class="lbox">
Niektórzy martwią się, że „Gra o tron”, jeden z najpopularniejszych seriali fantasy, kiedyś się skończy. W rzeczywistości nie ma powodów do obaw – HBO, jeśli będzie chciało, z łatwością znajdzie nową sagę do zekranizowania. Wymarzonym dla mnie projektem byłoby przeniesienie na srebrny ekran... nie, nie „Wiedźmina”, lecz cyklu „Imperium Grozy” Glena Cooka. To bodajże najbardziej niedoceniana seria, która wprowadziła do gatunku doroślejsze motywy przed twórczością George'a R. R. Martina. Taka prawda. Chciałeś naprawdę mroczne fantasy z niejednoznacznymi bohaterami, którym los kuje najgorsze dramaty? Sięgałeś po książki Cooka. Nie ma w tym ani krztyny przesady. Co najważniejsze – „Imperium Grozy” zachwyca do dziś. Sam przeczytałem pierwszy tom, „Okrutny wiatr”, z okazji nowego wydania, a stosunkowo niedawno miałem przyjemność obcować z ostatnią (czy na pewno?) już częścią, „Drogą zimnego serca”.
Trzeba przyznać na wstępie: chociaż Glen Cook powraca do świata Varthlokkura, Bragiego i Mgły po dwudziestu latach, to wciąga równie dobrze jak kiedyś.