A mi się właśnie mega podobała. Może dlatego, że oryginalną Godzillę kojarzę głównie z "Tym filmem, który puszczają w kółko na świetlicy i który już nikogo nie obchodzi", serio, moja podstawówka miała chyba tylko kasety z Godzillą.
Ta drama, chociaż na początku nie wkurzała, później została zmieciona rykiem Króla Potworów. Podobało mi się, jak operowali katastrofą - brak muzyki w tych scenach, kiedy ludzkość dostawała wpie%*, dość ładnie dodawał klimatu. Porucznik Typowy i jego Żona Izabela Scenariusz-Wymaga, byli idealnie szarzy i w zasadzie, chociaż na pewno mieli odgrywać jakąś ważniejszą rolę, gdzieś tam ginęli w tle walki gigantów. Podobała mi się też ta mikrobiologia, a rozpacz krabo-pająko matki wzięła mnie bardziej za serce niż te zagubione dzieci i pieski uciekające przed tsunami. Podobała mi się też ta nuta ironii, z jaką pokazywali na samum początku zniszczenia - głownie te w Las Vegas.
"Jessy, we must kill Godzilla" na samym początku też zagrał swoją rolę przyzwoicie i jak stwierdził mój Luby siedząc zaraz obok - cały początek był chyba tylko po to, aby od początku mógł grać wkurw*#&$^@ ojca i robić dramę. I zgadzam się absolutnie, że początek mocno zniechęca do całego filmu. Niemniej sceneria tego zrujnowanego japońskiego miasta była niesamowita i trochę żałuję, że nie musieli się tam pokręcić nieco dłużej.
Mam również świadomość wszystkich błędów, które dla mnie, prawdopodobnie mocno nadszarpywały realizm, jak wspomniana odporna na wszystko bomba i z pewnością kilka innych, ale i tak jakoś to wszystko niknęło w tle czystego wpier%*, jakim była Godzilla. Została świetnie zrobiona, każda tkanka ruszająca się przy ryku i wszystko w niej było tak wspaniale dopieszczone. Ryki, wyłanianie się z dymów, przerażająca wielkość, design - mega.
Technicznie był piękny.
W zasadzie to pierwszy film, na który poszliśmy, jak zwykle z popcornem i dwiema colami, przy czym wszystkie trzy zostały ledwie "nadgryzione". Miał swoje błędy, ale potwory były naprawdę niesamowite i każda scena z nimi (których jakoś nadal wydaje mi się więcej, bo sceny bez nich jakoś poginęły w tle prób zrobienia historii w okół całej walki) wciskała mnie w fotel. Mam też ogromną świadomość tego, że film bez dobrego CzyDe i nagłośnienia faktycznie może rozczarowywać, z torrentów tym bardziej.
Wyszedł, jak każda produkcja Legendary - gigantyczna rozróba, w której wszelkie próby dramy toną jak w zupie pełnej przyjemnie dopieszczonych efektów specjalnych i przyjemnej estetyki
Czego chyba krytyka filmowa bardzo nie lubi i wzięła sobie na ofiarę swojego cynizmu.
(Podobała mi się też kompetencja armii w całym filmie, która równie dobrze mogliby dźgać patykiem te potwory)
I że na koniec jeszcze zacytuję pewną parafrazę, która padła po samym filmie - "Jeżeli jedziesz do San Francisco, upewnij się, że masz kwiaty we włosach i bombę atomową" (scena ze spotkania tych dwóch insektoidów była naprawdę urocza).