Sesja Irytka

Nie zajęło ci to wiele czasu. Tak naprawdę nie zdążyłeś się nawet za to zabrać, bo gdy czaiłeś się przy drzwiach do łazienki, drzwi od pokoju trzasnęły o framugę wejścia. Odwróciłeś się gwałtownie, z bronią gotową do strzału, by ujrzeć człowieka w długim, czarnym płaszczu z kapturem zakrywającym jego twarz, bujającego się spokojnie w fotelu.
- Witam. A może raczej - "pochwalony"? - odezwał się spokojnym, niskim głosem, w którym pobrzmiewała nuta uśmiechu.
- Na Wieki Wieków. Amen
Odpowiedział odruchowo, machinalnie ksiądz łapiąc się przy okazji na tym, że opuścił broń. Rzeknlął siebie w myślach za taką nieroztropność. Lufa shotguna powędrowała ku górze celując w twarz nieznajomego (zakładam, że postać w płaszczu to facet) skrytą pod kaptyrem.
- A co wy tu robicie, dobry człowieku? Zdejmijcie ten kaptur. Gorąc okrutny. Zagrzejecie się i zdrowie stracicie.
Z księdza znów wylazł pasterz strzegący swego stada. Tym razem napomniał nieznajomego. Ot, tak już był ten ksiądz. Kiedy trzeba jaja z marmuru a kiedy indziej serce na dłoni.
- Nie ma obawy, płaszcz chroni przez gorącem równie dobrze, jak przed chłodem. - odpowiedział jak gdyby nigdy nic, wciąż bujając się lekko na krześle. - A co robię... Czytam. - uniósł drugą rękę, w której trzymał jakąś książkę wytartej, twardej oprawie. - I czekam. Bardzo ciekawe kazanie wygłosił ksiądz przed chwilą, winszuję. - dodał i otworzył książkę, w stronę której zwrócił głowę, czyniąc całą sytuację jeszcze bardziej niedorzeczną.
- Jak się nazywasz? Ja jestem Harry. Ksiądz Harry.
Księżukek był spokojny, choć znaleźć człowieka w tym siedlisku mutantów było nie lada rzeczą.
- mieszkasz tu?
Spytał już łagodniej.
Nieznajomy pokiwał nieznacznie głową, jakby potwierdzając, że faktycznie tak masz na imię.
- Jak się nazywam... Możesz mówić mi Walter. - przedstawił się, nie odrywając wzroku od książki. - I nie, nie mieszkam tutaj. Nie mieszkam nigdzie... i wszędzie zarazem. W tym świecie nie ma chyba nikogo, kto mógłby nazwać jakiekolwiek miejsce swoim prawdziwym domem. Chyba wiesz coś o tym, prawda...? - przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
-Skoro tu jesteś, to może wiesz coś o tych niezbyt przyjaźnie nastawionych zmutowanych tutejszych mieszkańcach?
Spytał mając nadziejąę, iż dowie się o najbliższych naporomieniowanych miejscach, które lepiej by było omijać jak najszerszym łukiem. Harry nie miał z goła zamiaru dołączyć do wesoło harcującej zgraji zmutowanych istot. Na samą myśl o tym po jego plecach przebiegł dreszcz.
- Nie zgptowali mi dzisiaj gorącego powitania, ba, zaryzykowałbym nawet teorię, że nie mieli nastroju na kawę i ploteczki.
Nieznajomy zaśmiał się pod nosem. Przyglądając mu się bliżej widziałeś ciemny, szorstki zarost pokrywający mocno zarysowaną szczękę oraz długie, czarne włosy wypływające spod kaptura.
- Co można o nich powiedzieć? Nieszczęśliwi głupcy, ofiary rozlicznych zaraz Molocha. Zdegenerował ich radioaktywny pył, skażona woda, zatruta ziemia... Cała ta okolica od lat jest domem śmierci. - ciągnął tonem gawędy, cały czas czytając.
Harry zastanawiał się usilnie co zrobić z Walterem ewidentnie lekceważącym go. Nikt, kto ma choć trochę ogłady nie czyta rozmawiając z nieznajomym. I to będąc pod lufą naładowanego i gotowego do strzału shotguna wycelowanego w tors. Ksiądz uniósł lufę ku górze by celować w głowę. Walter mógł bowiem nosić kamizelkę kuloodporną. Po chwili oświadczył.
- Walter, nie martw się. Tubylcy już nikogo nie zaatakują. Spotkali dziś naszego Stwórcę. powiedz mi jednak jedno. Na kogo ty tu? do cholery czekasz? Chyba nie na mnie, co?
- Oooch, ależ oczywiście Harry. - odparł, raptownie odwracając wzrok ponownie na ciebie i kładąc sobie książkę na kolanach. - Oczywiście, że na ciebie. Z jakiego innego powodu miałbym zatrzymywać się motelu o tak niskim standardzie? - ciągnął tonem oczywistości, zupełnie nie zważając na absurd własnej wypowiedzi. - Pytanie brzmi zatem: co ty tu do cholery robisz? Bo przecież nie przyjechałeś tu i nie zabiłeś tych wszystkich mutantów, by poczekać na mnie.
Takiej odpowiedzi się eeidentnie nie spodziewał. Zmusił się ze wszystkich sił by nie okazać na twarzy zdziwienia, by jego oblicze pozostało nieprzeniknione i zimne.
- Nie mogłeś przecież wiedzieć, że tu będę. Nikt nie mógł. Ani Biskup, ani ty, a tym bardziej ja sam. Przestań więc mnie drażnić zbędną ironią i powiedz co tu robisz.
By podkreślić powagę swoich słów uniósł lufę shotguna wycelowanego w Waltera o trzy centymetry ku górze.
- No, Walter. Mów. I radzę ci się pospieszyć, bo choć cierpliwość jest cnotą to dziś nie mam ochoty na podchody i gierki.
Mężczyzna odchylił się na fotelu i zaczął bujać nieznacznie w przód i w tył.
- Skoro jesteś pewny, że nikt nie mógł tego przewidzieć, to co cię tak irytuje? - jego ton oznaczał, że cała sytuacja nieźle go bawi. - Poza tym ja mówię cały czas, cóż poradzę, że nie rozumiesz moich słów? Mieczem nie zaostrzysz rozumu, zwłaszcza gdy kierujesz go przeciw rozumnemu.
Harry zastanawiając się nsd całą tą sytuacją bawił się spustem swojej broni.
- Masz rację...
Opuścił broń i spojrzał bardziej przychylnie na nieznajomego. Jego nieufność wyparowała nagle.
- Jednak przyznasz że ta sytuacja jest troszeczkę dziwna nieprawdaż? Dwoje całkiem obcych sobie osób spotyka się i okazuje się że jedna z tych osób czekało na drugą. Ja jak zwykle podążam ścieżką prawości. Niszczę mutanty walczę ze złem i niegodziwośćią. Pomagam słabszym walczyć z molochem. Wspieram wiernych słowami Pana.
Tym razem Walter roześmiał się w głos. Trwało to przez dłuższą chwilę, po której powiedział:
- Ależ oczywiście, podążasz ścieżką prawości! Wypełniasz prawa, które sobie wymyślasz, by potem wyegzekwować je na tych, którym je narzucasz. O, miłosierny kapłanie, apostole boskiej miłości do debili i mutantów - słyszałeś kiedyś o eutanazji? Ktoś mógłby powiedzieć, że niszczysz słabszych, wspierasz mutanty złem i niegodziwością, a Molocha wspierasz słowami. - drwił bezczelnie, na koniec machając lekceważąco ręką. - Ale nieistotne, nie ma co się droczyć. Rób, co uważasz, że robisz, jeśli potrafisz w to wierzyć. Ja mogę ci jedynie wskazać cel, inny i bardziej wymierny od tego, co nazywasz swoją "misją". To twoja decyzja. - skwitował rozkładając ręce i bujając się wciąż na fotelu.
Teraz się wkurzył. Uniósł lufę shotguna i wycelował ją w twarz siedzącego mężczyzny i nacisnął spust. Następny strzał padł we własną głowę.

//Niestety z pewnych względów muszę zrezygnować z sesji. Dziękuję za sesję.//
[Rozumiem. Szkoda. Mam nadzieję, że to nie przeze mnie, choć jeśli tak, to powiedz ]
//To nie przez ciebie. Mam poprostu teraz mniej wolnego czasu. Dziękuję za sesję. Dziś stwierdziłem, że NS to nie moja bajka. Jakoś nie mogę wczuć się w klimat. To nie Twoja wina a moja.//
← Sesja Neuroshimy
Wczytywanie...