Przyciemniona, przestronna sala jednego z większych klubów w centrum Nar-Shadda tonęła w kalejdoskopowej, kakofonicznej mieszaninie świateł i dźwięków. Tu i ówdzie błyskały lasery, muzyka wylewała się z głośników na parkiet, na którym jeszcze parę minut temu gibała się pokaźna grupa miejscowych frajerów. Miejsce, jak na Księżyc Przemytników, dość przyjemne i zaskakująco cywilizowane. Można by rzec, że idealne na wydanie część ciężko zarobionych pieniędzy oraz beztroskie odmóżdżenie się po ciężkim zarabianiu pieniędzy.
Teraz jednak wszyscy mieli w dupie muzykę i lasery. Zwłaszcza te ostatnie mogły znaleźć się tam całkiem dosłownie.
- Kurwajegopierdolonamać! Szefie... błagam, tym razem zróbmy to bez pierniczenia. Po prostu zajebmy ich na kotlety. - cedził przez zęby Tar, stojący obok ciebie jak naprężona struna, z rękami skrzyżowanymi przy swoim pasie z nożami.
Na pełnym jeszcze przed momentem parkiecie oraz w okolicy stolików i kanap, przy których spijaliście swój alkohol, w piorunującym tempie robiło się aż nazbyt przestronnie. Wszyscy spieprzali w popłochu w stronę ścian, wyjścia lub kibli i trudno było im się dziwić.
Na środku sali, absolutnie nie kryjąc się ze swymi absolutnie nieprzyjaznymi zamiarami, stali wpatrzeni wprost w was dwaj obleśni Trandoshanie w szarych, bojowych pancerzach, a trzech kolejnych właśnie okrążało salę.
- Kurwa, mówiłem, żeby nie brać tej roboty na senatorka... - warknął Tar, a w tym momencie nie zależało ci nawet na słownym bitch-slapie, że było zupełnie inaczej. Fakt, pan senator okazał się nader szczodrym pracodawcą, dzięki czemu mogliście pozwolić sobie na parę dobrych dni totalnego opierdalactwa w niezgorszym luksusie i uzupełnienie większości zapasów. Niemniej pewne rodzaje zleceń zawsze odbijają się czkawką. Zwłaszcza takie, gdzie zasrani amatorzy, posrane pomysły i obsrane syndykaty łączą się w jedną, gównianą całość.
- Fitz zaginął przy barze dziesięć minut temu... Pewnie już siedzi w portkach którejś z tych kijanek... - mówił do ciebie albo do siebie Tar, obserwując nerwowo okrążających was najemników. Wiedziałeś, że robota łącząca granie na nosie Imperium i ich wykidajłom może przeciągnąć się poza dzień wypłaty, ale z jaszczurami zawsze były jakieś chore jazdy. Większość ludzi z branży wykazywała większą lub mniejszą dozę profesjonalizmu. Z niezrozumiałych przyczyn tylko Trandoshanie zawsze uważali zrobienie z nich idiotów w trakcie ich zlecenia za jakąś szczególnie osobistą, godną pomsty zniewagę. "Shadowrun" zawsze słynął z reputacji mistrzów wszechświata w tej kategorii pojebów i zaczynałeś rozumieć dlaczego...
- Coldwell... kurwa, gdzie jest Coldwell... A chuj, rozjebie ich nawet strzelając z kibla. Na mroczne jaja imperatora, szefie... To będzie masakra.
Trafne spostrzeżenie, o ile najbliższe minuty we wciąż pełnym gości klubie zamienią się w blasterową kanonadę i festiwal popisów chirurgów-hobbystów.