Brakuje wam "artystycznych horrorów"? Cokolwiek miałoby to znaczyć, Ati zachwala "Coś za mną chodzi". Choć film z opisu nie jest powalający, bo chyba amerykańskie nastolatki to jedne najczęstszych postaci kina grozy i zapewne mieliście okazję zobaczyć najróżniejsze momenty ich śmierci bądź grozy, to jednak nasza Naczelna Redaktorka ujrzała "coś" w tym "czymś". A skoro przełożona mówi, że jest git, to musi być git! Nie ma innej opcji!
A może Ati się myli? Ja takich grzesznych myśli mieć nie mogę, bo stracę redakcyjną tekę, ale wy możecie skonfrontować swoje opinie w sekcji komentarzy – bo nie ma to jak ponarzekać na kiepskie kino grozy.
(...) Tytułowe „coś” nie ma właściwie wytłumaczenia. Może przyjąć dowolną formę, aby zbliżyć się do swojej ofiary. Może jedynie iść, jednak cały czas niezmordowanie, krok za krokiem stara się dotrzeć do swojej ofiary. Chociaż krytycy filmowi i recenzenci prześcigają się w wymyślaniu, jak bardzo jest ono metaforą niebezpiecznego seksu, chorób wenerycznych lub nawet gwałtu, to sam reżyser – David Robert Mitchell – podkreśla, że jemu samemu nie chodzi o nic takiego.