Sesja Panoramixomixa- czyli ile obstawiasz, że przeżyjesz?

Zaczynało wschodzić słońce nad lasem, który niegdyś z pewnością, mógł być wspaniałym romantycznym obrazem, ale obecnie przypominał przeklęty las z nieudanej powieści, który ni straszył, ni odrzucał. Rzadko położone drzewa tworzyły swoisty krajobraz. Wielkie konary wyginały się w najróżniejsze strony, imitując swym ułożeniem postacie, które jakby wiły się z bólu lub pod wpływem ataku epilepsji. Były masywne i zniekształcone, a prawie wszystkie pozbawione zielonych liści, które z niektórych miejsc wyrastały niewielkimi gałązkami i ostatkiem nadziei, próbowały pochwycić promienie światła, które nie wystarczały im na długo, więc i tak po kilku dniach uschną. Pod jednym z takich form przechodził Montgomery. Miał uczucie, jakby nad jego głową rozpinało się ciało kolosa płci żeńskiej, który wygięty w łuk, przeżywał katusze i w swoim cierpieniu zamarł w bezruchu. Pod jego nogami wił się wąż bez łusek, nagi, przypominający długi sznur mięsa, który beznamiętnie piął się przed siebie. Z jego ciała sączyła się brudna krew. Gad obnażony ze swojej ochrony był bezbronny i poruszając się po szorstkiej ziemi, musiał zahaczyć o jakiś ostry kamień. Nie przeżyje do wieczora. Nikt teraz jednak nie przejmował się losami zmutowanych zwierząt, których istnienie zawdzięcza się silnemu promieniowaniu. Każdy walczył o własne życie. Człowiek był zagrożonym gatunkiem, a może już niedługo wyprą go z świata maszyny i mutanty. Bez względu na te wszystkie przeciwności losu ludzie, nadal walczyli o przetrwanie i chodź byli na straconej pozycji, ciągle zaskakiwali swoją heroicznością oraz zapałem, który drzemie w ich chuderlawych i słabych ciałach. Wędrowny lekarz, który szukał swojego celu również ciągle żył i miewał się bardzo dobrze, mimo długiej podróży. Miał zapasy jedzenia i wody oraz dużo silnej woli i energii. Siedemnasty dzień jego podróży. Siedemnasty dzień, kiedy opuścił ostatnie miasto i wędrował przez zgliszcza świata, w którym się urodził. Siedemnasty dzień męczącej podróży, aż jego oczom ukazało się średniej wielkości miasto. Miejsce jakich w dawnych Stanach Zjednoczonych jest wiele. Ruiny miasta. Betonowe konstrukcje, które przyprawiają o ciarki. Mówi się, że w takich miejscach mieszkają duchy, ale mało kto słucha owych bredni, bo większym problemem są wygłodniałe zniekształcone zwierzęta, ludzie, w których przebudził się instynkt przetrwania i potrafią zabić bez zastanowienia swoich braci oraz stwory, których sam widok paraliżuje. Przed oczami podróżnika ukazywały się połacie terenu usypane z gruzów i zniszczonych budynków. Zardzewiały znak głosił „Witamy w Albany”, aczkolwiek tylko wiatr zahuczał pozdrawiając wędrowca. Niezbyt dużo oferowali gospodarze. Nie był to przecież żaden nowy widok, a jednak wywoływał w człowieku, poczucie sfrustrowania. Kolejne miasto widmo. Kolejne miejsce tragedii i rozpaczy. Nie to jednak było istotne. W tych czasach nie wolno płakać nad zmarłymi, bo zabrakło by łez na tych wszystkich ludzi. Śmierć jest czymś powszechnym, czymś równie bliskim jak oddawanie moczu i jedzenie resztek jedzenia. Narodziny zdrowego dziecka były teraz czymś niezwykłym i odnalezienie benzyny na starych, niefunkcjonujących już od lat stacjach. Istotny był fakt, a Mondgomery o tym dobrze wiedział, że opuszczone miasta, nie do końca są martwe. W ich zgliszczach często kryją się mutanty, które wygłodniale czekają na ofiary. Z drugiej strony zawsze można odnaleźć coś cennego w opuszczonych sklepach, mieszkaniach i kioskach. Wszystko może być cenne. Kiedy medyk stał przy jednym z rozpościerających ramiona drzewie, które z pewnością próbowało wyrwać się ze swojej ociężałej powłoki, znajdującym się kilkadziesiąt metrów od pierwszych zabudowań, dostrzegł coś bardzo dziwnego między fragmentami rozpadającego się domu. W szczelinie, która powstała w jednej ze ścian budowli, mignęła mu niewielka postać. Później następna i następna. Jakby trójka, a może czwórka, dzieci przemierzała ruiny miasta. Pytanie jednak, co robią tutaj dzieci?
Odpowiedz
W ciszy przylgnąłem do pnia drzewa. Przez moją głowę przefrunęły opcje, które kolejno eliminowałem: W mieście żyje dużo ludzi. Nie, to nie ma sensu, z wielu powodów samo to zdanie wydaje się śmieszne. W mieście... zaraz... ruinach miasta są lekarze, dzięki którym rodzi się więcej zdrowych dzieci? To też nie ma sensu, jeśli ruinami miasta jacyś ludzie by się opiekowali, na pewno pierwszym co zauważyłby podróżnik, nie byłyby dzieci. Uciekają przed kimś? Jeśli tak, to grubo, musiałoby chodzić o jakiś handel żywym towarem. To mutanty. Znając dzisiejsze szczęście, to możliwe. To maszyny Molocha, które przypominają młodych ludzi.

Ostatnia myśl rozbudziła moją ciekawość.

Ciaśniej przywarłem do pnia. Od jednego do drugiego, po cichu. Najpierw palce, wyczuwają czy coś jest na drodze, usuwają z niej suchą gałązkę, potem reszta stopy. Krok po kroku zacząłem się skradać. Ścisnąłem w ręku dobytą zza pasa maczetę.
Odpowiedz
Kora drzewa była sucha i szorstka, a kiedy mocniej się o nią oparł, z cichym chrupnięciem odpadła, odsłaniając nagie oblicze półmartwej przyrody. Blado-brązowy pień był twardy i nierudzone przez robactwo. Z pewnością wszelkie szkodniki, albo zmutowały się, albo nieprzeżyty promieniowania, a może drzewo stało się niestrawne dla owadów. Idealny materiał na budowę domu, ale czy można stworzyć w takim świecie dom? Z tym pojęciem zawsze wiązało się poczucie bezpieczeństwa, a człowiek nigdzie nie mógł, spokojnie zmrużyć oczu i odpocząć od ciągłych obaw. Chwilami przytłaczało uczucie, że granica między człowieczeństwem, a zwierzęcym instynktem się zatarła. Wolnym i cichym krokiem Monty zbliżał się ku ruinom miasta. Od drzewa do drzewa. Duże pnie roślin były doskonałe do skrywania swojej osoby. Z każdą chwilą był bliżej budynku w okolicach, którego wcześniej dostrzegł grupkę dzieci. Znajdował się on przy głównej ulicy, przebiegającej przez środek miasta i która wychodziła z miasta w stronę szosy. Były wcześniej na półpiętrze, ponieważ zawalone stropy stworzyły swoistego podwyższenie. W pewnym momencie był już przy obdartej betonowej ścianie. Pierwszy budynki, były jakby murem dla zniszczonego miasta. Podczas skradania się, dostrzegł jeszcze przemieszczającego się chłopca w czapce, przydużej bluzie, umorusanej twarzy, który musiał zostać trochę z tyłu. Biegł w stronę głównej ulicy miasta. Na ziemi znajdowało się pełno gruzu. Kawałki zniszczonych budowli. Wspomnienie dawnej świetności ludzkości. Pod jedną z usypanych z kamieni górek wędrowny lekarz mógł dostrzec coś odbijającego młode promienie słońca, które bardzo powoli wznosiło się. Z pewnością był zaspane. Mężczyźnie też chciało się spać. Podczas całej podróży pozwalał sobie tylko na krótkie drzemki. Będąc samemu nie można pozwalać sobie na stracenie uwagi. Najłatwiejszy sposób, aby stracić życie. Bardzo głupi sposób, można było to zrobić na wiele różnych innych zmyślnych sposobów, ale nie zostając potencjalną ofiarą dla mutantów śpiąc. Teraz jednak trzeba było walczyć ze zmęczeniem i zbadać miasto, albo je ominąć dla własnego bezpieczeństwa. Dla czego?! Wolne żarty. To słowo powinno zostać wykreślone ze słownika, ponieważ straciło jakikolwiek sens. Archaizm. Bezpieczeństwo. Co to jest tak naprawdę?
Odpowiedz
Cicho podszedłem by obejrzeć to, co odbija promienie słońca. Rozglądam się wokół, gotów w każdej chwili uskoczyć - czujność już wiele razy w życiu mi się opłaciła. Podchodzę jeszcze bliżej. Starałem się nie stracić oczu z chłopca, pójdę za nim później.
Odpowiedz
Chłopak zatrzymał się po jakimś czasie, wyglądało na to że się za czymś rozglądał, jednak nie zauważył wciąż obserwującego go wędrowca z Miami. Najwidoczniej chciał zrobić sobie przerwę zanim wróci do reszty grupy. Jednak nie on teraz był najważniejszy dla Montgomerego. Mimo że poruszał się najciszej jak mógł, nie mógł powstrzymać dźwięku osuwającego się gruzu, spod jego stóp, jednak nawet to nie przykuło uwagę chłopca, był po prostu za daleko by móc to usłyszeć. Dotarł w końcu do tajemniczego kopca. Teraz mógł dostrzec jakiś metalowy kształt, jednak nie był w stanie go na początku zidentyfikować. Instynktownie zaczął kopać w gruzie, aby wydobyć tajemniczy przedmiot. Na pewno przy tym się ubrudzi, ale do licha! Kto teraz zwraca uwagę na takie błahe sprawy!? Ludzie żyją codziennie w znoju i odpadach, nie mówiąc już o tym że czysta woda ma tutaj prawdziwą wartość, więc po co ją marnować na proste czynności higieniczne? Grzebał w ziemi przez jakiś czas, aż w końcu udało mu się wydobyć… prostą, metalową rurkę. Ktoś mógłby powiedzieć że to zwykły śmieć, i ten ktoś pewnie od razu oberwałby nią w swój pusty łeb, aby nabrał rozumu. W dzisiejszych czasach, nawet byle rurka była cennym narzędziem przetrwania. Trzeba być szczerym, czasy komandosów rozgramiających wszystkich, za pomocą karabinu minęły. Teraz za broń służy każdy zdobyty kamień nóż, a nawet łuki. Awanturniczy lekarz, jako osoba długo stąpająca po tym zrujnowanym świecie dobrze rozumiał tą zasadę.
Odpowiedz
Przyda mi się? Na razie może powinienem poszukać kogoś, komu jej potrzeba i da mi za nią coś wartościowego... Wziąłem ją do lewej ręki, i ruszyłem w stronę głównej ulicy miasta. Czy jest kolejnym, takim, jakich już kilka widziałem? Obserwuję uważnie okolicę, przywieram do wpół zawalonych ścian dawnych domów, nikogo na razie jednak nie widać. Uważnie, lecz już szybciej podążam wgłąb ruin.
Odpowiedz
/ Dopisz sobie do ekwipunku: miedziana rura z kolankiem/

Kiedy się odwrócił żeby dostrzec chłopca, jego już nie było. Z pewnością ruszył dalej, kiedy lekarz zajmował się odkopywaniem znaleziska. Jego suche ręce były brudne od pyłu. Zawiał wiatr, a kłębek starych gazet przetoczył się przed jego nogami jak zasuszona róża jerychońska. Prawie jak za dawnych lat, tylko metropolie zostały zastąpione ruinami a ludzie stali się zagrożoną rasą. Pomyśleć, że kiedyś przejmowano się wymierającymi gatunkami pand, wielorybów i jelonków rogaczy. Ciekawe czy plan Molocha uwzględnił w sobie rezerwaty przyrody, gdzie człowiek będzie pod ochroną.
Montgomery wychylając się zza budynku, mógł bez problemu zbadać najbliższą część głównej ulicy miasta, a zarazem nie zwracał na siebie zbytniej uwagi. Czuł pod palcami, jak ściana do której przylgnął, fragment po fragmencie rozsypuje się. W tym świecie nic nie jest stabilne. Wszystkie dawnopowstałe konstrukcje chwieją się i rozpadają na oczach ludzi, stosunki międzyludzkie przeradzają się w wyścig szczurów za kawałkiem mięsa, a psychika ludzka staję się zbiorem lęków, niepewności i wzajemnej wrogości. Ulica była obszerna i zamknięta między szeregami walących się budynków. Prócz betonowych odłamków, znajdowały się na niej wraki pojazdów, w części których znajdowały się nadal kościani pasażerowie, ale część z nich była ograbiona. Ci którzy nie zostali ruszeni najwyraźniej nie mieli przy sobie nic cennego, a cenne mogą być nawet niezniszczone buty. Zardzewiałe wraki nie nadawały się do jazdy. Kawałek dalej na skrzyżowaniu mignęły mu jakieś postacie, kierujące się na prawo, w niewiadomym celu. Aby tułacz z Miami mógł dotrzeć do obcej grupy musiałby zacząć biec w ich stronę, a jak wiadomo, szybkie poruszanie się na otwartym terenie mogło się równać zwróceniem uwagi mutantów.
Odpowiedz
Nie będę się rzucał za niewiadomym... rozejrzałem się jeszcze raz, trzy warkoczyki pacnęły mnie w plecy. Nasunąłem na głowę kaptur. Jako że to pierwsze miasto od jakiegoś czasu, nie mogę sobie pozwolić na błędy i głupstwa. Jeśli bym ich dogonił, może i bym się czegoś dowiedział, ale lepiej być ostrożnym. Położyłem rurkę na ziemi, zza pasa wyjąłem nóż i schowałem go do cholewy prawego buta. Z walką u mnie kiepsko, ale należy być przygotowanym na wszystko... niby wszyscy to wiedzą, a już paru gówniarzy zaskoczyłem tym nożem. Cisza.

Może to ja jestem obserwowany?

Muszę podejść bliżej i znaleźć jakiś punkt obserwacyjny. Ruszam do skrzyżowania, również kieruję się w prawo. Powoli, staram się nie hałasować. Nie śpieszy mi się.
Odpowiedz
Zgrabnie przemknął po ulicy nie robiąc dużego hałasu i nie zwracając na siebie uwagi. Zrujnowane samochody były dobrymi zasłonami do skradania się. Jeżeli ktoś by go dostrzegł, musiałby mieć nadzwyczaj bystry wzrok albo śledzić go od początku. A skoro mowa o wzroku, to ludzie w dzisiejszych czasach słabo widzieli przez wpływ promieniowania. Nie było jednak oznak, mówiących o życiu na tych ruinach. Mógł stwierdzić, że najbardziej uszkodzone były obrzeża miasta gdyż w oddali znajdowały się budynki w lepszym stanie. Przynajmniej nie były w stu procentach zawalone. Droga na wprost lepszej części Albany, ta na lewo była całkowicie zawalona, a pod swoimi gruzami pochowała wiele istnień. Lekarz wybrał ścieżkę w prawo. Tą samą którą podążyła nieznana grupa. Gdy się wychylił, kawałek ściany jednego z budynków zawalił się, zamykając jedną z bocznych uliczek, prowadzącą w głąb byłej metropolii. Hałas uderzającej bryły betonu o ziemię, przyciągnął duże psopodobne bydlę. Na szczęście nie zainteresował się jeszcze awanturnikiem. Szukało sprawcy huku. Nie robiło wrażenia potulnego, z jego wielkiej paszczy z podwójnymi szeregami ostrych zębisk ciekła gęsta ślina. Gruboskórne cielsko pełne blizn i ropiejących szram, ociężale poruszało się na czterech potężnych łapach. Niebezpieczeństwo!
Odpowiedz
Cholera! A miałem ochotę coś zjeść! Teraz tylko jak otworzę puszkę, to krówsko wyczuje. Najpewniej ma coś z węchem, ale przecież nie wiadomo w którą stronę. Mogę podążyć ścieżką prosto, ale wtedy będę miał to zwierzę za plecami. Korci mnie jednak, żeby tam iść.
- Nie! Nie idź kretynie, ile ty masz lat? Co się z tobą dzieje?
- No więc chyba właśnie coś niedobrego, bo znów z tobą rozmawiam... - podrapałem się po brodzie, w myślach rozmawiając sam ze sobą.
- Wiesz, myślę że to nawyk, który został ci po dawnych latach, gdy byłeś najemnikiem.
- Że niby mi się wróciło?
- Mhm.
- Dobra,
- Cicho.

Wrócę. Schyliłem się za suchą ścianą. Wrócę się kilka metrów, do kruchych pozostałości jakiegoś budynku, narobię hałasu. Może to przyciągnie to zwierzę, wtedy je okrążę i pójdę tak, jak wcześniej chciałem. Zacząłem się cofać.
Odpowiedz
Zaspokajanie głodu jest fundamentową potrzebą człowieka. Dostarczenie protein, tłuszczów i węglowodanów. Nic dziwnego że codziennie ginie tysiące ludzi w świecie, gdzie racje żywnościowe są (dosłownie) głodowe. Doprowadziło to do wtórnego kanibalizmu. Ludzie niczym zwierzęta pożerają swoich współbraci i padlinę, z tych którzy jeszcze przed chwilą nimi byli. Wszystko dla przetrwania, ale czy życie istot, pozbawionych zasad moralnych, ma prawo bytu? Nawet jeśli nie, to Montgomery nie mógł wyciągnąć z plecaka puszki z pulpetami, które na wyblakłej etykiecie wyglądały bardzo apetycznie w sosie pomidorowym. Palce lizać! Najlepiej nie zwracać na siebie uwagi zwierzęcia. Bydle obwąchiwało, swoim dużym, mokrym nosem, co świadczyło o tym, że musiało mieć dobrze rozwinięty zmysł węchu, okolice przewalonej ściany. Wydawało się skupione na poszukiwaniu sprawcy huku , i nie w celach towarzyskich. Raczej oczekiwało, że będzie doskonałą przekąską na ząb i to nie jeden. Oby lekarz nie stał się jego posiłkiem, bo będzie to żenujący koniec owej historii. Nie był on nazbyt sprawny w boju, a obecnie była to, jedna z podstawowych umiejętności do przeżycia. Nawet dzieci były uczone jak posługiwać się ostrzami, a nie kiedy nawet pistoletami. W przestrzeni krążyło wiele plotek, o nieodpowiedzialnych dzieciach strzelających w swoich rodziców lub broniach wypalających kiedy ich lufy skierowane były w pyzate buzie dzieci. Brzmi to tragicznie, ale to tylko jedna strona medalu. Obok zdolności samoobrony jest ucieczka. Ludzie w owych czasach mogli kwalifikować się do najlepszych sprinterów w historii, szczególnie jeśli chodzi o pogoń za szczurami, czyli niedzielnymi, rodzinnymi obiadkami. Nie wystarczyło to często aby umknąć przed zmutowanymi bestiami lub machinami Molocha.
Monty wycofał się na główną ulicę, na część bliższą wyjazdu z miasta, gdzie nic się nie zmieniło. Można byłoby to nazwać szczęśliwym trafem, przecież mogłyby czekać na niego wygłodniałe, zmutowane kojoty.
Odpowiedz
Rozejrzałem się uważnie. Muszę przecież dostać się bliżej. Zerknąłem na wraki samochodów i kawałki ścian, planując za czym się za chwilę ukryję. Zbliżyłem się do ruiny domu. Stuknąłem palcem ścianę. Była sucha i krucha. Zamachnąłem się i z całej siły rąbnąłem w nią miedzianą rurą trzymaną w lewej dłoni, po czym natychmiast uskoczyłem za wrak samochodu. Szybko przemknąłem w kilku krokach do przodu, gdzie zza sterty gruzu mogłem obserwować okolicę z odległości kilku metrów.
Odpowiedz
Kryjówek na głównej ulicy mogło być dużo, ale żadna z nich nie mogłaby być miejscem z pewnością w stu procentach pewnym. Jest możliwość, że pies mógłby go wyczuć i dostać się w owe miejsce. Wśród wraków samochodów, znajdowała się również nieduża ciężarówka, w pełni pokryta rdzą. Stała beznamiętnie w pobliżu skrzyżowania po przeciwnej stronie, niż słaba ściana budynku, do zniszczenia, której się szykował. Z pewnością można było ukryć się w jej tylnej części. Problem w tym, że nieostrożny krok wewnątrz niej, mógłby wywołać hałas skrzypienia i trzasków. Z kolei przewalony samochód, który jakimś cudem został rzucony na jeden z budynków, przypuszczalnie sprawka maszyn bojowych, tworzył wraz z osypującymi się resztkami jakiegoś betonowego bloku niewielką jamę. Lepsza kryjówka, ale bardziej niebezpieczna i trochę dalej oddalona od skrzyżowania. Przez pewien czas, kiedy lekarz by skradałby się w kierunku głębi miasta, mógł narazić się na zauważenie. Dopiero teraz coś innego dostrzegły oczy Montgomerego, a była to w połowie odsunięta metalowa pokrywa, która prowadziła do kanalizacji miasta. Z pewnością ukryłaby jego obecność, a dodatkowo mogłaby zapewnić alternatywną drogę ucieczki. Na jego nieszczęście w podziemiach może być ciemno, a on nie posiadał żadnej latarki. Zresztą o samą latarkę w tych czasach nie było tak ciężko, jak o baterię do nich. Nie ma żadnej prawidłowej decyzji. Każda niesie za sobą ryzyko. Każda jest równie bardzo niepewna. Funkcjonowanie w świecie bez perspektyw powoli prowadził do przyzwyczajenia się do takowego faktu, że większe prawdopodobieństwo jest śmierci, niżeli zysku. O dziwo przez całe swoje życie Monty miał wielkie szczęście i nadal stał na nogach w pełni sił... tylko w brzuchu mu burczało.
Zbliżył się do jednej ze ścian. Należał do skruszonej przez czas i liczne ataki maszyn budowli, kiedyś posiadającej z pewnością atrakcyjne ornamenty. Może nawet był to bardzo stary budynek. Na ziemi leżała kamienna twarz, która musiała oderwać się od części ściany. Była przełamana na pół. Jakby symbolizowała rozdarcie ludzkości, między humanitarnością a zwierzęcością. A może symbolizowała człowiecze mutanty, które próbowały zasymilować się ze społeczeństwem, pseudo-społeczeństwem, które funkcjonowało jedynie teoretycznie. Zniekształcone istoty zachowywały się przyjaźnie. Posiadały zdeformowane części ciała i cechy wyróżniające je z tłumu, ale często były bardziej przyjazne i sympatyczne niż czyści ludzie. Ściana wydawała się mało stabilna. Awanturnik chwycił mocno w dłoń metalową rurkę i uderzył z całej siły w konstrukcję przed nim. W miejscu, gdzie wykonał cios, ściana się skruszyła, a odchodząc od niej w pionie, pojawiła się linia, świadcząca o pękaniu, ale nie był to wystarczająco mocny ruch, aby doprowadzić do zawalenia się fragmentu budynku. Zawsze jest tak, że kiedy się staramy, aby coś runęło, zazwyczaj nic się nie dzieje, a kiedy beztrosko wędrujemy przez zgliszcza miasta, pod wpływem słabego wiatru musi coś na nas się zawalić. Złośliwość rzeczy martwych, ale lepiej zadzierać z nimi, niżeli z maszynami molocha. Nawet większość mutantów jest łatwiej powalić. Przypuszczalnie wystarczy jeszcze jeden cios, aby osiągnąć zamierzony cel.
Odpowiedz
Gdybym tylko miał latarkę! Adrenalina buzowała mi w żyłach, byłem pełen napięcia. Jak zwykle. Lekko trzęsącą się ręką uderzyłem jeszcze raz, mocno, i zwróciłem głowę w stronę przewalonego samochodu leżącego na ruinach bloku. Spiąłem mięśnie do biegu.
Odpowiedz
Uderzenie doprowadziło, aż do wygięcia się nieznacznie rury, a ściana chrupnęła, a następnie jej fragment odpadł prawie na lekarza, gdyby się nie cofnął, zostałby przygnieciony. Nie była to jednak drobna zmiana krajobrazu. Sam Mondgomery nie przewidział tego, co spowodował tą drobną ingerencją. Jedna odpadająca bryła betonu, spowodowała reakcję łańcuchową. Wręcz cała półtorametrowa ściana przechyliła się w stronę ulicy, aby po chwili z wielkim hukiem spaść, przygniatając najbliższe budynki, przechylone znaki i pozostałości po lampach, doprowadzając do zapadnięcia się pozostałości sufitu, a to kolejno spowodowało całkowite osłabienie konstrukcji i rozsypu się całego budynku. Tak drobna czynność, jedno spoidło, a doprowadziło do zburzenia wielkiego, chodź już zrujnowanego, obiektu. Zachwiało to całym szeregiem budynków, aż pokruszyły się ich fragmenty. Tuman dymu uniósł się nad okolicą, a powietrze stało się cięższe. Zaczęły go piec oczy, ponieważ dostał się do nich pył, który zawierał w sobie wielkie idee i wspomnienia tysiąca ludzi, po których zostały tylko szczątki, oczyszczone przez ptaki. Awanturnik nie oczekiwał, aż skończy się widowisko, które można byłoby pięknie nazwać symbolicznie „Końcem świata” lub „Z ruin do gruzów”, ponieważ nie miał na to czasu. Ruszył pędem do samochodu, który znajdował się po drugiej stronie ulicy. Z wszystkich sił starał się dotrzeć do swojego celu i bez problemu mu się to udało. Nie chciał raczej, stać się przekąską dla zmutowanego zwierzęcia, któremu jeszcze niedawno się przyglądał. Miał przed sobą jeszcze wiele planów do zrealizowania. Nawet jeśli sam nie był ich świadomy. Dotarł do ciężarówki, która nawet posiadała sprawne drzwi, które mógł zamknąć w razie czego, a tym „czego” było w tym wypadku, wykrycie przez psa, który już z pewnością zbliżał się długimi susami ku miejscu, w którym rozsypała się kamienica. W środku nie było niczego wartego uwagi. Nie było również okien po tej części auta, ale Monty mógł przejść na część dla kierowcy, gdzie mógł zobaczyć, co się dzieje na ulicy. Jedynym problemem było skrzypienie pojazdu.
Odpowiedz
Uśmiechnąłem się pod nosem, zadowolony z siebie. Zamknąłem drzwi... mam nadzieję że nie przyciągnę uwagi zwierzęcia. Szybko przeszedłem na cześć dla kierowcy, i znieruchomiałem przy oknie, skryty przez skrawek cienia. Miedzianą rurę delikatnie położyłem na podłodze, w prawej dłoni wciąż trzymam maczetę. Patrzę na zewnątrz.
Odpowiedz


Drzwi zamknęły się z głośnym skrzypnięciem, a na zewnątrz nadal dźwięczały resztki osypującego się budynku. I tak by się rozpadł za kilka miesięcy, a więc nie było czego szkoda. Nikt w nim nie mieszkał, prócz złudzeń i obrazu beznadziejności. Fakt, teraz gruz, który pokrywał przestrzeń, w którym niedawno stała kamienica, nie nadawał większej ochoty do życia, ale z pewnością jej nie zmienił. W brudnej szybie samochodu, przez którą ciężko wpadały promienie światła, lekarz mógł dostrzec biegnące zwierzę. Napięte mięśnie łap wyglądały imponująco. Wcześniej poruszał się tak ociężale, ale okazał się niezwykle szybką bestią. W mig złapałaby człowieka i z pewnością równą łatwością, rozszarpałaby mu krtań. W obecnym momencie Monty był jednak bezpieczny skryty w blaszanym pojeździe z dala od uwagi stworzenia, które zbliżyło się do gruzowiska i znów szukało sprawcy huku, który z pewnością był o wiele bardziej znaczący od poprzedniego. Droga z pozoru była wolna, ale nigdy nie wiadomo, co mogło czekać dalej. Mężczyzna musiał jeszcze otworzyć drzwi i wydostać się z wnętrza ciężarówki.

Fakty:

- zmutowany pies znajduje się po lewej stronie ulicy przy gruzowisku.
- zmutowany pies jest zwrócony ku gruzowisku i jego uwaga obecnie jest skierowana na owe okolice.
Odpowiedz
Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, czy wyjść tylnymi czy przednimi drzwiami. Przez zbyt długą chwilę. Podrapałem się po trochę rzadkiej brodzie (kilka dni temu ją goliłem, ponieważ upaprałem się cały jakąś gęstą cieczą, która okazała się znajdować w puszce zamiast fasoli. Niby nic, ale jak potem zaczęło swędzieć i pachnieć pleśnią wolałem się tym zająć ). Zębaty potwór nie jest tak blisko, raczej się mną nie zainteresuje. A ja mam drzwi. Pies ich nie otworzy.

W tenże sposób logicznie rozumując doszedłem do wniosku, że zostanę w środku i poczekam aż psisko odejdzie w jakimś kierunku.

Znieruchomiałem i wyciszyłem oddech.
Odpowiedz
Zwierzę zbliżyło się do sterty gruzów, które obwąchiwało. Nie poprzestało na tym. Kontynuowało swoje „śledztwo” dość skrupulatnie. Miało dobry węch, a człowiek zostawia po sobie charakterystyczny zapach. Podążyło więc zgodnie ze swoim instynktem w stronę ciężarówki, którą zaczęło okrążać, w poszukiwaniu jakiś silnych śladów. Zadrapało kilka razy mocnymi szponami w drzwi, wydając przy tym bardzo nieprzyjemny pisk, ale zrezygnowało z próby dostania się do środka. Zapewne stwierdziło, że więcej zużyje sił, niż jest wart tego cel. Stworzenie prędko jednak nie odeszło. Dreptało między wrakami, po resztkach zniszczonego budynku i wchodziło w różne zakamarki przed długi czas. Mogły minąć już wieki. Takie wrażenie miał Monty. Przez jego głowę mogło przejść już setki, miliardy, kwadryliony myśli. Niezbyt dużo się poruszając, jego mięśnie zdrętwiały i zaczął go boleć kręgosłup. Szczególnie kark. Poruszanie się po skrzypiącym pojeździe mogło przywołać jednak mutanta, a więc lepiej było być ciągle w bezruchu. W końcu się doczekał. Bydle uciekło. Z pewnością wróciło do swojego legowiska, czekając na kolejną ofiarę, która tym razem da się złapać w jego liczne kły. Słońce było już wysoko nad głową. Siedział w tym wraku z kilka godzin. Pomyśleć ile z życia można stracić przez takie zniekształcone coś. Był jednak teoretycznie bezpieczny, ale to zapewne początek problemów. Jego żołądek w końcu dał o sobie znać. Czuł prawdziwy głód, który nie tylko obiawia się krępującym w towarzystwie burczeniem, ale nieprzyjemnym ssaniem, a nawet bólem brzucha. Musiał coś zjeść, aby móc poprawnie funkcjonować przez resztę dnia. Człowiek głodny, jest rozkojarzony. Jego wszystkie myśli krążą wokół apetycznych posiłków.


Fakty:
- stworzenie skręciło w prawo na skrzyżowaniu
- stworzenie jest z dala od pola widzenia.
- uczucie głodu
Odpowiedz
Pomagając sobie małym nożem otworzyłem pierwszą z brzegu puszkę z konserwą którą miałem pod ręką. Najpierw wypiłem trzy małe łyki wody z manierki, po czym zacząłem skrupulatnie pustoszyć puszkę. Co by nie było, nigdy nie mogę się nadziwić że jedzenie w konserwach zawsze wygląda apetycznie, czyli zgoła inaczej niż większość otaczających nas rzeczy. Nic nie zostało. Ani w środku, ani na palcach. Wyjrzałem jeszcze raz przez okno, chcąc upewnić się, czy pies odszedł. Miedzianą rurkę zatknąłem trochę niewygodnie za pas. W prawej dłoni ścisnąłem maczetę, lewą położyłem na klamce by ruszyć w prawą stronę na skrzyżowaniu, gdzie zniknęły mi szybko biegnące postaci i skąd przegonił mnie pies.

Po raz pierwszy w mej głowie zaczęła kiełkować myśl, że może psisko rozszarpało tych ludzi. Jeśli to byli ludzie.
Odpowiedz
← Sesja Iluandara

Sesja Panoramixomixa- czyli ile obstawiasz, że przeżyjesz? - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...