class="lbox">
Miały być tylko trzy kawałki. Dlaczego? A dlaczego nie? Kwestia stylu i kilka dygresji zdawały się załatwiać sprawę. Nadmierne ambicje są niezdrowe. Jednak pewna burzliwa (eufemizm), literacka (kolejny eufemizm) dyskusja, zakończona spektakularnym banem skłoniła mnie do kontynuacji. Czy słusznie? Nie mnie oceniać. Nie mogę jednak nie docenić konkursowej inwencji recenzentów.
Pierwsze zdanie ustawia tekst. Tak dla autora, jak i odbiorcy. Po oczach zatem. Że inaczej uczyli w szkole? Źle uczyli. Długi erudycyjny wstęp sprawi – prawdopodobieństwo graniczy tu z pewnością – że nikt nie dotrze do bezcennych przemyśleń. Ma w nim być to Coś – główna teza, paradoks, pytanie, ostrzeżenie, gra słów, cytat… – co sprawi, że czytelnik da autorowi kredyt zaufania. Jednak żeby tego zaufania nie zawieść, tekst musi zawierać podstawowe składniki, bo czytelnik zapowiedzianej recenzji oczekuje, a nie luźnych dywagacji na nieokreślony temat. Program obowiązkowy jest naprawdę krótki.