TŁO MUZYCZNE
Noc. Zawsze przychodziła, niezależnie od tego gdzie byłeś i czym się zajmowałeś. Kiedyś przynosiła ulgę, ciepło i komfort. Potem ból i strach. Teraz nie byłeś pewien czy przynosiła cokolwiek, gdy wygłuszony sześciopakiem zwalałeś się na łóżko. Nie żebyś oczekiwał snu, o nie, robal, który zagnieździł się w twojej czaszce zbyt mocno upodobał sobie nocne tortury. Czekałeś na ranek żeby wypełnić czymś głowę, chociaż przypominało to bardziej lanie wody do murarskiego wiadra żeby usunąć warstwę brudnego cementu z dna - nawet jeśli udawało się spłukać świeże grudy, stara skorupa nadal zostawała. I byłeś pewien, że nie uda się jej usunąć bez rozwalenia kubła w drzazgi.
Czekałeś.
Sen przyszedł, a jakże, pozbawiony wypoczynku ale też pozbawiony koszmarów, niecodzienne błogosławieństwo. Mimo to, obudziłeś się nad ranem w mokrym od potu łóżku, które stanowczo nie zachęcało do robienia w nim czegokolwiek poza wymianą pościeli. Z suchym gardłem bezskutecznie próbowałeś sobie przypomnieć sen, gdy dotarło do ciebie jak bardzo jest ci gorąco. Chłód powietrza, otrzeźwił cię gdy wstałeś z łóżka i wykluczył próbę powrotu. Haust wody w łazience zmył obrzydliwy posmak przetrawionego chmielu, miałeś też okazję przyjrzeć się swojej zmęczonej twarzy, przestudiować podkrążone oczy i włosy, które były bardziej wypłowiałe i szorstkie niż przyznałbyś za dnia.
Stojąc przy oknie spojrzałeś przez okno. Jak zawsze, na drugim piętrze naprzeciwko paliły się przygaszone światła i mogłeś z gry cieni wyczytać co robi para za pomarańczowymi zasłonami i w jakiej pozycji. Spojrzałeś na zegarek - czwarta w nocy. Pomarańczowa alternatywa, jak ich poetycko nazwałeś kiedy zauważyłeś po raz pierwszy ich dziwaczne zwyczaje seksualne, potrafiła oddawać się uciechom cielesnym o każdej porze dnia i nocy. Czasem zastanawiałeś się, czy nie ma tam hipisowskiej komuny albo prywatnego burdeliku, bo nie chciało ci się wierzyć, że dwójka ludzi może mieć taką wytrzymałość fizyczną. Co innego dwie dziewczyny z naprzeciwka. Tam owszem, blondyneczka puszczała się regularnie, ale nigdy u siebie, więc miałeś przynajmniej spokój za ścianą. Zwłaszcza, że ta druga była tak nieśmiała i cicha, że tylko darcie się jej ukochanego kota okazyjnie zagłuszało spokój. Cóż, życie w familoku.
Skrzywiłeś się jednak na myśl o poranku. W gruncie rzeczy byłeś udupiony od dawna, a odkąd wyszedłeś jakieś pół roku temu z wariatkowa wszyscy obchodzili cię na paluszkach. Jasne, nadal byłeś dobry w tym, co robiłeś, rzecz w tym, że za każdym razem gdy trzeba było przyskrzynić jakiegoś gangstera albo narkotykowego bossa, piętnaście razy się ciebie pytali czy czujesz się na siłach i na pewno chcesz się tym zająć. Co więcej, najgrubsza sprawa ostatnio - polowanie na dużą operację tranzytu nielegalnych imigrantów, za którą ślad urywał się właśnie na Śląsku - odbywała się bez ciebie. Już od miesiąca z kawałkiem chciałeś w to wejść, zwłaszcza że czułeś, że Szczur, twój najlepszy informator, wie coś na ten temat.
Ale nie, dla ciebie były małe zadania. Ważne, tak, trudne, ale małe. A teraz komendant zachował się jak ostatni kutas i zwalił na ciebie przyjezdnych. Jewgienij Kotow i Oleg Zykow, dwaj Rosjanie mieli przyjechać do Warszawy za parę godzin i zatruwać ci życie przez jakiś nieokreślony czas. "Zadbaj żeby niczego im nie zabrakło - mają szerokie plecy, Komenda Główna od tygodni mi o nich truje, a ostatnio dzwonił nawet inspektor Ciołczyk z CBŚ i żądał zapewnienia pełnej współpracy. Pamiętajcie, mnie boli dupa, was też boli dupa." Rosjanie mieli ponoć przyjechać z moskiewskiej obyczajówki a ty jako oficer łącznikowy miałeś zapewnić im wszystkie upoważnienia do wszystkiego co wymyślą. Śmierdziało jakąś grubą rządową sprawą albo co gorsza prowokacją.
A do tego dostałeś sprawę - odgrzewany kotlet, po piętnastu latach od umorzenia ktoś coś gdzieś widział i padło na ciebie rozgrzebanie papierów - oczywiście w tym samym czasie, kiedy miałeś być na każde zawołanie Ruskich.