class="lbox">
Któż z nas nie słyszał o Rogerze Zelaznym i jego "Kronikach Amberu"? Za sprawą wydawnictwa Zysk i S-ka możemy ponownie zanurzyć się w ten niesamowity świat. Czy powieści, nazywane kanonem fantasy, nie utraciły na wartości po tak długim czasie od debiutanckiej publikacji? Na to pytanie postaram odpowiedzieć się w recenzji, do której przeczytania gorąco zachęcam!
Trudną sztuką jest rzetelna recenzja monumentalnego dzieła – szczególnie takiego, które zawiera w sobie pięć pojedynczych powieści. Nic jednakże nie mogę na to poradzić – swego czasu zażyczyłem sobie „Kronik Amberu, Tom 1” w pięknym, zbiorczym wydaniu. Niemniej nie tylko ogrom dzieła napawa mnie podziwem i nabożną zgrozą; Amber to legenda pośród czytelników fantasy oraz gatunków pokrewnych. Pierwszą część Kronik, pod tytułem „Dziewięciu Książąt Amberu” wydano w roku 1970 – nie trzeba więc doktoratu z matematyki, ażeby obliczyć, iż recenzja ta spóźnia się o jakieś czterdzieści pięć lat. Niewdzięcznym zadaniem jest opiniowanie produktu, który niezliczeni, szanowani i cenieni krytycy przemaglowali na wszystkie sposoby, a potencjalni odbiorcy mieli z nim przynajmniej powierzchowną styczność. Niemniej spróbujmy...
Zaczyna się jak u Hitchcocka – od metaforycznego trzęsienia ziemi, a później jest jeszcze ciekawiej...