- Ta, za jakieś... - tu spojrzał na zegarek - cztery godziny? Chyba jakoś tak. - Przetarł szmatką twarz i polał się wodą po plecach. - Dobra, zdążę jeszcze skoczyć pod prysznic. Miłego. - rzucił odchodząc w stronę drugiego korytarza.
Warty na jednostkach transportujących pojedynczy oddział sprowadzała się zawsze do bezproduktywnego stania w miejscu, lub chodzenia po pokładzie i przyczepiania się do wszystkich o wszystkie "nieprzepisowe zachowania". Jeśli się to robiło, miało się przerąbane u żołnierzy. Jeśli się tego nie robiło, miało się przerąbane u dowódcy, o ile oczywiście dowiedział się o niewykrytych "nieprzepisowościach".
Zostałeś sam w hangarze. Zastanawiasz się, czy lepiej będzie zostać tutaj i czekać na zbawienie, czy może sprawdzić co dzieje się w zbrojowni, albo kto wyciska teraz na pakerni. A może lepiej sprawdzić sanitarkę, albo odwiedzić wspaniałego kapitana Patona?
- No to jadziem, mały spacerek do zbrojowni - Powiedziałem do siebie i udałem się w wybranym kierunku rozglądając się przed siebie, cały czas myśląc o zbliżającym się zadaniu,
W korytarzu od strony zbrojowni dobiegają cię podniesione głosy. Przyspieszasz kroku i wchodzisz do podłużnego pomieszczenia o wymiarach 15 na 25 metrów. Tuż przy ścianie stoją rzędy szafek i stojaków z bronią, przy drugiej ścianie znajdują się tarcze, osłony i manekiny ćwiczebne. Po środku pomieszczenia widzisz dwie czarne postacie...
- Nie będziesz mnie uczył jak się strzela zasrany czarnuchu! - Krzyknął na swojego brata dwumetrowy, czarny jak noc Lou "Klon" Jordan.
- Właśnie że będę, skoro nie odróżniasz kolby od lufy, a dupy od gęby jebany białasie! - Odciął mu się niższy od niego o głowę Mou "Klon" Jordan. Bracia "Klony" byli dwujajowymi bliźniakami, którzy zdawali się nienawidzić wszystkiego we wszechświecie, a siebie w szczególności. Zdaje ci się, że ta barwna wymiana zdań trwa już od jakiegoś czasu, bo Lou najwyraźniej wyczerpał zasób argumentów werbalnych i przeszedł do bardziej bezpośredniej formy perswazji sprzedając plombę swemu bratu.
- O co poszło - powiedziałem jakby do siebie, nawet nie próbując rozdzielić dwóch gigantów. - Hej hej hej, przestańcie na chwile i powiedzcie mi o co chodzi?!
Próbowałem powiedzieć trochę groźniej.
- O to, że ten idiota strzela z EMki z biodra, jak na "kosiarce"! - Krzyknął Mou sprzedając kopa na klatę Lou i chwytając za leżące obok M-41. - Tak się to robi - Powiedział przykładając broń do ramienia i celując w stronę tarczy.
- Zostaw to cwelu! - Lou chwycił brata za ramię i zaczął wyrywać mu karabin. Po sekundzie lub dwóch tych zapasów wylot lufy skierował się w twoją stronę, pomiędzy umięśnionymi rękami plujących na siebie murzynów...
Szybko, lecz nie tak aby wyglądało na to że ze strachu, przesuwam się w bok, z linii ognia. - Panowie do kurwy nędzy, ogarnijcie się! Nie jesteście w przedszkolu. Chce jeszcze trochę pożyć.
Mówiąc to rozglądam się wokoło, szukając czegoś, czym mógłbym doprowadzić tych dwóch do porządku.
Teoretycznie mógłbyś wycelować w nich cokolwiek, co stoi obok, ewentualnie użyć shotguna w charakterze pały. Z tych teoretycznych rozważań wyrwała cię jednak seria z karabinu, która przecięła podłogę i przeszła na ścianę jakiś metr obok ciebie. Zanurkowałeś do kąta pomieszczenia osłaniając głowę przed odłamkami tynku, zaś oba "Klony" ciśnięte siłą odrzutu wpadły za barierkę na posadzkę strzelnicy.
- Pojebało ich - Powiedziałem do siebie - Stop kurwa! Stop! TO już nie jest śmieszne. Skierowałem swój wzrok ku braciom aby ocenić czy są w stanie bardziej nabroić. - Wiecie że będę musiał to zgłosić. Dziury w podłodze, brak naboi, i jeszcze wystrzał. Czemu kurwa na mojej zmianie!
W zbrojowni zapadła niezręczna cisza. Po chwili Mou odpowiedział - Przecież mówiłem ci, że ten kretyn nie umie strzelać. To jego wina.
- Spieprzaj na bambus, broń sama wystrzeliła! - odwarknął Lou.
Po założeniu feaepalma powiedziałem.
- Zrobimy tak, wy się uspokoicie, a ja zamelduje że broń wystrzeliła podczas czyszczenia, wiem że słaba wymówka, ale takie akcje sie już zdarzały. To co spokój? - Popatrzyłem na nich spode łba.
- Jasne... - Powiedział Lou patrząc groźnie na brata. - Chociaż wątpię, czy generał Kondon to kupi.
- Kupi, jeśli się pod tym podpiszemy, żabi rozumie - dodał Mou.
- Dobra, tak zrobimy. Ja idę dalej, mam nadzieję że się nie pozabijacie. - Mówiąc to udaję się w kierunku sanitarki. - Mam nadzieję że tam nie będzie idiotów - Mówię do siebie.
Ponownie pokonując korytarz przechodzisz przez hangar do kolejnego korytarza. Po kilkunastu metrach korytarz zakręca, zaś po prawo od załomu znajdują się duże, oszklone drzwi do sterylnie niebieskiego pomieszczenia. Widzisz Qincy'ego, "Dr Queen" jak czasem nazywają go inni, kiedy chcą go wkurzyć. Chodzi bez koszuli, w czapce i spodniach od munduru między szafkami i przygotowuje zestaw podręcznych apteczek.
- O, witaj Johan. Przygotowania, jasna sprawa. - Zapakował jedną z trzynastu małych toreb oznaczonych krzyżykiem i przeszedł do następnej. - Wszystko, co duzi chłopcy lubią najbardziej: Bandaże do podwiązania rozprutych bebechów, nożyczki do przecinania tych, których się nie da podwiązać, morfina... - podniósł małą białą strzykawkę z pływającą w niej cieczą - ... amfetamina na specjalne okazje - podniósł kolejną, jeszcze mniejszą strzykawkę -, środek rozkurczowy na wszelki wypadek. Tylko z tym trzeba uważać, może od tego stanąć pikawa - dodał podrzucając kolejną strzykawkę, którą włożył następnie do torby. - A ty co tam porabiasz?
- O mały włos a byś mi grzebał w bebechach szukając ołowiu. Ci braciszkowie to niezłe szajbusy są. Odpowiedziałem z lekką irytacją w głosie. - Wyobraź sobie, że zaczęli się okładać w zbrojowni jak małpiszony, ech szkoda słów. Apropos, może ty coś wiesz więcej o misji? Nikt nic nie wie, wielka tajemnica
Zaczynam się rozglądać w poszukiwaniu jakiegoś krzesła.
Rozsiadasz się na jednym z dwóch niewygodnych plastików stojących przy biurkach. Ze wszystkich rzeczy znajdujących się w pomieszczeniu najbardziej kusząco wygląda butelka spirytusu...
- "Klony"? To normalka, praktycznie zawsze tak jest. Podczas akcji nie ma się czego bać, kiedy za plecami ma się coś tak potwornego, jak Jordan z miotaczem płomieni. - Zapakował kolejną torbę i rzucił ci ją - Trzymaj, to dla ciebie. Co do misji wiem tyle, że niemal na pewno trzeba będzie przeprowadzić rozpoznanie bojem. Jeśli na stację dostali się terroryści i wzięli doktorków jako zakładników, to chyba sam wiesz jak to będzie wyglądać. - Co powiedziawszy, jak na porządnego medyka przystało, wyjął z kieszeni papierosa i zapalił go, pstrykając zapalniczką.
- Jak to jest że Kanadyjczycy nie potrafią ochronić swojej dupy? Kanadyjskie Siły Kosmiczne mają wolne? Co my będziemy z tego mieli, prócz kilka trupów, jak sie uda...
Wiozłem swoją paczkę, po czym zacząłem stukać palcami o bok krzesła.
- Nie wiem, co będziemy z tego mieć. Pewnie solidny wpierdol, jak zwykle... - Quincy zaciągnął się w zadumie - Jedno jest pewne, stacja należy do U.S.A, choć planeta podlega pod liściastych. Jeśli amerykańscy naukowcy wzywają amerykańskie jednostki na amerykańskich częstotliwościach, to znaczy, że nie mieli czasu lub ochoty wzywać Kanadyjczyków i tamci pewnie nic o sprawie nie wiedzą. - Zaciągnął się raz jeszcze - Choć to w sumie dziwne, dlaczego tak jest, skoro stacja działa za porozumieniem stron. Ale wiesz jak to jest z "Weylandem" - z nimi nigdy nic nie wiadomo. Zapalisz? - Zapytał wyciągając z kieszeni zmiętą paczkę.
- Nie dzięki. Srawdzę jeszcze co tam na siłce. A potem się zobaczy. Obym nie musiał tego używać - Mówiąc to zabrałem swoją paczuszkę i udałem się w kierunku siłowni.