„Starcie tytanów” okazało się jednym z największych rozczarowań 2010 roku i mocno zszargało kultowy w pewnych kręgach pierwowzór z początku lat 80’. Co ciekawe, powyższy fakt nie oznacza, że projekt „mitologii z przymrużeniem oka” trafił prosto w czeluści Hadesu. Ba, wręcz przeciwnie – spokojnie popija sobie ambrozję na szczycie Olimpu.
Prawda jest taka, iż można psioczyć na denny scenariusz, płaskich bohaterów, fatalne aktorstwo czy schematyczny montaż, ale nie ulega wątpliwości, że film ujął serca niemałej liczby widzów. W końcu inaczej nikt o zdrowych zmysłach nie zdecydowałby się na stworzenie jeszcze bardziej rozbuchanej kontynuacji, a cwani analitycy i mądrzy producenci prędziutko zwinęliby swoje manatki, drobiazgowo poszukując nowej muzy, do której mogliby namiętnie wzdychać.
Jednak ktoś najwyraźniej doszedł do wniosku, że z tej marki można wycisnąć jeszcze trochę dolarów i za jej pomocą swobodnie poflirtować z pękatym portfelem kinomanów. Dlatego też, niczym Afrodyta z morskiej piany, wyłonił się koncept na „Gniew Tytanów”. Pierwszy zwiastun tego projektu dobitnie pokazuje, na jakie atuty stawia kontynuacja przygód Perseusza. Puryści mitologii greckiej niech lepiej wezmą kilka głębszych oddechów i przygotują sobie jakieś fikuśne specyfiki na uspokojenie.
Cóż, szykuje się podobne luźne podejście do legend rodem z boskiej Hellady i film jest ewidentnie kręcony ku poszanowaniu maksymy „bigger, better, more badass”. Fani „Starcia Tytanów” zapewne będą usatysfakcjonowani, a każdy kto nadal czuje niesmak po tamtym seansie, raczej odwróci wzrok i uda, że niczego nie widział, aby nie rozdrapywać starych ran.
Swoją drogą, ciekawe, czy Sam Worthington będzie przepraszał i za tą część? Przekonamy się już 30 marca.