Niektóre filmy czy seriale można poznać już po jednej nutce, nawet nie rzucając okiem na ekran telewizora czy monitor, zwłaszcza jeśli chodzi o seriale z lat 90., które wielu z nas chłonęło garściami. Taką legendą jest niezaprzeczalnie serial "Z archiwum X", który z początkiem tego roku doczekał się wznowienia.
Kto nie obserwował pogoni za wilkołakiem, kontaktów trzeciego stopnia z obcymi i niezawodnego teamu: Mulder-Scully, ten mało wie o klasyce małoekranowego kina. Ale dzisiejsza młodzież może zasugerować, że "geriatria" po prostu żyje mrzonkami i upaja się nostalgią, bo ząb czasu gryzie niemożebnie każdą kinową produkcję. Ale czy jednak? Czy tajemnice chowające się za tytułowym X to w dzisiejszych czasach żenada i plastik? Tego można dowiedzieć się z recenzji Ati (tak, nie tylko Medivh traci życie przed szklanym pudłem!), która zajrzała do starych akt i naruszyła szkielety z szafy.
(...) Największą sensacją serialu był oczywiście wątek mitologiczny. Podejrzewam, że to główny powód, dla którego wiele osób wracało do „Z archiwum X” przez lata. Kto nie chciałby poznać największego spisku w dziejach ludzkości? Niestety, jednak większość odcinków to oddzielne sprawy, zazwyczaj kończone jeszcze w jego zakresie. Zazwyczaj, ponieważ jak to zwykle bywa z niewyjaśnionymi historiami… lubią pozostawać niewyjaśnione, dlatego twórcy serialu także pozostawili widzom wiele domysłów.