Gdy zaczynałeś mówić, widziałeś w jego aurze główne szare, zbrązowiałe tony zmęczenia. Opowiadałeś, a aura zmieniała się powoli, w nadal zmęczoną i szarawą, ale jednak spokojną, błękitną. Byłeś przekonany, że już wcześniej wiedział co tam mogliście zobaczyć, ale raczej nie widział w tym zagrożenia. Dopiero gdy zacząłeś wytykać mu błędy, w aurze zajaśniałe czerwone plamy gniewu.
- Pilnuj się, Mińkowski, zanim zaczniesz wytykać szeryfowi błędy. Może ty byś na moim miejscu pieprzył dochodzenie i wzniecał panikę, ale ja wiem, co to znaczy tajemnica śledztwa. - zmarszczył brwi, przywołując cię do porządku - A może mam powiedzieć wszystkim wampirom z okolicy, że księcia zabił Sabatnik, co? - jego aura zajaśniała triumfującym złotem.
- Znam swój rewir lepiej niż ktokolwiek inny. Musieliście zobaczyć sami co tam się działo. Ten mężczyzna, ten ze szpadą, to Sabatnik. Wydaje mi się, że jakaś większa figura, jest kompletnie nieuchwytny. - odpowiedział po chwili. Sabatnik zabił waszego księcia. Ot tak, jakby nigdy nic, a co gorsza w wizji wyglądało to tak, jakby książę nie miał najmniejszych szans. Wcale ci się to nie podobało.
Mińkowski wiedział, żeby dalej nie naciskać. Bynajmniej nie chodziło tutaj o wytykanie komuś błędów. Słuchał lekko wręcz nie dowierzając temu co słyszy. - Rozumiem istnienie tajemnicy śledztwa, ale nie powinno ono obejmować najbliższej osoby księcia, jego syna pana Ryszarda. Powinien być informowany o postępach śledztwa. Ta sprawa jest dla niego bardzo ważna - powiedział, jak na tremere przystało, broniąc swojego klanu i ojca, ale to stwierdzenie było bardziej na marginesie. W sumie powiedział to, aby wchłonąć jakoś informacje szeryfa. A Informację o sabatniku przyjął spokojnie, choć w środku zawył - Właśnie miałem mówić o tymże osobniku. Sabatnik? Skąd ta pewność? Trzeba przyznać, że taka metoda nie jest w modzie u nich. Gdzie jego sfora i od kiedy zaczęli brać przykład z assamitów? Wszyscy wiemy, że preferują uderzenia niczym tira. Mocno, hucznie i z impetem niszcząc wszystko co napotkają na drodze. Nie bawią się w podchody i skrytobójstwa. - wciąż Marek nie był przekonany co do napastnika. Obserwował toreadora i jego aurę. Próbował wypatrzeć czy nie kłamie i nie naprowadza Marka na fałszywy trop zrzucając winę na Sabat. To byłoby wygodniej.
- Otóż właśnie pan Ryszard jest jedną z osób podejrzanych. Kto najbardziej zyskał na śmierci księcia? Pewnie myślisz, że ja, Mińkowski, ale to tylko pokazuje jak mało wiesz. Kto jest teraz najstarszym Tremere w okolicy? Nie, Kozub nie chciał zająć miejsca swego ojca jako książę, za cienki jest na to w uszach. On chciał zająć jego miejsce jako wasz Primogen. I właśnie dlatego śledztwo powinno być prowadzone przez profesjonalistów, a nie historyków takich jak ty. I błagam cię, nie wmawiaj mi, że uwierzyłeś w jego krokodyle łzy. - żachnął się, z aurą mieniącą się feerią złotawych barw, z delikatną nutą politowania.
- To z cała pewnością Lasombra albo jakiś zaufany tego klanu. Nie ma u nas ichnich odszczepieńców, a widziałeś, jak operował ciemnością. Tylko Sabat jest zdolny coś takiego zrobić. - odrzekł po chwili - Tak czy inaczej, sprawę uważam za zamkniętą. Księcia zabił Sabat, a oficjalnie - nieznany sprawca. Nie potrzeba nam paniki, a następny książę się o tym dowie z pewnością i sam zadecyduje co z tym zrobić. - kolory triumfu ustąpiły spokojnemu, rzeczowemu seledynowi.
- Dam ci radę, synku. Nie mieszaj się w to. To zabawa dla dużych wampirów, a nie gryzipiórków i bibliotekarzy. Zajmij się czymś pożytecznym, co? Zrób sobie ghula albo poćwicz Dyscypliny. - nachylił się i patrzył na ciebie przez chwilę - Nie, do kogo ja to mówię. Jak groch o ścianę. Nie odpuścisz, co? Ech, Mińkowski, twoje nie-życie, twoja sprawa. Na Staromiejskiej mieszka niezależny Lasombra. Od lat nie wtrącał się w sprawy ani jednej ani drugiej strony. Prowadzi antykwariat i nazywa się Leon Gomez Salasca. Nie wiesz tego ode mnie, a jak swoim węszeniem spieprzysz wybory księcia to cię przekołkuję. A teraz wynoś się, i tak byłem dla ciebie zbyt miły. - ostatnie zdanie powiedział głośno, tak, żeby wszyscy w Elizjum słyszeli, jakim posłuchem cieszy się wśród Tremere.
Marek podziękował za poświęcony czas i bez pośpiechu opuścił biuro szeryfa. Zaprzestał używania widzenia aury i skierował swoje kroki do samochodu. W głowie wciąż analizował informacje zdobyte od Antonia. Z logicznego punktu widzenia toreador miał rację. Mógł wiele zyskać zabijając swojego ojca, ale takie wydarzenie w klanie tremere? Niewiarygodna lojalność w tym klanie, która zaczyna się od spożycia krwi starszych, rysuje się bardzo wyjątkowo na tle innych klanów. Jeśli by to Kozub rzeczywiście wszystko ukartował to...byłoby to coś niespotykanego. Wszedł do auta, odpalił i ruszył w stronę swojego domu. Ot na wszelki wypadek, gdyby był obserwowany. Gdy już oddalił się nico wziął komórkę i wybrał numer do Joanny.
Przechodziłeś przez Elizjum pewnym krokiem, nie spieszyłeś się wyłączać swojego widzenia aury. W Elizjum, jak we wszystkich tego rodzaju przybytkach używanie dyscyplin było zakazane, chociaż i tak wszyscy to robili, jeśli mieli pewność, że nie uda się złapać. Teraz natomiast zobaczyłeś coś, co przykuło twój wzrok.
Obok psychotycznie zmieniającej barwy pani Nadii, która natychmiast zwróciła twoją uwagę, mieniąc się rozmaitymi kolorami zobaczyłeś aurę Gontarczyka. Była poprzecinana czarnymi żyłkami. Nigdy wcześniej nie widziałeś jego aury, nie byłeś więc pewien, jak stare mogą być te blizny.
Piszczenie sygnału irytowało cię, a gdy minął szósty "dzwonek", wiedziałeś, że albo nie może albo nie chce odebrać twojego połączenia.
Zanim zadzwonił rozmyślał nad aurą Gontarczyka. Pierwszą myślą jaka mu zaświtała było słowo "diabolizm" i wszystko wskazywało na to, że harpia była diabolistą. Nie mniej myśli o nim odeszła na dalszy plan, gdy zirytował się nieco nieodebranym telefonem. Opcja, że nie chce odebrał, bo np. jest na przerwie z twixem, jakoś go nie przekonywała. Najwidoczniej czyniła jakiś rytuał i nie mogła go przerwać. Takie było logiczne wyjaśnienie. Nie widząc innej opcji skierował auto ku ostatniemu znanemu mu miejscu Joanny. Posiadłość martwego (definitywnie) księcia.
Przejechałeś pod dom księcia. Po drodze rozmyślałeś o różnych sprawach. nie miałeś wątpliwości co do prawdomówności szeryfa. Jeśli podał ci fałszywe informacje to tylko dlatego, że sam w nie wierzył. Sabat. Brzmi prawie niemożliwie. Tak po prostu? Zazwyczaj oni nie bawili się w takie podchody. Wpadali, zabijali i znikali albo, co gorsza, zostawali. A teraz to było skrytobójstwo. Nawet nie pospolite morderstwo. Ktoś to zaplanował. Co mógł Sabat zyskać, występując tak dalece z ram swojej zwyczajnej działalności? Nie potrafiłeś sobie tego wyobrazić. Do tego diabolizm Gontarczyka. Nie wiedziałeś, czy ma związek ze zniknięciem księcia, ale skoro nikt go nie oskarżał, to albo uknuł głęboko sięgającą intrygę albo faktycznie był niewinny.
A teraz Joanna, któej nie było nigdzie w pobliżu budynku ani w nim samym.
Zniknięcie Joanny go irytowało. W dodatku te niewiadome. Cholera, siedzenie za księgami było może mniej ciekawe, ale i mniej irytujące.
Wysiadł z auta i podszedł pod dom próbując raz jeszcze zadzwonić. Szedł w miejsce, gdzie przed odjazdem rysowała coś patykiem w ziemi.
Niestety, telefon wampirzycy nadal milczał uparcie, sygnalizując brak odpowiedzi.
Podszedłeś do miejsca, w którym widziałeś Joannę i jej krąg. Zbadałeś dokłądnie ziemię i zobaczyłeś, że sam kształt rysunku i glifów był zatarty, jakby celowo ktoś kopnął nogą ziemię i kurz. Dookoła zobaczyłeś poczerniałe ślady po kroplach krwi i resztki spalonej kartki papieru.
W chwili obecnej nie mógł sobie przypomnieć co to za rytuał. Bardziej zastanawiało go gdzie mogła się podziać. Na ile znała miasto. Być może udała się do centrum wrzucić coś na ząb? Nie wiedział gdzie szukać. Przyszła mu na myśl jedna rzecz, mogło to pomóc jak i nic nie poradzić. Użył astralnego dotyku na miejsce gdzie Joanna odbyła rytuał. Szczególną uwagę poświęcił kartce papieru, którą trzymała i podpaliła. Mogła mu ona pomóc najwięcej.
Światło. Skrobanie długopisu o papier. Znaki, układające się w linię, których alfabetu nie rozpoznajesz. Obramówka z przecinających się linii, łączących z niektórymi znakami. Ogień. Ciemność.
Otworzyłeś oczy, powoli przechodząc spowrotem do normalności. Nie, wyglądało na to, że nikt jej stąd nie porwał, a na miejscu nie odcisnęły się żadne głębokie ani nagłe emocje.
Wynikało z tego, że nic złego się jej nie stało. Pozostała kwestia odnalezienia jej. Rozejrzał się, z tego miejsca trudno gdziekolwiek daleko się dostać. Tym bardziej, jeśli była pieszo. Nie mogła być zatem daleko. Wrócił do auta i jechał przed sobie patrolując okoliczne miejsca takie jak ławki, przystanki gdzie mogłaby się znajdować.
Przejeżdżałeś po ciemnych uliczkach niczym antybohater kiepskiego filmu noir. Okolica była wyludniona, a Joanny nigdzie nie było widać. Po kilkunastu minutach byłeś pewien, że nie ma jej nigdzie blisko. Jedyną osobą jaką spotkałeś był żul, powoli, acz dumnie, kroczący do swojej nory. Przypatrywałeś mu się chwilę, sądząc, że może doprowadzi cię w jakieś znaczące miejsce. Wyraźnie go to zirytowało, bo rzucił w twój samochód pustą butelką po jabłkowym specjale, robiąc nieładną rysę na masce.
Najchętniej zrobiłby z niego mielone, ale nie miał na to czasu. Jechał już normalnie przed siebie kierując się bardziej w centrum. Gdy stanął na jakimś czerwonym świetle uderzył rękoma o kierownicę ze złości. "Nie tak to miało wyglądać, nie tak to miało być! Po jaką cholerę bawi się w takie gierki?!" myślał złorzecząc na czym świat stoi. Zjechał na najbliższy parking. Wyłączył silnik i światła. Musiał ochłonąć. Próbował ponownie zadzwonić.
Rytmiczne piszczenie aparatu potwierdzało twoje obawy. Cokolwiek się działo, w ten sposób nie było ci dane jej dosięgnąć.
Spojrzałeś na zegarek - do świtu miałeś niecałe dwie godziny. Wściekłość ustąpiła zimnej kalkulacji. Czy Joanna zniknęła z własnej woli, czy też coś złego jej się stało? Czy powinieneś był wszcząć alarm? A może szukać jej na własną rękę? Albo zostawić sprawę własnemu biegowi i zapomnieć o jej istnieniu... Żadna z tych opcji nie wydawała się w tej chwili oczywista.
Ręce mimo opadającej złości wciąż dość mocno trzymał na kierownicy. Wysiadł z auta. Zimne niemal poranne powietrze napełniały jego martwe płuca. W stresowych chwilach ten ludzki, zupełnie zbyteczny odruch, był bezwarunkowy. Kalkulacja.
Jeśli ktoś ją porwał to jakie miał motywy i w jakim celu? Czy oprawca wysunie jakieś żądania czy po prostu pozbawi jej głowy? W zasadzie oczywistym motywem porwania byłoby prowadzone śledztwo. Jednak tak szybko sabat by się zorientował? Ponadto Joanna nie była jaka-taka. Nie łatwo było ją zaskoczyć. A jednak jeśli tak by się stało...to co on mógł? Był przy niej i większości wampirów ledwo opierzonym ptaszyskiem. Ów napastnik zrobiłby z niego sieczkę. Do diaska był tylko historykiem, nie Sherlockiem Holmesem! Powinien kontynuować badania nad starożytnymi monetami występującymi na śląsku! Zamiast tego taki ci ciekawy los! Znów trochę go poniosło przez co wyładował złość lekkim kopniakiem w oponę. Poczuł się lepiej. Wrócił do kalkulacji.
Zostawić jej nie mógł...Pozostawało poinformować o sytuacji jej partnera...jak mu to było? Marcus o ile dobrze pamiętał. To wyglądało na najbardziej logiczne wyjście.
Wsiadł do auta, odpalił je. Wtem przyszła mu ciekawa myśl. To mógł być kolejny sprawdzian Joanny. To byłoby w jej stylu. Mogła być jeden krok do przodu i czekać, aż on go zrobi. Logicznym punktem wydawał się wskazany przez szeryfa antykwariat. Skąd by ona jednak mogła o nim wiedzieć? I wiedzieć jak tam dojechać? Co prawda odbyła rozmowę z Antonim, ale...Zresztą nie miał innego pomysłu, a ona była cwana lisica. Pojedzie tam i sprawdzi sytuację. Ot dla pewności. Ruszył na Staromiejską.
Gdy dotarłeś do sklepu, miałeś jeszcze czas, żeby się rozejrzeć i wrócić do siebie. Zobaczyłeś, że w środku świeci się światło, a napis na drzwiach głosi "OTWARTE". Nigdzie nie było napisanej godziny zamknięcia, więc zasugerowałaś się zawieszką i weszłaś.
Nigdy tu nie byłeś, antykwariat był po prostu niewielkim miejscem, w którym sprzedawano stare książki. W pierwszej sali panował książkowy zaduch, ciężkie powietrze przesycone zapachem starych tomów nadawało temu miejscu specyficzny klimat, jakbyś wchodził do świątyni. Drewniane półki okalały pierwsze pomieszczenie, zawierające książki, które mogły liczyć na kupca, na środku zaś widziałeś kosz z używanymi, podniszczonymi egzemplarzami, które można było kupić za piątkę i wyrzucić albo odnieść i oddać za dwa złote. Większość cenniejszych ksiąg i bardziej interesujących tomów była w drugim pomieszczeniu z tyłu, które również okolone półkami było jednak kompletnie zagracone - książki były po prostu poukładane w stosy, kopce i wieże. Z mosiężnych żyrandoli sączyło się matowe, ciepłe światło.
Z tyłu widziałeś wampira, mężczyznę na wygląd około trzydziestki. Był dość wysoki, chudy, w ubrany w brązową marynarkę i lnianą koszulę, wokół szyi miał zawiązany fular, a jego nadgarstki zdobiły małe, drewniane bransoletki. Nosił długawe, mocno falujące kasztanowe włosy, które miał puszczone luźno - teraz były w nieładzie i widać było, że pod nimi ukrywał odstające, elfie uszy. Był całkiem przystojny, z wystającym kośćmi policzkowymi i orlim nosem. Miał nieco zapadłe policzki i pociągłą twarz, jak gruźliczy pisarze romantyczni. Zbierał się właśnie z podłogi, jak gdyby przeleżał na niej całą noc. Był pokrwawiony z przodu, na ustach, szczęce i koszuli, jakby uciekła mu przekąska. Z prawej strony twarzy miał jeszcze wklęśnięcie, jak po ciosie czymś wielkim i ciężkim. Miał też przetrącone kolano, które powoli regenerował.
- Problemy z trawieniem. - burknął, wyraźnie rozeźlony. Widziałeś, że w podnieceniu nawet nie schował zębów. Był mocno poobijany - domyśliłeś się, że musiał leżeć tutaj większą część nocy. Jego rany były potworne, goiły się wolno. Widocznie nie pochodziły od niebezpiecznych dla wampirów źródeł, ale gdyby zebrał jeszcze ze dwa takie uderzenia pewnie zmarłby Prawdziwą Śmiercią.
- Nie widziałeś takiej dziewczyny, która stąd wychodziła? Brązowe włosy, zielone oczy... - urwał, spoglądając na rozbite lustro, oparte przed nim o stos książek - Nieważne.
Całe wenętrzne pomieszczenie było zawalone książkami, poukładanymi w duże stosy. Na półkach nawet na pierwszy rzut oka mogłeś zauważyć tomy, których nie powstydziłaby się Rada Tremere, a za kilka ksiąg twoi klanowicze daliby się żywcem pokroić - jak choćby rozwalone na samym środku pokoju, bluźniercze Liber Sanguinus, pamiętające jeszcze czasy inkwizycji, acz przepisane ręcznie na bardziej współczesne tomiszcze.
"A więc jednak!" pomyślał - Tak się akurat składa, że chcę ją dorwać. Czego od ciebie chciała? - zapytał notując w głowie, że koniecznie musi tutaj koniecznie przyjść. Gdyby nie okoliczności i mało czasu z pewnością wyszedł by z nie jednym dziełem w ręku.