Święta. Obżarci jajkiem, wielkanocnym mazurkiem i czterdziestoma rodzajami sernika z utęsknieniem spoglądamy za okno. Pochmurno, mroźny wiatr urywa łeb, a całość dopełnia śnieżyca. Niedobrze. Idea wiosennego spaceru odpada, ale trzeba zająć czymś umysł oraz ruszyć się od stołu, bo czekoladowy zajączek już uśmiecha się do nas zalotnie. Patrzymy na naszą kolekcje gier, zastanawiając się, którą płytkę odkurzyć i ponownie zagłębić się w wirtualny świat. Tylko, czy warto uciekać w uświęconą klasykę?
Wbrew pozorom, takie dylematy nie są rzadkie. Powrót do produkcji, która jeszcze kilka lat temu zachwycała, teraz może okazać się bolesnym oraz cierpkim doświadczeniem, gdy zderzymy ją z teraźniejszością. Jestem w stanie założyć się o spore pieniądze, że każdy przeżył kiedyś takie rozczarowanie i czar nostalgii prysł.
Obecna moda na klasykę nie pomaga, ponieważ taki "Wasteland 2" i "Pillars of Eternity" zachęcają do sięgnięcia do branżowego archiwum. Czy protoplasta z 1988 roku lub duchowy ojciec współczesnego hitu, jakim jest "Baldur's Gate", przypadnie do gustu pokoleniu "Dragon Age" oraz "Skyrim"?
FSFinkera również męczyło to pytanie, dlatego postanowił przetłumaczyć dla nas interesującą dyskusję dwóch redaktorów magazynu "PC Gamer", weterana klasyki oraz entuzjasty nowinek, którzy stanęli po przeciwnych stronach barykady. Co z tego wynikło? I... czy stare gry są dziś warte zagrania?