Sesja Rademenesa

Gdy doskoczyłeś do goryla nr 2 i wpakowałeś mu pogrzebacz w bebech, czyniąc sobie z niego tym samym solidną osłonę, nigga nr 3 wyjął z gaci swój czarny sprzęt, którym okazało się coś przypominające Glocka. Wycelowaliście jeden w drugiego, równocześnie przerzuciliście okrzykami ("Rzuć tę spluwę madafaka!!!"), dalej jednak powstał impas. On był zbyt zesrany, by zrobić coś konstruktywnego, wywijając gnatem w powietrzu jak wiosłem, ty - przynajmniej na razie - nie byłeś w nastroju zabijać przygodnego idioty za sam fakt bezmózgowia, które przypadkiem weszło w interakcję z twoją własnością prywatną.
Impas jednak nie trwał długo. Pogrzebacz, choćby nawet dobrze zwijał bebechy w paragraf po solidnym pchnięciu, nie był nożem i jako taki nie dorównywał mu w roli argumentu siły pod postacią nieuchronnego zgonu. Goryl nr 2 musiał również dojść do takiej refleksji, gdyż postanowił w trybie natychmiastowym zrezygnować z roli twojej osłony. Nim zdążył się wyrwać wybiłeś mu z głowy wszelką polemikę jednym zdecydowanym pierdolnięciem na odlew, nim jednak chwyciłeś go przed upadkiem i ponownie schowałeś za jego plecami, nigga nr 3 wystrzelił.
Twoje rozszerzone źrenice śledziły dokładnie przesadnie powiększający się kąt nachylenia jego lufy względem twojego położenia, dzięki czemu wystrzelona z niej kula ugrzęzła w asfalcie, mniej więcej na odległość stopy na prawo od ciebie....
Drugi strzał.
Szklisty trzask rozpadającej się szyby.
Głuchy odgłos pękającej czaszki, kolejny głuchy łoskot zwalającego się na ziemię, bezwładnego ciała.
-... AAAAaaaaaa, meeeeeen!!!??!?!??!?!??!!!! - zaskomlał gardłowo goryl nr 2, padając na kolana i łapiąc się za głowę na widok leżącego nieruchomo trupa jego kumpla.
- Morda, szmato! - uciszyła go Stacy, biorąc go na cel przez okno, którego szybę roztrzaskał przed sekundą jej pocisk. - Ryjem do ziemi, ręce na głowę i ani drgnij!
-Dzięki, siostra! - krzyczę do Stacy~~Grunt to rodzinka~~
Wprawnie obszukuję obszczymurków. Większość rzeczy i tak trzeba będzie zostawić Mary za dzbanek i szybę. Obu ściągam kurtki do łokci i spodnie do kolan, żeby zabezpieczyć się przed ucieczką. Prowizorycznie opatruję dziurę po pogrzebaczu. Na oparzenia musiałbym zmarnować zapasy z apteczki, niech piecze skurwysyna.
-Chyba jednak pojedziemy prosto na komisariat. Odstawię tych dwóch, żebyś nie musiała brudzić sobie tapicerki. Swoją drogą, świetny strzał, zaimponowałaś mi - mówię do siostry. - mogłabyś ich skuć? Na pewno coś głupiego chodzi im po głowie, a jak to zrobią, trzeba będzie ich odstrzelić - mówię tak, by bandyci mnie słyszeli.
Biorę gamble bandytów i pogrzebacz i niosę je do Mary. Gnat i magazynek amunicji powinny pokryć koszt szyby. Lubię ten lokal i chcę, żeby ładnie wyglądał. Tym, co zostanie (jeśli zostanie, w końcu Mary ma chyba z pól wieku doświadczenia w handlu) dzielę się z siostrą.
Motyl, sprężynówka, gram zioła, gram koki... Przetrząsałeś kieszenie obu niedoszłych złodziejaszków, znajdując jeszcze pięć nabojów do czterdziestki czwórki (której żaden z nich nie miał), zapalniczkę Zippo (na bank kradzioną) i paczkę Chesterfieldów. Dorzuciwszy do tego jeszcze trzy złote łańcuchy (jeden brzydszy od drugiego) i kastet (też złoty), miałeś już co nieco na gamble.
Stłuczoną szybę i trupa na parkingu, a także poszarpane nerwy paru bardziej strachliwych gości okupiłeś - zgodnie z przewidywaniami - gnatem denata wraz z pociskami, a także ładniejszym z łańcuszków i nabojami do 44' (Mary miała własną, podobno "w prezencie urodzinowym"). Na koniec przeżyłeś jeszcze piętnastominutowy wykład moralizujący (tym razem nie tylko ty płaciłeś, gdyż kierowany był również do obecnego na miejscu stróża prawa). Stacy poszła do radiowozu po zapasowe kajdanki, podzieliliście się zatrzymanymi po jednym na wóz i już jechaliście na komisariat
Za jeden z łańcuchów kupuję od Mary pudełko pączków.

Usadzam pana Grzankę na przednim siedzeniu pasażera, wcześniej wykręciwszy ręce do tyłu i założywszy kajdanki.

-Zrób przysługę swoim zębom i siedź cicho - mówię do czarnego i zapuszczam sobie coś dla relaksu.

( http://www.youtube.co...?v=oN86d0CdgHQ )

Posłusznie jadę za siostrą i zastanawiam się...tak, Robertson z depozytów może coś wiedzieć, poza tym on lubi pączki...i ma dużo czasu, nudzi się. Kto jeszcze? Kowalsky, byli ze Stacy partnerami, dopóki nie przydzielili mu nowego rekruta. Ale pewnie będzie na patrolu, jak ma nowego to musi go przeczołgać maksymalnie. To może i lepiej, Chesterfieldy zostaną dla mnie, on pączków tak bardzo nie lubi, a do fajek pierwszy...

Patrzę na tego żałosnego frajera koło mnie. I tak ma przejebane. Odpalam papierosa i mu wtykam w usta, ale nienachalnie, jak nie chce, sam wypalę, a jak chce, to sobie odpalę drugiego. Paczka i tak mi zejdzie podczas rozmów na komisariacie, dwa fajki w tą czy w tą...
Nigga targnął głową i wypluł papierosa.
- Jeb się, madafaka! Do papy możesz pakować swojej starej. I wyłącz to pedalskie gówno dla białasów! Goddamnit, kto słucha takiego crapu?! - jęczał w swym narzeczu, bezsensownie szarpiąc się na fotelu, gdy wjeżdżaliście z obrzeży w miasto. Miasto...
Nowy York, wielki monument przeszłości, pyszniąca się połamanymi szkieletami drapaczy chmur makieta cywilizacji... Nie trzeba było spędzić tu życia, by już z daleka dostrzec, jak wiele - zwłaszcza w porównaniu z innymi dawnymi metropoliami - udało się tu odbudować, uprzątnąć, naprawić. A także, dla niektórych zaś przede wszystkim, jak daleko wszystkim nowojorczykom do wygrzebania się z grobu, w którym w raz z nimi pochowała się ludzkość.
-Trochę już za późno na naukę grzeczności, ale szacunku dla cudzych matek można nabyć w każdym wieku - mówię, gasząc papierosa na bąblu po oparzeniach Grzanki. - Powiesz przepraszam, czy mam tak na tobie ugasić całą paczkę? - wściekłem się nie na żarty - a może chcesz przypadkiem wylecieć z samochodu przy próbie ucieczki przy prędkości 100 na godzinę?

-Ciesz się, że jesteś w NY. Gdzie indziej takich jak ty zostawiam z kulą w brzuchu w pobliżu gniazda Croatsów - patrzę mu z bliska w oczy, żeby się zesrał - ale jak chcesz, mogę naprawić ten błąd. Całkiem niedaleko jest wejście do kanałów, gdzie chłopcy z Five Points zostawiają gości, na których zabrakło im betonu na buty...

Nowy Jork...pomnik, dla odbudowy którego nauczono mnie żyć... Ojciec, jak co rano z dumą wciągający na maszt flagę...Ile razy powstrzymywałem swój język i mówiłem "tak, panie oficerze" zafajdanemu dupkowi, bo nosił mundur...

-Chcesz muzyki, ścierwo?!?! Chcesz dobrej Muzyki?!?! Słuchaj!!!!
- nastawiam na maxa, huj, jak mi pękną głośniki!!!

http://www.youtube.co...eature=related
- AAaaaaAaAAaaAaaaAAA!!! - darł się niewydarzony bandit we wszystkich rejestrach, jakby heavy metal anthem sprawiał mu więcej bólu, niż odgaszony pet. Z resztą - kto by zgadł, czy faktycznie tak nie było?
Po zadaniu więźniowi lekcji poglądowej nie musiałeś wysilać się więcej na utrzymywanie spokoju, gdyż pasażer zajął się jęczeniem i stękaniem, trzymając się za obolały łeb. Szczęśliwie nie musiałeś też wysłuchiwać tej kociej muzyki zbyt długo, gdyż posterunek znajdował się tuż przy wjeździe do miasta.
- Coś ty mu zrobił? - zapytała Stacy, gdy wyprowadzałeś skulonego, skrywającego twarz w dłoniach więźnia z samochodu przed posterunkiem.
-Jaa? Nic. Wyobraź sobie, że ten furiat rzucił się na mnie! Zmarnowałem przez niego papierosa! Próbował mi wyłożyć z bańki! Za dużo psychotropów...Nie wiem, co on sobie myślał, że jak rozkwasi mi nos to nie zginiemy obaj? Jezu, siostra, ale sobie precę wzięłaś. Ja nie musze znosić takich pojebów. - mówię z zatroskaną miną.

-Idę do Robertsona. Mówił, że ma nowy film z Ashley...nie mogę się nadziwić jej kunsztowi aktorskiemu. Jest znakomitą nauczycielką! - oznajmiam radośnie - gdzie cię szukać?

Nie zapominam o zabraniu paczki pączków.
- Będę gdzieś przy areszcie, trzeba zapapierkować tych tu herosów. - wskazała swojemu więźniowi drogę kopniakiem. - To pewnie chwilę potrwa. Jakby co to poczekaj w recepcji. O, siemasz Magic. - przywitała wielkiego murzyna, który nie tyle prowadził, co ciągnął nad chodnikiem jakiegoś zaobrączkowanego frajera.
- Siemasz Tanner. I ty też Tanner. - uśmiechnął się do siebie szerokim, śnieżnobiałym uśmiechem. - Proszę proszę, panie przodem... - przepuścił zakutego przez twoją siostrę czarnego oraz nią samą na schodach.
Rozstaliście się w holu, gdzie zostawiłeś też swojego opalonego kolegę. Ty, przechodząc przez półobrotwe drzwi, skierowałeś się przez biuro skarg i zażaleń do klatki schodowej, prowadzącej do depozytów, zbrojowni i strzelnicy. Przywitałeś się z paroma znajomymi policjantami i zszedłeś na dół, gdzie między rzędami boksów z metalowej siatki migało światło malutkiego telewizorka, gdzieś w połowie korytarza.
Robertson był znacznie starszy, niż na to wyglądał, choć wciąż tak stary, by nie móc służyć w N.Y.P.D. Był jedynym znanym ci człowiekiem, który walczył z Molochem zarówno w trakcie, jak i po wojnie i spędzając na tym większość swego życia zdołał je zachować. Choć należał do ludzi, którzy widzieli już wszystko, nie lubił się tym chwalić. "Wojną mogą zachwycać się tylko ci, którzy jej nie znają" powiedział ci kiedyś przy porannej kawie. Sam wolał zachwycać się urokami pracy biurowej i okazyjnymi seansami odnalezionych gdzieś w magazynie przedwojennych pornosów.
Z Robertsonem nie ma sensu owijać w bawełnę, to wyjadacz, wciągnął by mnie nosem na śniadanie.
Częstuję go pączkami.
-Siostra mówiła mi, że jakaś grupa napada na konwoje NY i Posterunku. Znając charakter młodej, będzie chciała to zbadać. Chciałbym się dorobić siostrzeńców, więc wolałbym zrobić to pierwszy i wiedzieć, z czym będzie miała do czynienia. Wiem, w jakich sektorach sę pojawiają. Możesz mi powiedzieć coś więcej? Może masz jakieś przeczucia? Jak tylko coś się dowiem, od razu ci przekażę - kuszę. Starzy gliniarze uwielbiają zdobywanie infoarmacji i rekrutowanie informatorów. Zboczenie zawodowe. Mam nadzieję, że go na to wezmę.
Roberston pozornie puścił twe słowa mimo uszu, bez mrugnięcia wgryzając się w pączka i nie odrywając wzroku od ekranu,, na którym przy akompaniamencie cierpiętniczych jęków wielka dupa podskakiwała na wielkim fiucie w górę i w dół, w górę i w dół, w górę i...
Towarzyszyłeś weteranowi w przeżuwaniu i seansie przez dobre dziesięć sekund, w trakcie których w nabożnym milczeniu z niesłabnącą fascynacją obserwowałeś rozwój "akcji".
- Ona ma styl. - stwierdził wreszcie Robertson, wskazując połową pączka na wciąż przemieszczającą się w płaszczyźnie wertykalnej dupę. - Jakaś grupa powiadasz? - odłożył pączka i otrzepał palce z lukru, po czym otworzył drewnianą szufladę, która nie poddała się bez walki. Wyciągnął z niej pożółkłą, rozpadającą się aktówkę, pękającą w szwach od byle jak poukładanej zawartości. Policjant pogrzebał w niej trochę, szukając czegoś w katalogowych zestawieniach, pokiwał parę razy głową, mruknął, postukał palcem w jakiś przypis i wstał.
- To faktycznie niezłe gówno. Od dwóch miesięcy usiłują coś z tym zrobić, ale jak dotąd idzie im jak z dupy. - tłumaczył, przechodząc się między boksami, gdzie podążyłeś w krok za nim. - Całkiem sporo trupów, stracone dwa patrole, Posterunkowi pienią się jak cholera. Najgorsze, że nie można nic wyciągnąć z kapusiów z innych gangów, bo nikt nie jest tak głupi, by urządzać sobie rajdy i polowania pod samym nosem Molocha... A jednak.
Wygrzebał jakieś pudło, z którego wyjął zestaw zdjęć. Pierwsze przedstawiało krwawą masę rozsmarowaną po asfalcie, która do połowy stanowiła korpus mężczyzny. Technicy zaznaczyli na nim ślady bieżnika, dokładniej trzech, a także dwadzieścia trzy rany postrzałowe. Drugie prezentowało tarczę strzelecką będącą pozostałością korpusu, powyżej którego widniała podziurawiona głowa. Podobnych zdjęć było jeszcze dziesięć.
- Najdziwniejsza jest broń, której używają. Zwykle męty z podmiasta używają kupnych półatomatów, albo przedwojennego chińskiego chłamu. Ewentualnie strzelb i samoróbek. Tutaj... sam zobacz.
Podał ci kolejne zdjęcia, przedstawiające znajdywane na miejscach zbrodni łuski. Kaliber 38, 44, .357 Magnum, ale także dużo cięższe i to w znacznej obfitości, jak 7,62 i zaskakująco dużo czegoś, czego nie byłeś w stanie zidentyfikować.
-O kurwa - mówię w ciężkim strachu. - O kurwa. Widzisz, ja nie wiem, co to za łuski, a jest ich za dużo by powiedzieć, że nie stanowią zagrożenia. A to znaczy, że moja siostra pomyśli to samo, jak to zobaczy. A to znaczy, że pojedzie tam i zostanie jednym z tych przecierów - wskazuję na fotografie.
-Jeżeli lubisz moją siostrę, Robertson, trzymaj ją z daleka od tych zdjęć. W zamian za to ja od razu jadę w ten sektor i rozwiązuję tę sprawę, tylko zrób wszystko, prosazę cię, żeby jej tam nie wysłano.
- Hej, nie przeceniasz mnie czasem? Jestem tylko starym pierdzielem, który może co najwyżej zdecydować o tym kiedy zwali sobie konia. Jeśli dostanie polecenie od komendanta, to mimo szczerych chęci nie będę mógł nic z tym zrobić. Dobrze wiesz, że nie powinno cię tu być, a ja nie powinienem nawet z tobą rozmawiać. - wskoczył na groźne tony, kiwając pouczająco palcem. - Nawet nie powinieneś powąchać tych zdjęć. Więc masz jeszcze to. - rzucił ci wygrzebaną z pudła małą foliówkę na dowody rzeczowe, w której znajdował się paskudny strzępek czegoś zgniłobrunatnego.
- Znaleziono tego więcej, ale oczywiście gdzieś się pogubiło w dochodzeniowym i laboratoryjnym bajzlu. Tak to jest, jak się ma jednego patologa na trzy dystrykty. W każdym razie to fragmenty skóry, mieli oddać do analizy. Wyniki powinny już być, zapytaj koronera.
-Jak sobie życzysz - uśmiecham się do Robertsona. - Jeżeli przeżyję, będziesz wiedział, co to za paskudztwo. Możesz mi powiedzieć, czy kogoś już wyznaczono do prowadzenia tej sprawy albo pod czyją podpada to jurysdykcję? No i wiesz, co do koronera...to pewnie strasznie wykształcony facet, nie wiem, czy będzie chciał rozmawiać z gościem, który paznokci ze smaru nie odczyścił od czasu, kiedy zaczął się golić...chyba nie mogę mu wspomnieć twojego nazwiska, żebym ci niechcący nie nastąpił na odcisk? Jak z nim najlepiej zagadać?
-Co do Stacy, masz rację, zagalopowałem się. To nie takie łatwe, mieć siostrę, która uważa, że poradzi sobie ze wszystkim na świecie. A raczej, niechby sobie uważała, proszę bardzo, tylko dlaczego na pierwszej linii...chociaż gdzie indziej by się dusiła...eh, wrócę już lepiej do wycierania autostrad i rozwalania gangerów, lepiej mi idzie, niż główkowanie...
Roberston roześmiał się w głos.
- Ha, ja też tak swego czasu mówiłem. I skończyłem przez pół życia spieprzając przed Molochem, więc uważaj. - klepnął cię mocno w ramię - W sumie możesz mu o mnie wspomnieć, ale nie ręczę za reakcję. Robiliśmy wspólnie parę interesów, ale... Stare dzieje. Ale Jenkins to straszny dupek. Przy byle okazji pokazuje, że jest największym mózgiem w swojej branży, bo niewielu zostało takich, co mogliby to zweryfikować. Wszystko mu jedno przed kim się puszy, byle by się puszyć, więc dopóki nie dasz mu okazji do odprawienia cię z kwitkiem jako ciula, powinno dać radę. Jeśli uda ci się wykombinować ten raport powiedz, że są w nim jakieś braki, to powinno go ostro wkurwić. - zaproponował, wyraźnie ubawiony taką wizją. - Co do twojego pytania o ludzi, którzy się tym zajmują, to obu znajdziesz w kostnicy. Sierżant zapewne zjada właśnie swoje cygaro głowiąc się komu to przydzielić... - spojrzał na ciebie poważniej - i chyba wiem, na kogo się zdecyduje.
-Kurwa, to już lepiej radzę sobie z Mobsprzętem niż z płaszczeniem się. A z Mobsprzętem nie radzę sobie wcale, od razu spierdalam - dodaję wyjaśniająco - wiem, że pomogłeś mi więcej, niż mogłeś. Idę do tego Jenkinsa, cześć. - żegnam się z Robertsonem.

"Pół życia spieprzania przed Molochem...dosadnie i bez nadziei...co Front robi z ludzi...ciekawe, kiedy dotrze...NIE! NIE DOTRZE! Nie myśl w ten sposób!"- Upominam sam siebie.

Dopytuję dyżurnego o pokój Jenkinsa, idę według wskazówek. Odruchowo poprawiam ubranie, przeczesuję włosy...gówno to da.

Pukam, jak mama uczyła.

-Dzień dobry, czy można? Pan Jenkins? Przepraszam, ale pan Robertson nie był w stanie mi powiedzieć, i mówił, że pan też nie będzie, ale coś nie chce mi się wierzyć bo wyglądał na zazdrosnego...próbka tkanki zebrana w sprawie znikania konwojów Posterunku...czy jest pan w stanie określić, co to za stworzenie i jak działa? Nikt na komisariacie tego nie potrafi...

"Sory, Robertson, biznes is biznes" myślę, spychając wyrzuty sumienia tam, gdzie słońce nie dochodzi...
Koroner Jenkins, spowity w niebieski fartuch mężczyzna około trzydziestki o równo przyciętych i starannie zaczesanych, czarnych włosach, spojrzał na ciebie srogo znad swoich okrągłych okularów. Odłożył skalpel, którym kroił jakiegoś trupa, nakrył go starannie błękitnym płótnem i niespiesznie umył ręce, zdejmując uprzednio gumowe rękawiczki.
- Oczywiście, że nie potrafi. Wątpię, czy chociaż połowa tutejszych idiotów umie pisać i czytać, niby skąd mieliby przeprowadzać ekspertyzy dermatologiczne? - burknął znudzonym zdenerwowaniem, wyjmując ci saszetkę z rąk, jakby należała do niego, a ty byś ją bez pozwolenia zabrał. Odwrócił się do ciebie plecami na pięcie i podszedł do biurka, na którym znajdowały się probówki i mikroskopy. - Kto zlecił tę ekspertyzę poza grafikiem? Bo chyba nie ten stary, zboczony magazynier? - spojrzał na ciebie przez ramię - Rozumiem, że przysłał cię razem z moimi dwudziestoma gamblami, które jest mi winien od pół roku.
Gorączkowo sumuję resztki łupów, w tym (Jezus, Maria, nie!!!) Chesterfieldy. Z żalem rozstaję się również z ładną zapalniczką z napisem "light my fire".
-Proszę, o tutaj - robię przy tym trochę zamieszania - nikt nie potrafi odpowiedzieć, co rozwaliło dwa patrole, wyobraża sobie pan! Cały komisariat, nawet dowódca, nie wie, co się dzieje! Jedynie pańskie umiejętności...

Wiem, że to kara boska za przypalonego Murzyna. Tak jak mówił ojciec O'Malley na zajęciach ze szkółki niedzielnej przy katedrze św. Patryka, do których przymuszała mnie matka, On widzi i reaguje...będę go widział w lusterkach wstecznych plastikowego Peugeota z automatyczną skrzynią biegów i fabrycznym ogranicznikiem prędkości, którym przez wieczność będę musiał jeździć po Piekle...Ile można lizać dupę?! Gardzę sobą...
Wyglądało na to, że koroner również zaczynał tobą gardzić.
- Dobra dobra, nie właź mi w dupę, nie lubię takich zabaw. - przerwał ci machnięciem ręki, biorąc należne mu fanty. - Nie wiem co my tu w ogóle robimy, skoro cały komisariat nie umie znaleźć zabójców własnych ludzi i wszyscy biegną skomleć do jedynego dostępnego faceta po studiach... - spojrzał na ciebie z ukosa, marszcząc brwi. - A tak w ogóle to gdzie ty masz mundur? - zapytał, po czym pęsetą wyjął kawałek tkanki z torebki i umieścił na szkiełku pod mikroskopem, w który się wpatrzył.
Czekam spokojnie, aż Jenkins dojdzie do jedynych słusznych wniosków.
← Sesja Neuroshimy
Wczytywanie...