"Dusza"
Jestem studnią bez wody,
Fatamorganą, co łudzi,
Jestem morzem bez soli,
Grzechem, co kusi.
Jestem lasem bez drzew,
Nurtem, co wciąga.
Jestem światem bez Boga,
Złem, co pochłania.
Jestem człowiekiem bez wiary,
Pustką, co-- nie istnieje.
"Sól"
Nicością się staje,
Nicością czarną jestem.
Czy widzisz mnie?
Demona wśród szumu anielskich skrzydeł.
Spadam w dół.
Niżej,
Nizej,
Prochem się stając.
Gorzkim prochem w oku Boga.
Spadam w dół.
Niżej,
Niżej,
Słonym szlakiem jednej łzy.
Sól pośród cukru.
"Łzy wieczności"
Tysiącletnie drzewo stare, mądre
Mądrością wieku, pochylone do Ziemi
Szacunkiem Syna dla Matki.
Stoi potężne drzewo, piękne
Pięknością nieuchwytną, zapatrzone
Smutkiem oczu starych, zmęczone
Życia okrucieństwem i ludzi--
Stoi ogromne drzewo i płacze
Żywicznymi łzami,
Nie nad śmiercią--
Nad życiem.
"Sen w krysztale zaklęty"
Niech na powiek nieb
Tańczy anioł złotostopy,
Niech na harfie rzęs
Gra nimfa srebrnopalca,
Niech na szeptu wietrze
Leci słowo tęczowe,
Niech na rzece promieni
Płynie statek lipowy.
Niech sen trwa...
"Zagubiona"
Czuć mocniej,
Czuć całą duszą,
Każdy oddech,
Każdy słyszeć krzyk,
Szept każdy,
Widzieć z zamkniętymi oczami,
Słyszeć ciszy wrzask,
Piołunu smak,
Wszystko chłonąć,
Obojętnie nie mijać nic,
Zatraciż siebie w kłębowisku
Myśli-cudzych--
Nie moich...
"Nieunikniona"
Głuchy wrzask po kamiennej posadzki gładkości,
Niczym zjawa pijana zgniłym odorem swej śmierci,
Upojona ogromem cierpienia bezcielesnej powłoki,
Dzika radością, wypełniająca porażony grozą umysł,
Jak opętany, szalony lecz...już nie człowiek.
Milczy ustami martwymi, oczy tylko krzyczą:
"Śmierć nie ma władzy nade mną!"
Śmiech przepełniony szaleństwem jak czara goryczą,
Szlochem się staje pełnym rozpaczy czarnej.
Wie ten duch przeszłosci, wie, że nie istnieje,
Śmierć, grabarz bezlitosny, zgasiła płomień jego życia.
"Kopciuszek"
Początkujący poeta-
Kopciuszek, którego szklane pantofelki same znajdą,
ja znalazłam:
rozdeptane kapcie z kiczowatym haftem marzeń,
Ale
nie pasują na moje wielkie stopy
Kompleksów.
"Zabijana"
Sama, samotna,
Słaba.
W zaułku ciemności,
Strachem opętana,
Bólem owładnięta,
Obojętnością ukołysana
Do snu.
Pustymi źrenicami nie widząca,
Gasnącym oddechem nie oddychająca,
Milknącym biciem serca umierająca,
Obdarta z kłamstwa,
Naga,
Czekająca
W czasu nie płynącego objęciach,
Zabijana co dzień-
Wiecznie żyjąca--
Prawda.
"Szarzy"
Gdy ulicą zwyczajności podążasz,
Wzniecając szarości szarej kurz,
Wiedz, że tyś też szary, zwyczajny jest,
Taki i ja kolorem cichych okryta zostałam,
Smutnych barwą nijaką przysypał mnie świat.
Ginie wyobraźni blask, uśmiech szybko gaśnie,
Bo Ziemi pył zakrywa duszę piaskiem pustyni
Szarej. Szarą mgłą, zimną, nieprzeniknioną.
I idziemy przygarbieni zwyczajności ciężarem,
Z utęsknieniem wyczekując kresu niby-życia.
Tylko w szarych źrenicach tli się szary nadziei
Promyczek...
Może po czerni śmierci przyjdzie prawdziwe życie...
"Żart"
Może to błąd,
Że tu jestem?
Może to pomyłka,
Że tu żyje?
Może to przeoczenie,
Że tu istnieje?
A może to głupi żart
Znudzonego Przeznaczenia?
Tylko dlaczego ja się nie śmieję?
Dlaczego tylko cisza trwa?
Czy czarna cisza bezgłośnym śmiechem brzmi?
A może istnieje tylko śmiech, gorzki?
Drwiący z ułomności istnienia.
Ale dlaczego ja go nie słyszę?
A może ten śmiech jest rozpaczą,
Tego, czemu nie dane było żyć?
Może to ja w jednym oddechu mocy mam więcej?
W jednym serca uderzeniu siły mam więcej?
W jednej myśli wolnej istnienia mam więcej?
Niż to, co bezgłośnym śmiechem się śmieje,
Co oddycha bez powietrza,
Czemu serce bije bez krwi,
A myśli nie mają skrzydeł.
Moze jestem więcej niż przypadkowym
skupiskiem obcych sobie atomów...
"Poraniona"
Po płatkach białych róż,
Ciszej niż szeptu oddech,
W rosy zwierciadłach tysiącu
Twarz widząc,
Srebrny, srebrnolicy.
Antracyt ażurowy
Z dziurami gwiazd.
I istota przerażona
Piękna istnieniem,
Brzydotą w prawdy słodkich
Oblicach klejnotów poranka,
Uciekająca przed strachem,
Ułomnością swego życia,
Ułomnego.
Biegnąca ciągle, nawet śniąc,
Z zamkniętymi oczami,
Nie słysząc, nie czując,
Z otwartymi bezgłośnym ustami krzykiem,
Błagając Ziemię pod stopami
O przebaczenie, niegodnymi.
Ukrywając siebie przed światłem,
W ciemności ukojenia nie zaznając,
Śmierci poszukując i uciekając od niej,
Miotana wiatrem pragnień,
Nierzeczywistych, marzeń nierealnych,
Świadoma szarości, nijakiej,
Wyciągając dłoń niepewną ku snom,
Cofając sieprzed ich spełnieniem.
Ciągle, niezmiennie zmienna,
Wciąż ta sama:
Osika drżąca, wierzba płacząca,
Kwiat słoneczny twarz obracający
Ku światłu, zza baram powiek,
Kotar zasuniętych przez strach,
Co jest wewnątrz, od zawsze,
Na zawsze, nierozłączny,
Ten, który rękę cofa, co krok myli,
Burzy taniec życia, radosny i smutny,
Słodki i gorzki, sam odbiera,
Śmierci odbiera szacunek,
Karze czynić, egoista, on
I ja.
A ja głupia chcąc być inna,
Uciekam z tego świata, mojego,
Aż do bólu, niczyjego świata wszystkich,
Wciąż uciekam,
Na poranionych kolcami stopach,
Tratując białe płatki róż.