemu, mimo że nie słyszał...
Trudno było stwierdzić czy słyszał, czy nie. Nie tylko dlatego, że szyba z pleksi była dźwiękoszczelna, a sam operowany w śpiączce farmakologicznej, ale również dlatego, że nagle zgasło światło. Nie tylko w sali operacyjnej, ale na całym korytarzu. I, jak można był sądzić po dźwięku syren alarmowych i rozbłysku czerwonych lamp towarzyszących włączeniu się zasilania awaryjnego, nie była to zwykła usterka w zasilaniu.
- Cholera jasna...! - przeklął Cole, patrząc nerwowo na wirującą wściekle czerwoną lampę, a następnie na biegnącego korytarzem żołnierza - Proszę tu zostać i nigdzie się nie oddalać! - krzyknął, chwytając za broń i biegnąć przed siebie - Tu nic się pani nie stanie - dodał przez ramię.
W ciemności akurat głos rozchodzi się lepiej, bo zanim zacznie się ogólna panika zalega cisza jak na cmentarzu w nocy. Tak też się stało na ułamek sekundy po zgaśnięciu świateł, jakby sam budynek zamarł i po chwili dopiero wyrwał się ponad powierzchnię wody i wziął głęboki oddech.
Aly natomiast stężała przy szybie. Zerknęła na męża, albo tam, gdzie spodziewała się, że jest, szepnęła coś pod nosem, rozpuściła włosy i pobiegła za szeregowym Cole.
Szeregowy musiał biec szybciej niż spanikowana pchła, bo nie dostrzegłaś go nigdzie na piętrze. Z resztą ostatnią osobą na piętrze, którą widziałaś, był żołnierz (a dokładniej jego lewy bark) niknący za zamykającymi się drzwiami na piętro. Z głośników rozległ się nerwowy głos
- "Wszyscy żołnierze mają natychmiast stawić się na głównym placu w pełnej gotowości bojowej. Kod X-100-100. To nie są ćwiczenia. Powtarzam - to nie są ćwiczenia!"
Zza drzwi na korytarz między piętrami dobiegła cię nerwowa wrzawa rozlicznych głosów, tupiących po metalowych kratkach podłogi butów i innych mechanicznych dźwięków. Zza grubej ściany natomiast rozległo się przytłumione dudnienie wybuchu.
Pobiegła w przeciwnym do obranego przez innych żołnierzy kierunku. Może jakaś broń się znajdzie...
Niemal tracąc zęby na schodach, przepychając się przez kolejnych biegających po korytarzu żołnierzy, wpadasz do bardzo wielkiego pomieszczenia zbrojowni. Słychać szczęk ładowanych magazynków, dwóch żołnierzy podaje taśmowo karabiny ze stojaków podchodzącym, część z nich obsługuje się sama.
Podeszła do stojaka w celu obsłużenia się. Broń i kilka magazynków. I jazda.
Jeden z podających spojrzał na ciebie dziwnie i już otwierał usta by coś powiedzieć, ale słowa wepchnął mu z powrotem do gardła kolejny wybuch rozlegający się na zewnątrz. Z bronią w ręku wypadłaś na teren bazy, widząc kilka lejów po bombach (chyba), kilku leżących bez życia żołnierzy oraz kilkunastu następnych strzelających zza osłon lub przemieszczających się sprintem. Pruli zaś do pojedynczej postaci, stojącej w deszczu pękniętej rury z wodą. Postać ta, oddalona od ciebie o jakieś 60 metrów, zdawała się być odziana w jakiś absurdalny pancerz i strzelała na lewo i prawo pociskami plazmy z broni, której nigdy nie widziałaś na oczy. Krzyki, strzały, wybuchy, syk tryskającej wody. Kambodża z Wietnamem (o ile wiesz gdzie to i co to).
Postanowiła jednak nie mieszać się w strzelaninę i przemknąć starała się z powrotem do skrzydła medycznego. Palec na spuście, gotowa do strzału... Byle do Jimma...
← Alien 2
Wczytywanie...