„Diablo III” rodzi się w koszmarnych bólach i ogromnym stresie, czego efektem jest nerwowe obgryzanie paznokci przez doświadczonych pracowników studia Blizzard i dość zaskakujące ruchy, na jakie się oni decydują. Trudno się temu dziwić – poziom oczekiwań sięgnął niebotycznych poziomów, a gracze spodziewają się wirtualnych cudów porównywalnych z wyczynem Jezusa podczas wesela w Kanie Galilejskiej. Ponowne narodziny Pana Grozy są najbardziej wyczekiwanym wydarzeniem dekady, od którego wymagamy totalnego zwalenia z nóg, szukania szczęki po całym pokoju i bezlitosnego opętania przez gęsty klimat Sanktuarium.
Czy „Zamieć” sprosta oczekiwaniom? Według zapewnień twórców o tym przekonamy się niedługo, gdyż otwarcie potwierdzają, iż premiera „Diablo III” jest już za pasem. Niestety, nie ma róży bez kolców – szybszy debiut jest równoznaczny z dość nieprzyjemny cięciem. Otóż, przynajmniej w najbliższym czasie, nie ma co liczyć na skopanie tyłków naszych kumpli – w edycji premierowej zabraknie trybu „gracz kontra gracz” i szumnych aren.
Powód tej nieprzyjemnej kastracji? Oczywiście, troska o odpowiednie zbalansowanie wspomnianego aspektu rozgrywki, oddanie w ręce konsumentów czegoś wyjątkowego i tego typu marketingowe gadki... Jay Wilson zaznaczył, że kolejny poślizg „Diablo III” spowodowany chęcią dopracowania trybu PvP, byłby wysoce niesprawiedliwym krokiem w stosunku do graczy, dla których walka na arenach stanowi drugorzędną wartości i pragną się skupić na kampanii (elemencie praktycznie ukończonym). Dlatego też krwawe potyczki przeciwko lub ramię w ramię z przyjaciółmi, zostaną dodane później, w jednej z większych łatek.
Hm... sytuacja ciężka do oceny. Z jednej strony Blizzard niejednokrotnie pokazywał, że wie, co robi, rozpieszcza społeczność graczy i naprawdę pragnie dopieścić każdy element rozgrywki do perfekcji. W końcu studio nigdy nas nie rozczarowało, więc skoro uważają, że tak będzie lepiej, to z pewnością coś jest na rzeczy. Postawa związaną z dbałością o produkt i konsumenta, która zasługuje na pochwałę.
Jednak nie da się ukryć, że pozbawienie graczy tak ważnego aspektu może szokować i wywoływać negatywne emocje. PvP to sól świata Sanktuarium, na który czeka ogromna rzesza pasjonatów. Tego typu problemy świadczą o pewnej niekompetencji twórców, są rysą na wypucowanej zbroi Blizzarda i żadne słodkie słówka nie zmyją nieprzyjemnego smrodku. Żądanie zapłacenia za wybrakowany produkt pełnej ceny budzi dużą niechęć, bo nie jesteśmy narkomanami na głodzie, że musimy zagrać w to „JUŻ. TERAZ. NATYCHMIAST”. To trochę tak, jakby studio poinformowało, że w dniu premiery zabraknie ostatniego aktu kampanii i zostanie dodany on w łatce, która będzie wypuszczona w bliżej nieokreślonej przyszłości, aby nie tamować gry dla miłośników PvP. Konkludując, ta decyzja spowodowała, że część społeczności została na lodzie. Niemiło? Ano, niemiło. Stąd klaskać w dłonie nie wypada i „Zamieci” należy się soczysta żółta kartka wraz ze zwyczajowym pogrożeniem palcem.