Kiedy ostatnio Guillermo del Toro wzbudził powszechny i uzasadniony zachwyt wśród widowni? Pomyślmy. Brał udział przy tworzeniu fabuły do trylogii "Hobbita". Chyba jednak scenariusz niezbyt przyczynił się do dobrych ocen, w każdym razie nie, jeśli chodzi o przepełnione akcją i marne pod względem historii (swobodnie traktującej oryginał, dopisującej do niej kiepskie wątki) i dialogów "Pustkowie Smauga" oraz "Bitwę Pięciu Armii".
class="lbox">To może "Pacific Rim"? Pozwolicie, że odeślę was do recenzji Medivha, dowodzącej, dlaczego ten film jest słaby. Ostatecznie wydaje się, że ostatnim naprawdę udanym tytułem del Toro był "Labirynt Fauna" z 2006 roku, zdobywca trzech Oscarów. Czy "Crimson Peak. Wzgórze krwi" jest powrotem do dawnej chwały tej wciąż liczącej się w fabryce snów persony?