Góry...
Niedoścignione, ponadczasowe piękno atramentowego nieba, na tle którego cieniem odznaczają się hektary milczącego lasu.
Monumentalne, bez względu na to, czy są to góry tak wysokie jak Alpy, czy pozornie śmiesznie jak Bieszczady, w których przebywałeś. Nie w wysokości szczytów bowiem zaklęte jest nieśmiertelne piękno, nieposkromiona przez otaczającą ją cywilizację dzikość natury. To w sercach jej prawowitych mieszkańców drzemie magiczna moc, hipnotyzująca, spokojna potęga dziczy i otulającej ją nocy, skrzącej się miriadami niepowtarzalnych gwiazd.
Leżałeś na plecach, na niewielkiej polanie, pozwalając, by czyste, dojmujące zimno śniegowego poszycia gryzło cię zawzięcie w twe wiecznie martwe ciało. Właśnie tutaj, nieopodal starej, porzuconej leśniczówki, która służyła ci za schronienie w tych chwilach, gdy bardziej niż zwykle czułeś potrzebę ucieczki od wszelkiej cywilizacji, odnajdywałeś w sobie na nowo iskry utraconego życia.
W krystalicznie czystym powietrzu z nieokreślonych oddali niosły się echa wilczych rozmów. Wódz leżał obok ciebie, zupełnie niewzruszony, podobnie jak ty wsłuchując się leniwie w muzykę nocy, pozornie pogrążony w głębokim śnie. Rozmowy innych wilków nie dotyczyły go już, a w każdym razie nie interesowały. Wiedziały, że jest inny, choć wciąż należy mu się szacunek, na który doskonale umiał zapracować. Nie znalazł jednak własnej sfory, a ty wiedziałeś doskonale, że jego predyspozycje do pozycji alfy stada nie mają tu nic do rzeczy.
Mijał już drugi miesiąc odkąd zostawiłeś Kraków z całym jego zgiełkiem, bezsensownym harmidrem, gonitwą za ulotnymi bzdetami, po których następnego dnia pozostaje najwyżej ślad szminki na pustym kieliszku lub posmak świeżej krwi na końcu języka. Gdy dodać do tego ciężar "wielkiej polityki", odbywającej się za kulisami dziennego świata, również ten nocny dla kogoś takiego jak ty stawał się nie do zniesienia.
Wtuliłeś się w szare futro swego towarzysza, sycąc nieco sparaliżowany zimnem dotyk jego cudowną miękkością. Gdzie indziej niż Tutaj - w tym, czy innym lesie, pod sennym wzrokiem gór, bez względu na to jak je nazywać - czułbyś się tak wolny, pewny, spokojny? Gdzie indziej Bestia nie byłaby potworem, lada chwila gotowym zerwać się z łańcucha, na zatracenie własne i wszystkiego wokół, lecz stanowiła coś prawdziwego, naturalnego, niemal zwykłego?
Gdzie indziej "czułbyś" się, śnieg pod swymi plecami, wilcze psalmy o północy, przedwieczne światło gwiazd lub cokolwiek w ogóle, tak bardzo jak Tutaj?
Właśnie w takich chwilach, właśnie w takich Miejscach, naprawdę czułeś, że żyjesz.
No... Prawie.