Rozdział VI ( 1 ) Leże Śniącego
- I mówisz, że wezwał smokozorda?
- Dokladnie, smokozorda. Powiedział jeszcze, że to nie Kalom prowadzi rytuał przebudzenia.
- Nie? Coś jest nie tak, to nie tak powinno być... – zmartwił się Xardas - No dobra, przygotuję ci to zaklęcie na naładowanie Uriziela, a ty idź do mojej starej wieży, tam znajdziesz cudowną zbroję z magicznej rudy. Nosił ją ten, co dzierżył Uriziela.
- Jemu nie przyniosła szczęścia...
- Bo dupa był. Jak można z taką bronią i zbroją zginąć?
- Przecież sam mówiłeś, że z orkami wojnę wygrał, tylko potem pośliznął się na chrząszczu...
- No i własnie to jest niesamowite, dobra, ruszaj...
***
W starej wieży była kupa zombie i różnego takiego śmiecia, ale dałem im wszystkim radę. W jednej ze skrzyń znalazłem tę wyczepistą zbroję, ale co mnie bardziej zaskoczyło, znalazłem runę Xardasa do Starego Obozu. Myślę, „pora zrobić rozrubę, tak przed końcem gry”. Założyłem więc swoją nową zbroję i teleportowałem się do SO.
Tam już czekał na mnie Bartholo ( o ile można to tak nazwać, bo był najebany jak autobus ) .
- Witaj... A to ty, ten śmieć, który nas zdradził... – powiedział i zaczął głośmno chrapać.
„A co mi tam” pomyśłałem i wbiłem mu miecz między żebra. Reszta strażników obecnych w pomieszczeniu zaatakowała mnie, jednak z takimi ciotami szybko się rozprawiłem. Podczas kolejnych etapów exterminacji obozu zauważyłem, że jest to dziecinnie proste. Pod moim uderzeniem zginęła większość obecnych w obozie strażników. Kiedy wszedłem do budynku, w którym stacjonował (dosłownie, bo przecież nigdy prawie nie ruszał się z tronu ) Gomez, najpierw musiałem rozprawić się z jego obrońcami: Arto i Blizną. Wszystko poszło jak z płatka, po chwili leżeli w kałużach krwi, z własnymi mieczami zatkniętymi głęboko w... iecie gdzie.
Spojrzałem na tron. Na nim mój cel, Gomez. Wyjąłem miecz i zacząłem biec ile sił w nogach. Nagle stało się coś nieoczekiwanego, coś co wstrząsnęło całą kolonią. Poślizgnąłem się na chrząszczu. Nim upadłem pomyśłałem tylko, że nie zginę jak poprzedni właściciel tej zbroji.Zrobiłem wszystko, co tylko możliwe, aby nie wpaść pod ostrze szybującego miecza. Kiedy upadał, prosto na mnie, wymierzyłem mu kopniaka, a ten poszybował prosto w Gomeza, wbijając mu się w klatkę piersiową, tym samym uśmiercając go. Wtedy przypomniały mi się słowa Okyla, jeszcze przed śmiercią: „Nim ta Bariera upadnie, ludzie dowiedzą się, że nawet Gomez, magnat mangatów może umrzeć”. Niestety nie miałem czasu się cieszyć, bo oto Kruk z pozostałą garstką strażników już mnie otoczyli. Było ich zbyt wielu. Pozostawiając miecz w Gomezie użyłem runy teleportu do Xardasa, nie zabijająć nikogo. Jak się później okazało, popełniłem straszliwy błąd.
***
- Dobra, mam ten zwój, trzymaj, ale będzie potrzebował maga, który wypowie formułę.
- Jakoś se poradzę, no problemo. Mówisz, że wysadzenie kopca rudy wystarczy?
- Ja nic nie mówię! Ty sam żeś na to wpadł.
- Aha, jasne – po tych słowach opuściłem komnaty Xardasa.
W Nowym Obozie spotkałem Miltena. Stał w kolejce do wychodka.
- Później się wypróżnisz, chodź ze mną, potrzebuję twojej pomocy.
- A o co kaman?
- Pomóż mi wysadzić kopiec rudy... – powiedziałem szeptem.
- Co?
- Pomóż mi wysadzić kopiec rudy – powiedziałem cut głośniej.
- Czego tam? Pomóż mi wsadzić w kopiec kreta?
- Pomóż mi wysadzić kopiec rudy – powiedziałem już normalnym głosem.
- Pomóż mi zasadzić krowie brudy?
- KURWA DO HUJA, POMÓŻ MI WYSADZIĆ KOPIEC RUDY!!! – wrzasnąłem na cały obóz.
- Nie mogłeś tak odrazu?
Milten nie chciał się zgodzić, ale po paru próbach przekonalem go. Poszliśmy tunelem do kopca. Dałem Miltenowi zwój, sam wetknąłem ( nie, nie to co myślicie ) miecz ( aha) w kopiec. Milten zaczął inkantację:
- Na tego tamtego, dziada zjebanego,
Co lubi popijać snikersa herbatą,
Mnie bezimiennego nazywa swom tatą,
Kiedy ranne stają zorza,
Gówno chowa się do morza,
A dzieci Neostrady
Stają w obliczu zagłady.
Niech ten kopiec rudy ,
Zamieni kupę złomu w Uriziela!!!
Inkantacja zadziałała. Kopiec rudy przelał całą energię na Uriziela, a następnie eksplodował, zalewając cały obóz gównopodobną substancją. Ja i Milten schowaliśmy się za winklem, dlatego przetrwaliśmy bez szwanku.
- Za chwilę cały obóz zwali sięnam na głowy. Za ten czyn nas zlinczują.
- Cya – powiedziałem i użyłem zaklęcia teleportacji zabranego z ciała czerwonego szamana.
***
Z Urizielem w ręku z łatwością pokonałem smokozorda zielonego szamana. Potem dociąłem samemu samanowi głowę. Potoczyła się echem po sali. Znalazłem przy nim sztylet, którym on kierował smokozordem. Wziąłem go sobie, a co mi tam. Pokonując rzeszę ( ale nie trzecią) strażników świątynnych, wszedłem do sali z wizerunkiem przerośniętego pełzacza. Tam czekał już Xardas ( jak ten skurwiel się tam dostał? Ja musiałem przedzierać się przez zastępy ożywieńców... ).
- Jest mało czasu. Słuchaj uważnie. Ten kto przeprowadza rytuał wchłonął w siebie serca pięciu szamanów, aby zniszczyć Śniącego musisz wbić temu komuś nóż, którym zielony wzywał smokozorda, w samo serce.
- A kto przeprowadza rytuał?
- Strzesz się, jego potęga jest wielka to... to... – i Xardas upadając stracił przytomność.
- On ma rację – przy mnie pojawił się Cor Kalom - mnie rzucił o ścianę, pozbawiając wszystkiego. Błąkam się teraz bez celu czekając na koniec.
- Wiesz, kto to jest?
- Nie, nigdy nie był w naszym obozie.
- No dobra, trudno, ja ruszam do niego, pora rozprawić się ze złem. Możesz jednak mi pomóc, możesz odkupić swoje winy. Chodź ze mną i mi pomóż!
- Dobra, czemu nie, chodźmy.
Razem poszliśmy do miejsca, w którym stala horda opętanych nowicjuszy. W głównym punkcie stał tajemniczy prowadzący, którego nie mogłem rozpoznać z tej odległości. Usłyszałem jednak jego głos, bardzo znajomy głos:
- Zabić ich!!!
Niestety niemogłem se przypomnieć CZYJ to głos.
Razem z Kalomem broniliśmy się dzielnie, zabijając nowicjusza za nowicjuszem. Kiedy pokonaliśmy ich wszystkich, pomyśleliśmy, że to bułka z masłem. Niestety jeden z nich schował się za filarem i kiedy zobaczył, że wszyscy jego bracia nie żyją, zaatakował mnie. Już byłbym nie żył, ale Kalom zasłonił mnie własnym ciałem, przyjmując cios. Dobiłem nowicjusza. Kalom rzekł tylko:
- Pomścij mnie... – i umarł.
Tak umarł Cor Kalom.
Odrzuciłem jego martwe ciało i ruszyłem schodami w dół. Jednak w połowie mojej drogi z ust prowadzącego wyrwał się przerażający wrzask:
- ŚNIĄCY ZBUDŹ SIĘ!!!
Wielka bestia, do tej pory nieruchoma, zaczęła się powoli podnosić na nogi. Wtedy zobaczyłem twarz prowadzącego. O kurwa!!! Nie uwierzycie, ja też nie mogłem. TO WRZÓD!!!
- Co, zdziwiony? Mnie nie można tak łatwo zabić.
- Taak, to zobaczymy teraz...
Z miejsca, w którym stałem nabrałem rozpędu i skoczyłem prosto na Wrzoda wbijająć mu nóż zielonego prosto w serce. Padł martwy. Śniący stracił połączenie z tym światem, jednak nie chciał poddać się bez walki. Postanowiłem. Wyjąłem miecz z pochwy i cisnąłem w Śniącego, tracąc tym samym Uriziela, ale i powodując, że Śniący wpadł do portalu. Ostatecznie pokonałem go. Bariera najprawdopodobniej pękła, jednak nie mogę być pewnym, bo świątynia nagle zaczęła się zawalać...
THE END
I to by było na tyle.
Teraz dziekuję wszystkim za komentarze, cieszy mnie to, jak czytam pozytywy ( ). Proszę was jeszcze, o komentarze, może nie tyle tej części ( chociaż też mile widziane ) ale ogólnie całego dzieła.