Jak głosi wstęp, "Morza Wszeteczne" różnią od typowej historii pirackiej. Strata statku i większości załogi się zgadza, lecz zostanie tej mniej zaradnej i nie najmądrzejszej części przy kapitanie już nie. No i dodać trzeba, że niecodziennie załogę rekrutuje się spośród goblinów, półgoblinów, satyrów czy szamanów – stworzeń raczej rzadko spotykanych. Co wyjdzie z wymieszania tych awanturników i wyruszenia w morską podróż? Dowiecie się z niniejszej recenzji, do której czytania i komentowania serdecznie zapraszam!
Kto na tym padole łez pogardzi piracką fantasy? Tym maruderem z pewnością nigdy nie będę ja, który wszystko, co łączy się z morskimi przygodami i fantastyką, przyjmie z otwartymi ramionami, wcale nie chowając za plecami muszkietu, szabelki ani innej śmiercionośnej broni. Zbyt wymarły to gatunek, aby grymasić (ewentualnie tytuły z tej tematyki skrzętnie ukrywają się przed moim głodnym wzrokiem). Tym bardziej, jeśli powieść już zdążyła wyrobić sobie dobrą reputację. Spragniony więc chlania, rabowania, chędożenia i pływania po nieprzewidywalnych wodach w jak największych proporcjach wyruszyłem wraz z kapitanem Rolandem w podróż w książce Marcina Mortki pt. „Morza Wszeteczne”.