W roku 2000 mialem 11 lat. Bylo dokladnie tak jak przepowiedzial Nostradamus. Armageddon. Ogien lal sie z nieba zamiast deszczu, wszyscy panikowali jak nigdy. Biegali w kolko jak opetani.. Dobrze pamietam ten dzien... 21 kwietnia.. Dokladnie w moje urodziny. Pierwszy meteor spadl na dworzec glowny kolei w moim miescie: ci co ocaleli byli cali umazani we krwi swojej i cudzej, ludzie z kikutami rak i nog. To nie byl obrazek dla dziecka w moim wieku. Populacja na Ziemii zmniejszyla sie o polowe, a zgodnie z tym co ten stary dziad mowil: miala spasc do rownego zera.. Nastepnego dnia w nasze zycie wkroczyly Anioły z boskim sztandarem i Demony z flagami piekiel. Byl Sad Ostateczny i w ogole, lecz nie wszystko poszlo tak jak mialo pojsc... Ludzkosc nie trafila do Nieba czy tez do Piekla. Wszyscy zostali tu. Na Ziemii. Z jedna nowinka. Mianowicie wszyscy bez wyjatku mieli trzy razy dziennie zjadac mala, niepozorna tabletke bialej barwy. Bendix. Sprawiala ona ze ludzie nie dostrzegali Aniolow i Demonow zyjacych posrod nich i sprawiala, ze ludzie czynili dobro, a wszelakie odstepstwa od zazywania czy postepowania byly srogo karane. W roku 2002 okazalo sie ze ludzie prawie uodpornili sie na lekarstwo... Znow na ulicach krolowala czerwona barwa ognia i karminowa barwa ludzkiej krwi... Wprowadzono nowy specyfik. NeoBendix... Mamy rok 2007. Samozwanczo nazwalem sie Seyte. Dzis znow mam urodziny... Heh.. Niby radosne swieto, lecz ja siedze samotnie na lawce z napoczeta butelka tutejszego piwa. Ludzie przechodza obojetni lub zniesmaczeni moja osoba... Dlugie zadbane wlosy, oczy o stalowo-szarej barwie z zoltawa obwodka wokol zrenic w ksztalcie gwiazd. Do tego dlugi skorzany plaszcz z cwiekami na plecach ulozonych w ksztalt krzyza z umieszonym na nim wezem, a ponad nimi korona z dwoma "anielskimi" skrzydlami... Tylko ja wiem, ze to starozytny symbol alchemikow.. Glany, ciemne jeansy i czarna koszula. Tak wlasnie wygladam i od dzis jestem pieprzonym doroslym. Wybornie wrecz... Mam osiemnascie lat i wielkie marzenie.. Chcialbym by swiat wygladal tak jak przed rokiem dwutysiecznym... Tylko ja pamietam tamte wydarzenia. Od siedmiu lat nie biore tego zasranego leku. Pieprzonego prania mozgu w przenosnej torebeczce... Czasem czuje sie jak zwierzyna lowna.. Stale urzadzane sa na mnie polowania, tylko oprawcy sie zmieniaja. Schemat zawsze jest ten sam: patrol Aniolow, patrol Demonow, przelotne spojrzenie i wariacka ucieczka... Szkoda mi Ich. Bo w koncu z lowcow stana sie zwierzyna... Uwielbiam ich spojrzenie na swoje wybebeszone wnetrznosci...
Czynny opor zaczalem pare miesiecy temu, kiedy wedrujac z jednego miejsca zamieszkania do drugiego zauwazylem mloda dziewczyne, miala moze pietnascie albo szesnascie lat, uciekala przed dwoma Demonami... Wszyscy dookola widzieli tylko ja. Nie dostrzegali oprawcow... Zastapilem Im droge i powiedzialem, zeby ja zostawili... Wysmiali mnie, szydzili ze mnie... Lecz cieszyli sie, ze znalezli upragnionego zbiega. Peklem psychicznie w tym momencie, wystarczyla chwila Ich nieuwagi, a jeden z Nich z niedowierzaniem spojrzal jak wbijam Jego wlasny miecz w pieprzone, demonie serce. Nie zalowalem skurwysyna... Wyrwalem ostrze z jego korpusu i szybkim, acz niewprawnym cieciem pozbawilem glowy drugiego przedstawiciela piekielnego scierwa... Dlugo napawalem sie Ich agonia. Dla mnie byla to wiecznosc. Wieczna ekstaza z zalazka ludzkiego buntu... To historyczna chwila! Jeden sie sprzeciwil, aby reszta byla wyzwolona... O dziewczynie przypomnialem sobie dopiero gdy przytulila sie do moich plecow... Slyszalem jej szloch... Odwrocilem sie i przytulilem ja najczulej jak tylko potrafilem, moje dlonie bladzily po jej plecach... Przyjrzalem sie jej twarzy... Byla najpiekniejsza osoba jaka kiedykolwiek widzialem... W glowie zapalila mi sie ostrzegawcza lampka mowiaca, ze nie moge sobie na nic wiecej pozwalac. Odgarnalem jej wlosy z twarzy i pocalowalem w rozpalone czolo... Standardowa reakcja na brak NeoBendixu we krwi. Cholernie wysoka goraczka... Wyrwalem sie z jej objec, odsunalem sie na pare krokow i podnioslem z ziemi miecz, ta sama bron, ktora przed chwila zabijalem jej wlascicieli. Zabralem ja ze soba... Czulem, ze bedzie mi dobrze sluzyc na mojej drodze...
Mowie wam to wszystko po to, zeby chociaz przypadkowe osoby wiedzialy co robie, za co walcze, co sie dzieje... Sily mnie opuszczaja... Nie moge uciekac dalej przed Nimi... Jest Ich zbyt wielu... Dzis widocznie nie jest moj dzien...
licze na jakies uwagi co do tego tekstu bym mogl dalej rozwijac moje opowiadania.
peace'n'love :-)
Czynny opor zaczalem pare miesiecy temu, kiedy wedrujac z jednego miejsca zamieszkania do drugiego zauwazylem mloda dziewczyne, miala moze pietnascie albo szesnascie lat, uciekala przed dwoma Demonami... Wszyscy dookola widzieli tylko ja. Nie dostrzegali oprawcow... Zastapilem Im droge i powiedzialem, zeby ja zostawili... Wysmiali mnie, szydzili ze mnie... Lecz cieszyli sie, ze znalezli upragnionego zbiega. Peklem psychicznie w tym momencie, wystarczyla chwila Ich nieuwagi, a jeden z Nich z niedowierzaniem spojrzal jak wbijam Jego wlasny miecz w pieprzone, demonie serce. Nie zalowalem skurwysyna... Wyrwalem ostrze z jego korpusu i szybkim, acz niewprawnym cieciem pozbawilem glowy drugiego przedstawiciela piekielnego scierwa... Dlugo napawalem sie Ich agonia. Dla mnie byla to wiecznosc. Wieczna ekstaza z zalazka ludzkiego buntu... To historyczna chwila! Jeden sie sprzeciwil, aby reszta byla wyzwolona... O dziewczynie przypomnialem sobie dopiero gdy przytulila sie do moich plecow... Slyszalem jej szloch... Odwrocilem sie i przytulilem ja najczulej jak tylko potrafilem, moje dlonie bladzily po jej plecach... Przyjrzalem sie jej twarzy... Byla najpiekniejsza osoba jaka kiedykolwiek widzialem... W glowie zapalila mi sie ostrzegawcza lampka mowiaca, ze nie moge sobie na nic wiecej pozwalac. Odgarnalem jej wlosy z twarzy i pocalowalem w rozpalone czolo... Standardowa reakcja na brak NeoBendixu we krwi. Cholernie wysoka goraczka... Wyrwalem sie z jej objec, odsunalem sie na pare krokow i podnioslem z ziemi miecz, ta sama bron, ktora przed chwila zabijalem jej wlascicieli. Zabralem ja ze soba... Czulem, ze bedzie mi dobrze sluzyc na mojej drodze...
Mowie wam to wszystko po to, zeby chociaz przypadkowe osoby wiedzialy co robie, za co walcze, co sie dzieje... Sily mnie opuszczaja... Nie moge uciekac dalej przed Nimi... Jest Ich zbyt wielu... Dzis widocznie nie jest moj dzien...
licze na jakies uwagi co do tego tekstu bym mogl dalej rozwijac moje opowiadania.
peace'n'love :-)