- Zatankowałbyś sobie trochę oleju do tego pustego łba! Kaznodzieja się znalazł, kurwa mać... - odwróciła się na pięcie i pomaszerowała przed siebie, wściekle stawiając kroki. Kiwnęliście sobie z Robertsonem głowami na pożegnanie, dogoniłeś siostrę, która bijąc rekord świata w chodziarstwie znalazła się na parkingu, gdzie równie wściekle atakowała wlew paliwa swojego wozu. Profilaktycznie zająłeś się swoim, sycąc się przy okazji zapachem dobrej, czystej, wysokooktanowej benzyny, tak różnej od mieszanki smaru i Coca-Coli serwowanego na większości przydrożnych stacyjek. Gdy trzasnęła drzwiami, nie zdążyłeś nawet zapytać o kierunek jazdy, ale nie musiałeś tego robić. Najpodlejsze męty można było znaleźć zawsze w najpodlejszych mordowniach, a te ulokowane były, rzecz jasna, w najpodlejszej dzielnicy.
Jechaliście na Brooklyn.
Jechaliście na Brooklyn.