Może zauważyliście, może nie, ale ostatnimi czasy coś w ogóle nie było widać Medivha. Cóż z nim? – pewnie zapytacie. A zniknął. Po prostu z dnia na dzień przestał być widziany w murach Zamczyska. Może urządził sobie imprezkę w piwnicach i leczy sobie kaca? Nie, tam też go nie ma. Komnaty puste, staroświecka maszyna do pisania jak stała nieużywana, tak stała. Nie wiem, jak cierpliwość innych członków redakcji, ale zawsze powtarzam, że ta kocia ma ograniczone zasoby. I została wyczerpana.
Przetrząsnęłam porządnie lokum Medivha w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek (zostawiając przy tym niemiłosierny bałagan, ale to już nie mój problem!). Pozornie nic nie znalazłam, ale wszechobecne wizerunki Totoro dały do myślenia. Naprawdę zirytowana wybrałam się w podróż do Japonii i zagłębiłam się w tamtejsze lasy. Poszukiwania nie trwały długo. Zmilczę już, co ujrzały me ślepia, powiem tylko, że bezlitośnie chwyciłam Medivha za ucho i wyciągnęłam go stamtąd, nie bacząc na protesty. No i już w samolocie wcisnęłam mu pióro oraz plik kartek, czego efektem jest recenzja. Zapraszam do lektury!
W ciągu mojego niedługiego życia nie wpadł mi jeszcze w ręce zbiór opowiadań, którego zawartość mógłbym jednoznacznie określić jako równą, trzymającą określony, wysoki poziom. Zdecydowanie trudno byłoby obdarzyć tym mianem "Krótki szczęśliwy żywot brązowego oksforda", kompilację aż 25 najwcześniejszych krótkich utworów Philipa K. Dicka z lat 1947-1955. Jest to pierwszy z pięciu planowanych tomów zawierających opowieści pisarza. Czytając go, odbywamy niesamowitą podróż, jako że możemy poznać inspiracje autora oraz początki jego twórczości, zanim zabrał się za dłuższe formy przekazu.