class="lbox">
Nie byłem zadowolony z poziomu „Drogi Cienia” i do kolejnej odsłony podchodziłem po prostu z redaktorskiego obowiązku, nie czerpiąc właściwie żadnej przyjemności z możliwości zapoznania się z treścią, niemalże zmuszając się do brnięcia przez nią. Niezbyt to zachęcający wstęp do recenzji, ale cóż – pan Weeks solennie sobie na ten brak zaufania zapracował.
Niemniej zapracował również na powstrzymanie płynącego z mych ust strumienia negatywnych opinii. Obawiałem się, że przy okazji „Na krawędzi cienia” zmieni się on w istny wodospad, niemniej fortunnym zrządzeniem losu zmniejszył się o parę rozmiarów. Wciąż niestety pozostając znaczącym…