Rosjanie spojrzeli po sobie ponownie, bez słów potwierdzając swoje rozczarowanie zastaną sytuacją. Kotow podał ci swoją wizytówkę, na której wcześniej nabazgrał numer telefonu komórkowego - 888, ewidentnie polska SIMka na kartę. Pożegnali się zdawkowo, a miny mieli kwaśne, jakby ewidentnie liczyli na gorętsze powitanie. Zapakowawszy się bez dłuższego zwlekania do GAZ-a odjechali w kierunku hoteliku, który im "poleciłeś".
Pobieżna inspekcja parkingu pokazała, że twój szef jest już na miejscu, razem ze swoją świeżo odpicowaną terenówką, niewątpliwym przedłużeniem zbyt krótkiego penisa. Toyota Land Cruiser stała na bliskim wejścia miejscu parkingowym nie dla hołoty i lśniła chromowanym grillem. Rzygać się chciało na myśl skąd wziął kasę. Tym razem potworny pomnik kryzysu wieku średniego znalazł godne siebie zastosowanie, a mianowicie zasłonił cię, gdy z budynku wychodził Adam Nowak, kutas z Urzędu Wojewódzkiego. Gryzipiórek, był przed trzydziestką, typowy przykład zawodowego menedżera rzucającego sformułowaniami takimi jak "coaching", "efektywność motywacyjna", "zarządzanie holistyczne". Zwykle przychodził do Komendy przekazać instrukcje od Urzędu Wojewódzkiego a czasem nawet samego wojewody i zachowywał się jakby był najważniejszy po papieżu. Na wszystko miał gotowe rozwiązanie, na każde pytanie odpowiedź, na każdą wątpliwość cierpliwie przedstawiane wytłumaczenie. Traktował wszystkich policjantów jakby był jedynym dorosłym w gromadce upartych, choć kochanych dzieci. Oczywiście, najbardziej doprowadzało cię do szału to, że zazwyczaj miał rację i po fakcie okazywało się, że jego sugestie były trafione. Ubrany w koszulkę polo i kremową marynarkę podszedł do swojej służbowej skody i wsiadł, nie zauważając cię.
Tokar,
Wzruszył ramionami, bo po prawdzie ich gadka nie robiła na nim zbyt wielkiego wrażenia. Nie lubił steku bzdur i gęstej sieci tajemnic, którą rozpościerało tych dwóch jegomościów. Normalnie kazałby im się chędożyć, lecz miał swoje rozkazy, które musiał wykonać. Tak działały w gruncie rzeczy służby mundurowe, niewiele było tutaj miejsca na własne zdanie i elastyczne działania. Góra rozkazuje, dół działa. - Jasna sprawa, że to potwierdzę. Skoro jednak wszystko uzgodnione, to nie wiem, po co całe te nerwy i gardłowanie. Kontakt macie, lokum operacyjne w odpowiedniej dzielnicy również dostaniecie, a tyłki będziemy Wam kryć do czasu aż będziecie mieli czyste rączki. Współpraca współpracą, ale zapewniam Was, że nikt nie będzie z uśmiechem biegł, aby posprzątać ewentualny bajzel.
eimyr,
Grymas wściekłości przebiegł przez twarz Zykowa, spotęgowany nerwowym tikiem dłoni. Kotow, dyplomatycznie, podał mu paczkę z papierosami. Olbrzym zapalił, ale dalej sprawiał wrażenie jakby chciał komus dać w ryj.
- Panie Czort, ja do pana nic nie mam. Do waszej policji też nie. Niech mi pan wierzy, mamy dość roboty u siebie, żeby jeszcze jeździć rozwiązywać problemy u was. Skopać parę ciot potrafilibyście sami. Ale najwyraźniej macie z nimi na tyle duży problem, że poprosiliście o pomoc nas. Przypominam, to wy nas tu zaprosiliście, nie odwrotnie i zaręczam, nie znajdziecie w promieniu tysiąca kilometrów lepszych specjalistów od tego środowiska niż my. - odpowiedział Kotow.
- Pederaści mają swoje ukryte machinacje, rozbijają ekonomię, uniemożliwiają funkcjonowanie ludziom i podkopują fundamenty społeczeństwa. My potrafimy rozpracować ich komórki i doprowadzić każdego z nich przed oblicze sprawiedliwości. U nas dziesięć lat temu było to samo, a potem wprowadziliśmy nasze metody. Teraz nie uświadczysz takiego elementu. Stąd nasz przyjazd. - dodał Zykow.
- Początkowo mieliśmy przeprowadzić szereg szkoleń i warsztatów dla waszych oddziałów. Ale ostatnio działania tych grup przybrały na sile i wygląda na to, że musimy wam pomóc bardziej bezpośrednio. Będziemy ciągać się po ruchalniach i spelunach w ramach braterskiej przysługi i wyłapywać najniebezpieczniejsze sztuki. A pan, panie Czort, niech kryje nam tyły. Chcecie - potwierdźcie u waszego pułkownika, jak tam wolicie. Wszystko jest uzgodnione jak trzeba.
Rosjanie spojrzeli po sobie i na ciebie, wyraźnie wyczekując co odpowiesz. Wyglądali jakby chcieli jak najprędzej się ciebie pozbyć i zająć swoimi sprawami.
Tokar,
Parsknął śmiechem, kiedy zobaczył pomięty papier, wilgotny od spoconych paluchów oraz ciągłego wyjmowania z kieszeni. Podpisy i pieczątki się zgadzały, ale cholera ich wie. - Sami jesteście sobie winni, panowie. Trudno Wam się pogodzić z tym, że od ponad dwudziestu lat jesteśmy wolny krajem i nie macie wielkiego wpływu na naszą politykę. Ciągle traktujecie Polskę jako pachołka, nie partnera, to i o niechęć łatwo - Pomachał świstkiem, który był dobitnym potwierdzeniem słuszności jego wywodu. - Ja przynajmniej jestem z Wami szczery i nie zamierzam całować nikomu tyłka. Ja nie lubię Was, Wy nie lubicie mnie. Im szybciej załatwimy tę sprawę, tym lepiej. Choć chciałbym wiedzieć więcej niż mgliste informacje, jakie mi podaliście, bo coś wątpię, abyście się fatygowali tyle kilometrów, żeby skopać tyłki kilku ciotom.
Podał im swoją wizytówkę w ramach wspomnianego kontaktu. - Mamy taki tani motel w gorszej części miasta. Wylęgarnia patologii i prostytucji, ale z tego, co wspomnieliście bardziej zależy wam na dyskrecji niż aksamitnych poduszkach z Hiltona.
eimyr,
Ulga zakwitła na zmęczonej twarzy Kotowa.
- Jasne, wy teraz Ruskich nie lubicie, ja rozumiem, taka kolej rzeczy. - westchnął gorzko, ale bez żalu czy niechęci.
- Myślałem, że będziecie bardziej gościnni, to my przecież swojaki - wtrącił cicho stojący za nim Zykow, mówiąc wbrew pozorom dużo lepszym językiem niż jego niższy towarzysz.
- No to od razu do sedna, tak? - podał ci swoją legitymację - Kapitan Jewgienij Zykow, funkcjonariusz moskiewskiej milicji...
- Policji. - poprawił Zykow, pokazując swoją, poza stopniem identyczną - Kapral Oleg Zykow, jak wyżej. Oddział XXIII Specjalny, do walki z pedałami.
Zamrugałeś oczami, bo sądziłeś, że się przesłyszałeś. Tymczasem obie legitymacje twierdziły zgodnie - Wydział XXIII Specjalny, Eliminacja Zagrożeń Społecznych. W życiu o czymś takim nie słyszałeś.
- Krótko, bo zimno na tym parkingu. - Kotow łypnął na ciebie z przekąsem - Przyjechaliśmy i jestem pewien, że plan wizyty jest wypełniony bzdurami. Jakies szkolenia, wymiana doświadczeń, kiwanie głowami w zadumie. Ja tu mam, zaraz, o, papier od mojego szefa do waszego szefa. I w nim pisze, że w odpowiedzi na zwiększoną aktywność... bladź, Oleg, pażałujsta... - Kotow trzymał dwie kartki papieru, z rosyjską i polska wersją prawdopodobnie tego samego dokumentu.
- Zwiększoną aktywność amoralnych czynników społecznych, Moskiewska Komenda Policji przychyla się do prośby Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach o użyczenie zasobów potrzebnych do walki z ich niszczącą działalnością przestępczą. Podpisano, pułkownik Policji Aleksiej Toczkin. - wyrecytował z pamięci troll w ludzkim ubraniu i uśmiechnął się szczerze, co nadało jego swojskiej twarzy wyglądu bardzo szczęśliwego odyńca.
- Spasiba. My jesteśmy te zasoby. Będzie więc praca operacyjna, bo wam się tu pedałów nazbierało, że huhu, nawet ja to widzę. A struktury oficjalne mało macie wydajne. - wbrew pozorm nie zabrzmiało to jako złośliwość, lecz szczere zaniepokojenie, łatwe do wyczucia nawet mimo ciężkiego akcentu Kotowa.
- Potrzebujemy mieszkania operacyjnego, najlepiej takiego, o którym nie wie policyjna wierchuszka, na pewno macie coś takiego. Po drugie, ktoś musi podpisywać listy obecności, ściskać ręce i przepraszać za naszą faktyczną nieobecność, podczas gdy my będziemy w terenie albo odsypiać, czyli cały czas. Po trzecie, musimy mieć jakiś kontakt całą dobę, na wypadek gdyby coś poszło źle, żeby zorganizować zaufanego lekarza albo wsparcie. Ot, tyle.
Tokar,
- Nie, przyjechałem tutaj dla ekstraordynaryjnych widoków - odpowiedział sarkastycznie. Westchnąłem głęboko i bezlitośnie przydusiłem peta, niszcząc jego marzenia o drugim życiu w ustach jakiegoś starego menela. - Czekałem na panów, jestem waszym oficerem łącznikowym, Serafin Czort. Więęęęęęęc.... czego potrzebujecie, strudzeni wędrowcy?
eimyr,
Na parking powoli wtaczały się samochody kolejnych pracowników policyjnego molocha. Budynek mógł w sobie mieścić co najmniej kilkaset biurek, prawdopodobnie dobrze ponad tysiąc, lecz większość służby jeszcze nie zaczęła. Ruscy też widocznie przybyli za wcześnie i czekali aż ktoś ich wpuści do środka. Widząc, że palisz swojego nikotynowego przyjaciela, spojrzeli po sobie, zakiepowali i ruszyli w twoim kierunku. W miarę jak się zbliżali więcej szczegółów było widoczne.
Widziałeś jak się poruszają i ze zdziwieniem stwierdziłeś, że żaden z nich nie miał pełnego pychy i samozadowolenia kroku oficera moskiewskiej drogówki. Nizszy poruszał się dość zwyczajnie, chowając odruchowo głowę w ramiona jakby z zimna. Wielkolud z kolei kroczył stabilnie i oszczędnie, ruchami właściwymi dla wojskowych obwieszonych ciężkim sprzętem. Spod niemodnego płaszcza zobaczyłeś stalowy błysk ogromnego rewolweru.
- Dzień dobry. - odezwał się niższy, po polsku, ale z ciężkim akcentem. Z kieszeni marynarki wystawały mu rozmówki rosyjsko-polskie.
- Jestem kapitan Zykow, a to kapral Zykow. Pan może tu pracuje? - powiedział z pewnym trudem, ale całkowicie zrozumiale. Olbrzym uśmiechnął się tylko.
Tokar,
Nieśpiesznie wysiadłem z samochodu, niechętnie żegnając jego przyjemny ciepły zaduch i witając jeszcze zimny poranny wietrzyk. Wyciągnąłem paczkę z kieszeni i z nabożnym szacunkiem wyciągnąłem kolejny kawałek nikotynowej rozkoszy, która już niedługo trafi do moich płuc niczym femme fatale, dając chwilową przyjemność, lecz równocześnie powoli mnie zabijając. Pierwszy raz widziałem na oczy tych gości, lecz ich bezpośredni wulgarny wygląd prezentował aparycję przeciętnego mieszkańca byłego związku radzieckiego, a konkretnie okolic Kaukazu. Paskudne, ogorzałe mordy, które starały się przyćmić ostrość rysów typowo męskimi, lecz zarazem modnymi i drogimi, ciuchami. W sercu było mi ich żal. Ludzi usilnie pakujących na siłowniach, żyjących zgodnie ze spartańskimi maksymami i dążących do ideałów Tommy'ego Hilfigera lub generała Krukowa, którzy mówią im jak należy żyć. Samodzielne doskonalenie to w istocie typowa masturbacja.
Oparłem się o maskę samochodu i powoli pykałem sobie swoją fajeczkę pokoju, pokazując ostentacyjnie, kto tutaj rządzi i kto tutaj do kogo przychodzi. Genotyp moskali wcale nie zmienił się przez ostatnie lata, więc od samego początku trzeba było grać ostro.
eimyr,
Było jeszcze wcześnie, więc nie ograniczały cię wszechobecne korki, na szczęście wstrzeliłeś się przed szczytem górników przed szóstą a szczytem pozostałych po siódmej. Wąskie uliczki Katowic objeżdżałeś na pamięć, bez patrzenia na znaki, z Korfantym patrzącym na ciebie surowo z pomnika. Krążące po ulicach poranne zombi zdążały powoli do biur i sklepów, powoli otwierały się też piekarnie. Szarówka przebijała się przez zasnute niebo, zasnute i ciężkie jeszcze po wczorajszym deszczu. Zaparkowałeś na swoim zwyczajnym miejscu przy komisariacie i natychmiast zauważyłeś zaparkowany nieco w głębi samochód terenowy, podobny do Hummera, lecz jeszcze bardziej toporny w kształcie, pomalowany na matowy granat. Rzut oka upewnił cię - rejestracje były rosyjskie, blachy karoserii grube, szkło pancerne, opony wojskowe. Terenówka dwukrotnie większa od twojego samochodu zajmowała półtora miejsca parkingowego.
Zarówno Komenda Wojewódzka jak i Komenda Miejska mieściły się w tym samym budynku-potworze, łukowato wygiętym okropieństwie z wielkiej płyty
Kto przyjechał pierwszym nie miałeś wątpliwości. Przechodząc obok opancerzonego potwora zauważyłeś, że silnik jest jeszcze ciepły. Musieli przyjechać niedawno. I w rzeczy samej, za rogiem, przed wejściem do komendy stało dwóch typów, dymiąc na cały chodnik papierosowymi obłokami.
Pierwszy z nich, dwumetrowy blondyn o aparycji wyrośniętego wieprza wciągał ćwierć papierosa od jednego machu. Ubrany był w ciężki, skórzany płaszcz z wysoką stójką, który kiedyś mógł być brązowy, dziś zakres jego kolorów sięgał od beżu do czerni. Wojskowe buciory, drelichowe spodnie bojówki i koszulka polo Lacoste dopełniały obrazu. Olbrzym miał też na sobie duże okulary lustrzanki. Po twarzy wyglądał jak zwykły ruski, z szeroką szczęką i nieco spłaszczonym nosem, ostrzyżony na krótko. Mógł mieć na oko trzydzieści lat, ale w jego postawie mogłeś zobaczyć, że ma dużo większe doświadczenie życiowe niż wskazywałby na to jego wygląd. Sposób w jaki przechylał tułów dla równowagi sugerował, że jest uzbrojony i to raczej czymś ciężkim. Po wyrazie jego twarzy uznałeś, że raczej nie była to inteligencja.
Drugi z nich wyglądał jak jego przeciwieństwo. Zwykłe, skórzane buty, jeansowe spodnie i całkiem dobrej jakości marynarka na porządnej koszuli odróżniały go od jego kolegi terminatora. Zdecydowanie starszy, wyglądał na dobiegającego pięćdziesiątki, ale niezwykle podkrążone oczy i zmęczony wyraz twarzy mógł zniekształcać tę ocenę. Niższy od ciebie, z zapadniętymi policzkami i przetłuszczonymi, kruczoczarnymi włosami, łyskał małymi oczkami dookoła uważnie, pochłaniając papierosa w podobnie zachłannym tempie. Haczykowaty nos nad wąskimi ustami nadawał mu wyglądu mokrego ptaka, a nieustanne rozglądanie się na boki tylko to potęgowało. Podobnie jak goryl, był uzbrojony, otwarcie nosił przy pasku kaburę z którymś z modeli Glocka.
Tokar,
Zaśmiałem się pod nosem, bo zawsze w duszy żałował tych biednych skurwieli zarażonych aryjską ideologią. Bogate dzieciaki, których rodzicie traktowali jako powietrze i próbowali leczyć kompleksy snami o manii wielkości. Już nie mówiąc o wywyższaniu się ponad stan i chwaleniu się takimi kwiatkami jak "mój dziadek bronił Berlina w elitarnej jednostce moździerzy". Jednak ich harde minki zazwyczaj znikały, gdy wstawiało się ich do celi razem z nad wyraz wyrośniętymi "ciapatymi chłopcami" lub sodomitami, których szybko leczyli ich z miłości do swastyki.
...czyli faktycznie sprawa dłużnika była zamknięta. Postanowiłem jednak sprawdzić trochę później sprawdzić ten trop i pogadać z facetem. Może to była ślepa uliczka, ale nie zaszkodziło pogadać i sprawdzić, co tamten ma do powiedzenia. Może wspomniana konwersacja da odrobinę więcej światła i będzie przyjemnie odświeżająca?
Póki co, trzeba było zbierać się na komisariat. Ubrałem białą koszulę, niebieski krawat i czarne spodnie w kant. Zgarnąłem ze stołu portfel, kluczki i odznakę. Wyszedłem przez drzwi żegnając norę zwaną domem.
eimyr,
Prasa okazała się faktycznie ważnym źródłem informacji. Chociaż dzienniki i czasopisma ogólnopolskie milczały na ich temat. Regionalne z kolei nie opsiywały ich religijnej i prawdopodobnie sekciarskiej przeszłości w ogóle. Prawicowi publicyści rozpływali się za to nad stowarzyszeniem i ich szczytnymi planami odzyskiwania dawnej potęgi śląska - głównie poprzez gromadzenie wokół siebie "prawdziwych Ślązaków". Jakie było kryterium prawdziwości w regionie, gdzie większość ludzi albo przyjechała ze wsi albo była potomkiem takiej osoby poznałeś prędko. Stowarzyszenie faworyzowało aryjskich ślązaków, którzy genetycznie mieli więcej wspólnego ze Starym Rajchem niż z lokalną ludnością. Ich działalność skupiałą się wokół wspierania lokalnego biznesu i okazjonalnie dotowania muzeów, co ku rozpaczy publicystów umieściło ich na półce pełnej innych nie wyróżniających się niczym stowarzyszeń i fundacji.
Jedno byłeś w stanie wywnioskować, zwłaszcza po lekturze artykułu potępiającego wybiórczość i zamknięty charakter Stowarzyszenia - bardzo starannie dobierali sobie współpracowników.
Kaczor, z imienia Przemysław, nie notowany. Google wskazało co najmniej czterech o takim nazwisku w okolicy, fejsbuk zawęził do jednego. Handlarz używanymi samochodami, nieźle zarabiający, rozpoznawalny na giełdzie w Mysłowicach, ale niewart wzmianki w innych dziedzinach życia.
Sprawa dłużnika była zaskakująco prosta i krótka. Krótkie dochodzenie, kilka przesłuchań, badanie ciała wskazuje na pobicie, ślady więzów na nadgarstkach i kostkach, potem poderżnięcie gardła i śmierć na skutek wykrwawienia. Na policję zgłasza się skacowany facet, twierdzi, że zabił swojego dłużnika, ma przy sobie pasujące narzędzie zbrodni - składany nóż. Zeznania, czas zbrodni i ogólne okoliczności pasują, facet twierdzi, że się nachlał, stracił kontrolę i zrobił to w afekcie, sąd orzeka morderstwo z premedytacją z motywem finansowym, facet się przyznaje, dostaje ćwiarę i siedzi od tamtego czasu. Koniec historii, punkty zaliczone.
Tokar,
Gdyby w pokoju znajdowała się komisja związana z Księgą Rekordów Guinnessa, to z całą pewnością ktoś właśnie przykładałby miarkę do mojej uniesionej brwi, aby sprawdzić, czy aby nie mamy nowego mistrza. Zaskoczenie było tym większe, że katalog policyjny był jedną z najlepszych i najbardziej dokładnych list na tym polu. Znajdowało się tutaj wszystko, od pokręconych satanistów i neo-pogan, poprzez fanatycznych odszczepieńców monofizytyzmu, a zakończywszy na małych i niewiele znaczących sektach, a także charyzmatycznych guru. Po pierwsze, dlatego że była to doskonała baza potencjalnych informatorów do rozbijania gangów narkotykowych - wiadomo sekty są nierozerwalnie połączone z prochami, natomiast po odpowiednim przyciśnięciu, hardzi odstępcy od wiary okazywali się "miękkimi piczkami", którzy szybko śpiewali najpiękniejsze z pieśni. Po drugie, nie da się ukryć, że struktury siłowe znajdowały się pod silnym wpływem konserwatystów, co w konsekwencji prowadziło do tego, że mocne wpływy miał tutaj Kościół. Natomiast dobrzy panowie w sutannach bardzo nie lubili konkurencji, jeżeli chodzi o rządy dusz.
Dlatego w tej sekcji nie można było mówić o zwyczajowym bajzlu czy machnięciu ręką. Ktoś przez omyłkę popełnił poważnym błąd czy doszło do celowego zatuszowania? Nie byłem fanem teorii spiskowych, więc na tym etapie śledztwa nie zamierzałem brać pod uwagę opcji numer dwa, jednakowoż nie zamierzałem zostawiać tego w niepamięć. Szczęśliwie, była jeszcze jedna, bardziej nieprzejednana i wścibska baza danych. Prawdziwa kopalnia złota dla każdego zdeterminowanego i odpowiednio cierpliwego. Mianowicie katalog prasy ogólnopolskiej i regionalnej. Wpisałem niezbędne hasła w wyszukiwarkę, licząc, że czwarta władza tym razem będzie dla mnie łaskawa.
Miałem więc małą listę przesłuchań. Oprócz Karoliny i jej trzech żywych kumpli, postanowiłem również wpaść z wizytą do dłużnika w pasiastym uniformie. Nie zaszkodziło jednak jeszcze sprawdzić, kim jest Pan Kaczor, a także personaliów mordercy.
Miejsce zrobienia fotografii bardzo mnie ucieszyło. W Ligocie miałem dobrego informatora, który zawsze trzymał rękę na pulsie tej części miasta. Andrzej, bezdomny żul, ogromnie popularny wśród młodzieży i braci studenckiej (jego "fanpage" na Facebooku przekroczył już 8 tysięcy ludzi), dysponował całym wachlarzem faktów, mitów i ploteczek. Jeżeli więc Szewczyk bujał się w tych rejonach miasta, to Andrju powinien wiedzieć coś na jego temat.
eimyr,
Po zalogowaniu się do systemu, którego końcówkę niezbyt legalnie zainstalował u ciebie na laptopie jeden z policyjnych "hakierów", zobaczyłeś że nie ma sekty, która zostałaby zarejestrowana pod podobną nazwą. Wyszukałeś po osobach i w rzeczy samej denat figurował w bazie, ale w dziale z osobami, wobec których nie ma przesłanek, ze zajmowali się jakąkolwiek działalnością wykraczającą poza ramy prawa i obyczaju. Nigdy nie było dochodzenia przeciw Stowarzyszeniu, nie figurowało też na liście potencjalnych zagrożeń.
Kursor migał zagadkowo, oferując ci jedynie bezduszny automatyzm zapytań i rezultatów.
Znalazłeś adres jego kobiety, teraz noszącej nazwisko po mężu - Karolina Kaczor z domu Brandys. Dotarłeś też do danych meldunkowych jego kumpli, Jacka Piotrkiewicza, Kuby Toczka, Pawła Ancika... Piotr Malinowski zmarł w 2004 na zawał. Twoją uwagę przykuły dwie nagłe śmierci. Andrzej Potocki zginął pół roku temu w wypadku podczas wycieczki w Beskidy, rozszarpany przez niedźwiedzia, ciało znaleziono dopiero po akcji poszukiwawczej GOPR. Karol Otrobiec dwa miesiące został zgłoszony jako zaginiony. Z Przemszy wyłowiono ciało. Dochodzenie wskazało na zemstę dłużnika, który został następnie skazany na ćwiartkę w zakładzie.
Piąta dwanaście na zegarze.
Google Street View jako nieocenione narzędzie wywiadowcze pokazało, że najnowsza fotka Krzysztofa Szewczyka została zrobiona na Ligocie, dzielnicy niedaleko śródmieścia znanej ze studenterii ale też dresiarstwa. Dookoła familoki, kilkupiętrowe, charakterystyczne dla Katowic kamienice, poznaczone sprejem zakamarki garaży przy większych blokach mieszkalnych, ozdobionych dość obficie jak na to miasto rosnącymi drzewami.
Tokar,
Pożółkłe stronice i zakurzone fotografie niemiło chrzęściły w jego dłoniach. Szewczyk był klasycznym przykładem pokolenia nowobogackich pyszałków, którzy dorobili się na przemianach ustrojowych po 1989 roku. Transformacja to był pieprzony Dziki Zachód i skrajny przykład kapitalizmu, gdzie co bardziej bezwzględni oraz cwani mogli zbić niemały majątek na krzywdzie ojczyzny. Po skurwielu raczej nikt nie płakał, co tylko potwierdza szybkie zamknięcie śledztwa. Na pierwszy rzut oka facet podpadł komuś, komu niekoniecznie powinien i został wysłany na bezpłatną podróż do zaświatów, podwodnym ekspresem w mulistych i zanieczyszczonych brzegach rzeki. Może nadepnął na odcisk katolickiemu lobby? Skoro te świrusy potrafiły podpalać się w imię wiary, to równie dobrze mogli również kogoś kropnąć. Tym bardziej, że niewielu w tym kraju nietolerancji i obłudy, kocha podstarzałych lowelasów, bawiących się w zakładanie własnego kultu religijnego. Jak dla niego wszyscy byli siebie warci, bo jeżeli jedyną rzeczą, która czyni daną osobę przyzwoitą, jest pragnienie boskiej nagrody, to oznacza to tylko tyle, że tacy ludzie są podłymi gnojkami. Musisz co tydzień spotykać się razem, śpiewać psalmy i opowiadać sobie o prawdach uniwersum, aby przeżyć kolejne dni? Co to mówi o Twoim życiu?
Na wszelki wypadek sprawdził w bazie danych sekt religijnych, co wiadomo o tym stowarzyszeniu i adresy wszystkich potencjalnych członków. Być może będzie musiał zaciągnąć języka u jego starych kumpli. Warto było także pogadać z żonką. Obecnie obstawiał, że Szewczyk zaciągnął jakieś nieprzyjemne długi i najprostszym sposobem ich uniknięcia było zaginięcie lub sfingowanie własnej śmierci. Takie zmartwychwstanie, szczególnie po transformacyjnym burdelu, nie było niczym zaskakującym. Niestety, koleś zapomniał, że technika poszła do przodu. Wklepał w dane systemu adres lokalizacji, aby nakreślić szerszy obraz działania.
eimyr,
Otworzyłeś teczkę i zacząłeś przeglądać zawartość. Dokumenty były ułożone chronologicznie. Sprawa dotyczyła zaginięcia mężczyzny, Krzysztofa Szewczyka, lat 31. Z karty zgłoszenia wyczytałeś, że był średnim mężczyzną średniego wzrostu, bez znaków szczególnych. Załączone fotografie rzeczywiście pokazywały faceta w aryjskim typie urody, całkiem przystojnego, nienagannie ogolonego i z lekkim, pewnym siebie uśmiechem na twarzy. Zgłoszenie podpisane było przez kobietę, która podawała się za jego partnerkę i miała całkiem dobre na to dowody - wspólne mieszkanie, samochód, zdjęcia.
Wyglądało na to, że facet poszedł na spotkanie z kolegami, z którego nie wrócił. Policja przesłuchała jego znajomych, ale wszyscy zgodnie twierdzili, że go nie widzieli ani tego dnia ani wcześniej. Matka zaginionego nie żyła już wtedy, ojciec wykitował kilka miesięcy po zaginięciu, niedługo potem "narzeczona" też odpuściła. Policja po przeszukaniu okolicy i przesłuchaniu większości osób, które mogły mieć jakikolwiek związek z zaginionym dała za wygraną i nie było żadnych więcej czynności służbowych. Sprawa trafiła do archiwum dwa lata później. Byłeś pewien, że można było zrobić więcej. Wydawało ci się, że Policja do pewnego momentu była dość gorliwa w poszukiwaniach, a potem jakby przestała - patrząc na daty notatek mogłeś zauważyć, że po 18 sierpnia 1997 roku nastąpił nagły spadek aktywności funkcjonariuszy.
W aktach znajdowały się profile i opis koleżeństwa zaginionego, z których niewiele wynikało, chociaż mogłeś łatwo zauważyć, że była to ciasna grupka znajomych o wspólnych zainteresowaniach, pomagająca sobie nawzajem. Nikt nie wnikał w to dlaczego akurat teraz "przyjaciele" postanowili olać swojego kompana. Koleżkowie nie byli nikim znaczącym, jedyna godna uwagi notatka wskazywała że w 1996 próbowali założyć związek wyznaniowy, ale wniosek został odrzucony, założyli więc stowarzyszenie, dziś już nieistniejące, o nazwie "Stowarzyszenie wskrzeszenia dziedzictwa teutońskiego.
Kotlet został odgrzany dzięki unijnym środkom. Ostatnim dokumentem była seria zdjęć z nocnego monitoringu, która dzięki projektowi powszechnego rozpoznawania twarzy zapaliła lampkę przy aktach tej właśnie sprawy. Pamiętasz, jak tuzin statystów trzy lata temu skanował wszystkie zdjęcia w aktach waszego archiwum - zarówno osób zaginionych jak i przestępców. Spojrzałeś na fotkę. W rzeczy samej, typ w białym garniturze wyglądał bardzo, bardzo podobnie, chociaż nocne cienie i niezbyt dobra jakość monitoringu utrudniała identyfikację. Zwłaszcza, że komputer porównał zdjęcie sprzed tygodnia ze zdjęciem sprzed 15 lat.
Tokar,
Obcy na obcej ziemi nigdy nie byli traktowani z wielką serdecznością, mimo iż Polacy uchodzili za gościnny naród. W szczególności Ruscy, którzy wyrządzili nam wiele krzywd, a wielu jego rodaków z lubością odwoływała się do szlacheckiej tradycji, która kazała sąsiadów ze wschodu traktować niczym najmniejsze formy życia, a jedynym słuszny sposób komunikacji z nimi był zgodny z maksymą "bić kurwi synów, panowie bracia". Tym bardziej w strukturach siłowych, gdzie z rozrzewnieniem i dziecinną głupotą patrzyli na czasy, kiedy Kaczyńscy pieścili ich podniebienia tłustą kiełbasą propagandową oraz rozlicznymi przywilejami.
Nie miał ochoty myśleć o polityce, tym bardziej, że czekała go niełatwa robota. Jasne, papierologii było bardzo mało, ale nauczył się, że każdy kij ma dwa końce. Skoro akta były chudziutkie niczym pensja przeciętnego śledczego, to mogło znaczyć to tyle, że śledztwo błyskawicznie utknęło w martwym punkcie. Zero dowodów, brak poszlak, ludzie znikający jak kamień w wodę lub niechętni do współpracy... i oczywiście, znikoma motywacja jego znamienitych kolegów po fachu. Co mogło oznaczać, że za sprawę wziął się jakiś niekompetentny ciul, który spierdolił śledztwo swoim niechlujstwem i głupotą albo policji nieszczególnie zależało, aby sprawiedliwości stała się zadość. Obie perspektywy były, nie przymierzając, niegodne do pozazdroszczenia, co znakomicie wpisywało się w żywot Czorta, będący pasmem wspinaczki na pionowej ścianie podczas śnieżycy oraz ze złamaną nogą. Choć obecnie było stabilnie i się trzymał, to czuł w mięśniach oraz kościach, że zbliża się nieuchronna chujoza.
Nonszalancko otworzył akta i zaczął leniwie przeglądać ich zawartość.
eimyr,
Paczka "Laki Strajków" upadła na stosik podobnych sobie śmieci na trawniku dwa piętra niżej.
Musiałeś sam przed sobą przyznać, że było to posunięcie racjonalne. Tak naprawdę nie miałeś nic przeciwko wymianom, Interpolowi i międzynarodowej współpracy. Ale atmosfera wokół zamachu i to, że większość ludzi wokół wierzyła Macierewiczowi albo przynajmniej wątpiła w rządową wersję nie pomagała krzewić porozumienie ponad podziałami. Nic dziwnego, że chcieli dopiec Ruskom. Tym bardziej, że w ich przyjeździe było coś dziwnego. Zazwyczaj takie wizyty miały konkretny cel - a to złapanie jakiegoś międzynarodowego przestępcy, a to zorganizowanie szkoleń albo ćwiczeń. Ale teraz wyglądało na to, że dwóch Rusków pojawia się znikąd i mają pozwolenie in blanco od wierchuszki. A ty, z tego co wygląda miałeś robić za niańkę i przewodnika? Bardzo byłeś ciekaw co Kotow i Zykow powiedzą gdy się po raz pierwszy spotkacie.
Przynajmniej papierkologii nie było zbyt dużo. Akta sprawy mieściły się w pojedynczej tekturowej teczce. Byłeś tak zdziwiony brakiem sążnistej biurokracji, że aż pozwoliłeś sobie je wcisnąć w rękę komendantowi. Leżały teraz na stoliku pod dwoma pustymi puszkami piwa, nieotwarte jeszcze, nieskalane spojrzeniem.
Dopaliłeś ostatniego papierosa. Trzeba było coś ze sobą zrobić, zwłaszcza, że czułeś już chłód nocy przesiąkający przez framugi okna. Czwarta dziesięć.
Tokar,
Wyciągnął ostatniego papierosa marki "Lucky Strike" z wymiętoszonej paczki, która przeżyła z nim trudy ostatniego dnia. Odpalił tytoniową rozkosz i jeszcze raz spojrzał na ulice powoli budzącego się miasta, będącego niestrawnymi koktajlem dekadencji z nutką deprawacji. Miejsce przypominało jak żyw czyjeś wspomnienie, które powoli zaczęło blaknąć. Tak, jakby nigdy nie było nic poza tym, dżunglą niespełnionych marzeń i hedonistycznych wynaturzeń. Odkąd pamiętał całego jego życie było pasmem bólu, a także depresyjnego smutku, lecz o dziwo nie był jeszcze gotowy rzucić odznaki w pulchną twarz tej leniwej świni, która śmiała się zwać komendantem. Poczucie niespełnienia i odpowiedzialności? Lubił to sobie wmawiać, lecz faktem było, że nie miał po prostu jaj, aby tego wszystkiego rzucić, bo jedyną alternatywą było wypicie kilku kielichów i strzelenie sobie w łeb. Życie było stanowczo za krótkie na re-specjalizacje.
Mocno ścisnął paczkę i wyrzucił ją przez okno. Wszystko było polityką. Doskonale wiedział, że po Smoleńsku nasi dość mocno patrzyli na łapska Moskali i nie lubi, jak pieski Putnia panoszyły się po polskim terytorium. Oczywiste więc było, że do "opieki" wybrali najgorszą z alternatyw. Jasne, był jednym z lepszych śledczych w regionie, ale równocześnie miał status samotnika i rekonwalescenta z wariatkowa, który nie owijał w bawełnę i walił prosto z mostu. Domyślał się, że chłopaki w kuluarach komendy już obstawiali, "ile te ruskie sukinsyny wytrzymają z Czortem". Według jego obliczeń pula powinna przekroczyć już z 500 złotych.
O sprawie wiedział niewiele, oprócz enigmatycznego numeru "6573-OQA-722", które równie dobrze mogłyby być jakimiś poradami dla nastolatek z "Cosmopolitan", bo mówiły mu dokładnie tyle samo. Wątpił, aby babranie się w starym zaschniętym szambie po tylu latach przyniosły jakiekolwiek korzyści, oprócz potu i smrodu, ale każdą poszlakę trzeba było sprawdzić.
Noc. Zawsze przychodziła, niezależnie od tego gdzie byłeś i czym się zajmowałeś. Kiedyś przynosiła ulgę, ciepło i komfort. Potem ból i strach. Teraz nie byłeś pewien czy przynosiła cokolwiek, gdy wygłuszony sześciopakiem zwalałeś się na łóżko. Nie żebyś oczekiwał snu, o nie, robal, który zagnieździł się w twojej czaszce zbyt mocno upodobał sobie nocne tortury. Czekałeś na ranek żeby wypełnić czymś głowę, chociaż przypominało to bardziej lanie wody do murarskiego wiadra żeby usunąć warstwę brudnego cementu z dna - nawet jeśli udawało się spłukać świeże grudy, stara skorupa nadal zostawała. I byłeś pewien, że nie uda się jej usunąć bez rozwalenia kubła w drzazgi.
Czekałeś.
Sen przyszedł, a jakże, pozbawiony wypoczynku ale też pozbawiony koszmarów, niecodzienne błogosławieństwo. Mimo to, obudziłeś się nad ranem w mokrym od potu łóżku, które stanowczo nie zachęcało do robienia w nim czegokolwiek poza wymianą pościeli. Z suchym gardłem bezskutecznie próbowałeś sobie przypomnieć sen, gdy dotarło do ciebie jak bardzo jest ci gorąco. Chłód powietrza, otrzeźwił cię gdy wstałeś z łóżka i wykluczył próbę powrotu. Haust wody w łazience zmył obrzydliwy posmak przetrawionego chmielu, miałeś też okazję przyjrzeć się swojej zmęczonej twarzy, przestudiować podkrążone oczy i włosy, które były bardziej wypłowiałe i szorstkie niż przyznałbyś za dnia.
Stojąc przy oknie spojrzałeś przez okno. Jak zawsze, na drugim piętrze naprzeciwko paliły się przygaszone światła i mogłeś z gry cieni wyczytać co robi para za pomarańczowymi zasłonami i w jakiej pozycji. Spojrzałeś na zegarek - czwarta w nocy. Pomarańczowa alternatywa, jak ich poetycko nazwałeś kiedy zauważyłeś po raz pierwszy ich dziwaczne zwyczaje seksualne, potrafiła oddawać się uciechom cielesnym o każdej porze dnia i nocy. Czasem zastanawiałeś się, czy nie ma tam hipisowskiej komuny albo prywatnego burdeliku, bo nie chciało ci się wierzyć, że dwójka ludzi może mieć taką wytrzymałość fizyczną. Co innego dwie dziewczyny z naprzeciwka. Tam owszem, blondyneczka puszczała się regularnie, ale nigdy u siebie, więc miałeś przynajmniej spokój za ścianą. Zwłaszcza, że ta druga była tak nieśmiała i cicha, że tylko darcie się jej ukochanego kota okazyjnie zagłuszało spokój. Cóż, życie w familoku.
Skrzywiłeś się jednak na myśl o poranku. W gruncie rzeczy byłeś udupiony od dawna, a odkąd wyszedłeś jakieś pół roku temu z wariatkowa wszyscy obchodzili cię na paluszkach. Jasne, nadal byłeś dobry w tym, co robiłeś, rzecz w tym, że za każdym razem gdy trzeba było przyskrzynić jakiegoś gangstera albo narkotykowego bossa, piętnaście razy się ciebie pytali czy czujesz się na siłach i na pewno chcesz się tym zająć. Co więcej, najgrubsza sprawa ostatnio - polowanie na dużą operację tranzytu nielegalnych imigrantów, za którą ślad urywał się właśnie na Śląsku - odbywała się bez ciebie. Już od miesiąca z kawałkiem chciałeś w to wejść, zwłaszcza że czułeś, że Szczur, twój najlepszy informator, wie coś na ten temat.
Ale nie, dla ciebie były małe zadania. Ważne, tak, trudne, ale małe. A teraz komendant zachował się jak ostatni kutas i zwalił na ciebie przyjezdnych. Jewgienij Kotow i Oleg Zykow, dwaj Rosjanie mieli przyjechać do Warszawy za parę godzin i zatruwać ci życie przez jakiś nieokreślony czas. "Zadbaj żeby niczego im nie zabrakło - mają szerokie plecy, Komenda Główna od tygodni mi o nich truje, a ostatnio dzwonił nawet inspektor Ciołczyk z CBŚ i żądał zapewnienia pełnej współpracy. Pamiętajcie, mnie boli dupa, was też boli dupa." Rosjanie mieli ponoć przyjechać z moskiewskiej obyczajówki a ty jako oficer łącznikowy miałeś zapewnić im wszystkie upoważnienia do wszystkiego co wymyślą. Śmierdziało jakąś grubą rządową sprawą albo co gorsza prowokacją.
A do tego dostałeś sprawę - odgrzewany kotlet, po piętnastu latach od umorzenia ktoś coś gdzieś widział i padło na ciebie rozgrzebanie papierów - oczywiście w tym samym czasie, kiedy miałeś być na każde zawołanie Ruskich.