Kalden rozmawiał już z trzema volusami noszącymi na rękawach emblemat kompanii górniczej.
- Raz'Rallen. Dobrze, że jesteś. Panowie tu mają nową wersję umowy, o której ci mówiłem. Może jednak sami ją przedstawią. - wskazał na volusów, przedstawiając was sobie.
- Cóż, panie Raz'Rallen, zmieniły się nieco priorytety umowy. Okoliczności wymusiły na nas szybsze działanie, ale jeśli czytał pan naszą umowę, to jedyną zmianą w stosunku do niej jest co następuje: płaca zostaje zwiększona o 30%, natomiast panowie zobowiązują się wyjechać jeszcze dziś, konkretnie razem z nami, oraz pozostać na miejscu aż do rozwiązania problemu medycznego, który napotkacie. - przemówił prędko, jak na swoją rasę, volus.
- To trochę zaskakujące. Doczytam tylko umowę, przyznam, że wczoraj nie miałem na to za dużo czasu.
Nie lubił za bardzo tych małych kombinujących kupców. A sama ich obecność tutaj utwierdziła go w przekonaniu, że gdzieś w umowie jest haczyk. Wolał go znaleźć zanim okaże się, że zgodził się na dożywotnią niewolniczą służbę u któregoś z nich. Kombinezon świetnie maskował jego niechęć, aczkolwiek teraz działało to w dwie strony. Z tego co się orientował oni też nie przepadali za quarianami.
Zacząłeś zaglądać w umowę. Wyglądała tak samo jak ta wczorajsza, słowo w słowo, poza dołączonym aneksem, którego wydźwięk był dokładnie taki jak opisali. Nie, nie próbowali wymusić na tobie niewolnictwa - aneks wymuszał tylko, że zostaniesz aż problem epidemii nie zostanie rozwiązany, w przeciwnym wypadku narzucone były na ciebie kary umowne. Jako rozwiązanie problemu umowa widziała znalezienie leku, szczepionki bądź surowicy na chorobę, brak nowych zachorowań w przeciągu tygodnia albo przegłosowana w zespole porażka w znalezieniu skutecznej metody walki z zarazą, co jednak skutkowało utratą pokaźnej części zarobku - ale i tak płaca byłą lepsza niż na Arvunie.
- Czy jest pan gotowy? - volus podsunął ci wieczne pióro.
- To całkiem dobry układ. - powiedział po czym podpisał kontrakt. - Jak rozumiem na miejscu będziemy mieli do dyspozycji w pełni wyekwipowane laboratorium?
- Wszystko, co będzie potrzebne. W kontrakcie głównym był gdzieś zapis o finansowaniu badań, na stronie czternastej, jeśli się nie mylę. W razie potrzeby zakupu konkretnego ekwipunku, składają panowie zamówienie umotywowane konkretną potrzebą i nie mniej niż trzema argumentami za ich niezbędnością, opatrzone podpisem nie mniej niż dwóch członków ekipy laboratoryjnej, a my je zakupujemy. Pamiętajcie tylko, że Tamgauta jest dość odizolowanym światem, więc jeśli sprzęt nie będzie dostępny na ARvunie, jego dostarczenie może się odwlekać nawet do kilku tygodni. - odpowiedział, posapując, volus.
Wstał, a wy razem z nim, po czym poprowadził was w stronę promu, którym przyleciał, tłumacząc, że zarówno bezpłatny urlop dla was został wynegocjowany ze stacją medyczną przez korporację i rozwodząc się nad szczegółami transportu i zakwaterowania.
- Rozumiem. Będziemy gotowi w ciągu godziny. - tu skinął porozumiewawczo na Kaldena. - A teraz jeżeli panowie pozwolą pójdziemy zebrać odpowiedni sprzęt i dane i załadować go na prom.
Mało czasu, bo mało, ale powinno wystarczyć. Stąd i tak planował wziąć tylko najbardziej specjalistyczne urządzenia, licząc na to, że te podstawowe będą na miejscu, albo przynajmniej będą mogły być szybko sprowadzone.
Jeszcze zanim wyszedł z pomieszczenia odwrócił się do volusów i spytał. - Czy macie jakieś próbki od chorych? Jeżeli tak, to moglibyśmy je przeanalizować już w drodze na Tamagutę.
- Nie, nie mamy nic takiego. Nie odważylibyśmy się ryzykować infekcji na jedynej porządnej stacji medycznej w układzie. - odparł rezolutnie volus.
Urządzenia diagnostyczne były formalnie własnością kliniki, nie twoją, więc trudno było ci wyszabrować coś więcej niż sprzęt medyczny, który sam pomogłeś skonstruować bądź naprawić. Kierownictwo nie patrzyło zbyt chętnie na wasze tymczasowe odejście, ale domyślaliście się, że rekompensata, jaką mieli otrzymać za zawieszenie waszej umowy o pracę było wystarczająco sowite, by się z wami rozstać. Gdy powiedziałeś volusom o tym problemie, przez chwilę się ze sobą naradzali po czym zrobili listę sprzętu, który chciałeś wziąć ze sobą. Po piętnastominutowych konsultacjach z kierownikiem stacji wrócili z wieściami, że mniej więcej dwie trzecie ze wskazanych urządzeń poleci z wami na Tamgautę.
- Ehh, przywyczajenia z Wędrownej Floty. Jeżeli tam w danej chwili czegoś potrzebowałeś, to jeśli nikt inny tego nie używał mogłeś to sobie po prostu wziąć. - Mówił, do Kaldena, gdy biegli przez korytarz. - No cóż, resztę będzie trzeba sprowadzić.
I na tym zeszła pozostała godzina. Zamawianie nowych sprzętów, pakowanie swoich rzeczy, załatwianie reszty formalności z kliniką. Mniej więcej o umówionym czasie wraz z Kaldenem stawił się przy odpowiednim lądowisku.
Prom już czekał, podobnie jak volusy. Obsługa techniczna stacji pomogła wam zapakować wszystko, więc nie mieliście opóźnienia i gdy dotarliście na miejsce z Kaldenem, akurat zamykały się drzwi luku bagażowego. Grubszy z Volusów wprowadził was na prom, który powoli ruszył w stronę Tamgauty. W oknie sali z dwoma zestawami siedzeń wokół dwóch stołów, obu mieszczących sześć osób widziałeś oddalającą się stację medyczną. Drugi z volusów poszedł do kokpitu, a ten, który z wami został usadził się wygodnie na niebieskiej tapicerce, naprzeciw was.
- Panowie zapewne mają wiele pytań, ale obawiam się, że nie na wiele będę mógł odpowiedzieć. Jestem przedstawicielem departamentu zasobów ludzkich, nie oddziału medyczno-sanitarnego. Pozostaję otwarty na pytania, jeśli mogę przyspieszyć panów prace, zrobię co w mojej mocy.
Raz zatrzymał się u progu hangaru. Przyglądał się przez chwilę jak prom przygotowywany jest do odlotu, a przez jego plecy przebiegł dreszcz ekscytacji. Tak dawno nie latał. Zapomniał już nawet jakie to uczucie poruszać się po bezdźwięcznej próżni i choć nie był to jeden ze statków Floty to nadal cieszyła go perspektywa podróży. Gdy wszedł na pokład podświadomie wyliczał modyfikacje, które pozwoliłyby mieszkać tu większej liczbie osób, lub usprawniłyby funkcjonowanie w nim. Było tu strasznie dużo niewykorzystanego miejsca. Tak jak w jego pokoju gdy teraz o tym pomyślał.
- Ładny prom - rzucił do prowadzącego ich volusa.
Gdy tylko wskazano im miejsca usiadł wygodnie na przeciw... No właśnie. Teraz dopiero zdał sobie sprawę, że nie wie nawet jak się nazywają.
W pewnym momencie nachylił się w stronę volusa i powiedział. - Przepraszam, ale panowie wiedzą jak się nazywam, choć mi nie dane było usłyszeć pańskiego imienia.
Choć maska mogła sugerować co innego, jego wzrok był w tamtej chwili skierowany na okno znajdujące się przy stole. Przez nie obserwował jak klinika, miasto, a potem cała planeta powoli się oddala, by w końcu zniknąć z pola widzenia. Dopiero wspomnienie o ich zadaniu wyrwało go z tego zamyślenia.
- Zacznijmy może od tego kiedy się to zaczęło? Jakie są objawy? Czy na Tamagaucie doszło ostatnio do czegoś niezwykłego? Czy choroba dotyka wszystkich ras? Jak szybko się rozprzestrzenia? - po każdym pytaniu dawał volusowi trochę czasu na odpowiedź.
- Moje imię nie ma znaczenia ani dla sprawy, ani dla umowy, ale nazywam się Emar Naks. Prawdopodobnie nie spotkacie mnie więcej, chyba, że postanowimy was zwolnić, haha.
- Pięć dni temu znaleźliśmy pierwszego chorego. Nie czuł się wcale źle, miał tylko bruzdy i zwapnienia na skórze, jak od promieniowania. Po dwóch dniach rozwinęła się martwica. Ale gdy tylko pojawiło się pierwsze ognisko, jego stan raptownie się pogorszył i jego mózg zmarł w ciągu dwudziestu-czterech godzin. Jego ciało nie nosiło oznak rozkładu, tylko jakby... stwardniało. Odeszła spora część skóry, zwłaszcza na twarzy, dłoniach i stopach. Trzymaliśmy go nadal na sztucznym podtrzymywaniu życia, nasz główny lekarz stwierdził, że w ten sposób dowie się więcej o chorobie, ale kiedy został odłączony, kiedy zaczął przyrastać do stołu. - volus spojrzał na wasze zdziwione miny, ale nie mógł nic na to poradzić - przekazywał to co wiedział - Jak na razie choroba dotyka wyłącznie ludzi. Jak na razie było ich trzech. Nasza załoga jeszcze nie wie o chorobie i nie chcemy ogłaszać epidemii dopóki się to nie potwierdzi. To źle działa na inwestorów.
- Tydzień temu jeden z naszych górników na północnej ścianie za bardzo się rozpędził z drążeniem tunelu eksploracyjnego. Nic tam nie wydobywamy, bo od wschodniej strony są lepsze złoża i kopalnia powstawała z założeniem podążania na wschód. Bliźniacza jest w budowie po drugiej stronie złoża, mieliśmy się z nią łączyć, więc zaniedbaliśmy eksplorację w innych kierunkach. Teraz ekipa chciała to nadrobić i jeden przesadził, rąbnęło zawalisko na kilkaset metrów. Teraz na północ nie można eksplorować, bo wszystko jest zbyt niestabilne. No i była jeszcze ta sprawa z ludźmi. Dwa tygodnie temu na Tamgautę przyleciała ekipa poszukiwawcza. Z tego co zrozumiałem przeszukują powierzchnię planety, bo zgubili jakiś frachtowiec czy coś. I jest jeszcze kwestia "potworów". Nasi ludzie - i mam tu na myśli ludzi z Ziemi, zatrudniliśmy ich niedawno - uważają, że w kopalni grasują potwory, które chcą ich pożreć i rozpuszczają demoralizujące plotki. To jakaś zbiorowa histeria. Zrobiliśmy skan termiczny całej kopalni i nie natknęliśmy się nawet na małego potworka. Myślę, że to hucpa w związku z tym aneksem do umowy, który ich lobby chce przeforsować, o dodatku od stresogennych warunków pracy.
Ostatecznie przeniósł wzrok na Emak Naksa i kontynuował. - Promieniowanie mogłoby być przyczyną, gdyby nie to, że chorują tylko ludzie. Jest jeszcze kwestia pochodzenia choroby. Jeżeli dobrze zrozumiałem dopiero od niedawna ludzie zaczęli chorować, a jedynymi wydarzeniami poprzedzającymi to było zawalenie się północnego tunelu i przybycie ekipy poszukiwawczej. Pierwszym więc pytaniem jest to czy ludzie wchodzą w skład tej ekipy? Drugi przypadek, który wydaje mi się w tej chwili bardziej prawdopodobny, to to, że wasi górnicy wykopali w północnej ścianie jakąś starą formę życia. Nie wiem tylko na ile "potwory" są halucynacją wywołaną przez bakterię, a na ile prawdziwym przedwiecznym gatunkiem.
Sytuacja była nieciekawa. Jakichkolwiek szczegółów odnośnie zarazy dowie się dopiero z badań, a ilość informacji odnośnie choroby, była zbyt mała, a przynajmniej do tej pory nie trzymała się w żaden logiczny sposób.
- Ekipa, która przyleciała to byli sami ludzie, z jakiejś ziemskiej firmy, nie pamiętam nazwy. Nasi geologowie to różnie. Ich sztygarem jest volus, pracuje też tam turianin i elcor, a w samej grupie niższego szczebla byli chyba głównie ludzie. Opłaca się ich zatrudniać, bo wołają mniej niż turianie i salarianie, a mają mniejsze wymagania jeśli chodzi o zakwaterowanie niż batarianie. Jeśli chodzi o potwory, zachowałbym ostrożność. W zeszłym miesiącu uznali, że mają problemy ze wzrokiem, bo powietrze wydychane przez elcorów zawiera szkodliwe dla ich rogówki związki. Oczywiście to bzdura, ale zażądali separacji rasowej, więc daliśmy im dodatkowy dzień wolny z przeznaczeniem na leczenie wzroku. Zadziałało.
Tymczasem zaczęliście podchodzić do lądowania na planecie. Weszliście na stabilną orbitę, zobaczyłeś przez okno sporej wielkości stację, a przy niej zadokowany ogromny transportowiec z logiem Eldfell-Ashland na burcie ponadwymiarowego modułu ładowni. Wokół stacji planował niespotykany jak na takie zadupie ruch drobnych statków. Poczułeś uderzenie silników hamowania i głos z kokpitu.
- Żeby go matka sprzedała! Widzieliście? Start bez autoryzacji, na przestrzał przez wszystkie oficjalne drogi poderwania! Muszę przez niego inaczej pochodzić!
Słuchał volusa mając nadzieję, że wśród tych wszystkich informacji znajdą się jakieś wskazówki odnośnie samej choroby. Nie wiedział czy oddech elcorów faktycznie podrażniał oczy ludzi, ale to nadal nie był powód do halucynacji. Oparł głowę na dłoni i westchnął.
- To nie ma sensu. - powiedział po chwili. - Choćby wyziewy elcorów działały na ludzkie rogówki jak kwas, nie powinny powodować halucynacji. Czy górnicy dali jakiś lepszy opis tych potworów?
Przez okno obserwował zbliżającą się stację, gdy pilot rozpoczął gwałtowne hamowanie.
- Ktoś nie powinien go zatrzymać? - wskazał palcem na opuszczający stację statek.
- To nie nasza sprawa. - machnął dłonią Emar, gdy już wyjrzał przez okno, gdzie w ogniu fuzyjnych silników znikał mały ścigacz.
- Niespecjalnie. Upierali się przy umarłych wstających z grobu. Ludzkich umarłych, wydaje mi się, ale na Tamgaucie nie ma żadnego cmentarza, z którego mogliby wstawać. Ponoć widzieli je dziesiątkami. Nie wydaje mi się, żeby nasz korpus ochrony mógł to przeoczyć.
Po chwili zaczęliście wchodzić w atmosferę planety. Szarpało i trzęsło, gdy wątłe, zmrożone gazy ocierały się o ceramitowe pokrycie promu. Widziałeś, że za oknem pole tarczy miga i chwieje się z powodu niekorzystnego kąta natarcia. Miałeś nadzieję, że umiejętności pilota zrekompensują wymuszoną jeszcze na orbicie trasę podejścia. Tak się chyba stało, bo po kilku minutach zimna atmosfera zgęstniała, a wy gładko usiedliście na powierzchni zlodowaciałego olbrzyma.
- Co do sprzedajnej... - usłyszałeś ciche przekleństwo z kokpitu. Główne lądowisko było zajęte przez mały skif, który ktoś zostawił ot tak na środku. Pilot zawinął ogonem i usiadł obok, dając wieży znak, by usunęli oba statki.
- Na zewnątrz jest -150 stopni. Możesz chcieć przestawić swój kombinezon na grzanie, do wejścia mamy jakieś dwieście metrów. - rzucił do ciebie Emar.
- Skoro tak twierdzisz. - skomentował reakcję volusa, choć sam nie był co do tego przekonany. No, ale cóż. Znał takie jedno ludzkie powiedzenie: "Nie jego cyrk, nie jego małpy".
- No tak, to faktycznie brzmi jak halucynacje.
Coś jednak nie dawało mu spokoju. Jeżeli to była halucynacja, to powinna być inna dla każdej jednostki, a według tych danych wszyscy widzieli to samo. Z drugiej strony chodzący umarli to niedorzeczny wręcz pomysł, który Raz znał z jednego z ludzkich vidów, aczkolwiek to była czysta fikcja. W chwili gdy pojawiły się pierwsze turbulencje zadał pytanie.
- Czy ten cały pomysł z chodzącymi trupami to nie jest przypadkiem sposób na wyłudzenie od firmy pieniędzy przez górników? Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale te informacje są sprzeczne. Zbiorowa halucynacja tej samej rzeczy jest z naukowego punktu widzenia niemożliwa, a jednak ludzcy górnicy upierają się, że widzieli zmarłych przechadzających się po korytarzach. Brzmi niedorzecznie, nie sądzi pan? - słysząc komentarz pilota wyjrzał za okno i dodał. - Spodziewaliście się kogoś jeszcze?
Stosując się do zaleceń volusa ustawił swój skafander w odpowiedni tryb, upewnił się, że pistolet jest na miejscu i podążył za Emarem
- Tak, spodziewaliśmy się, ale nie ma to związku z pana pracą, panie Rallen. - odpowiedział volus i potruchtał do szerokiej śluzy powietrznej. Twój kombinezon pokazał ci chyba wszystkie możliwe alarmy środowiskowe. Toksyczna atmosfera. Poziom trzeci zagrożenia zimnem. Niebezpieczne promieniowanie. Niskie ciśnienie. Niskie ciążenie. Twój kombinezon, chociaż dobrze wyposażony, pokazał ci, że możesz być wystawiony na warunki zewnętrzne przez jakieś dwie minuty, a potem czeka cię straszna śmierć. Dobrze, że wystarczało kilkadziesiąt sekund, by znaleźć się przy śluzie. Po chwili dogonił cię Kalden i zewnętrzne wrota śluzy zamknęły się. Przez was wszystkich przeszedł promień pola dekontaminacyjnego, a układy oczyszczania atmosfery prędko wymieniły cienkie gazy Tamgauty na bardziej odpowiadającą życiu mieszankę. Zobaczyliście zieloną lampkę, sygnalizującą możliwość zdjęcia hełmu, czego oczywiście nie zrobiłeś, chociaż salarianin chętnie z tego skorzystał. Przed tobą otworzyły się wewnętrzne wrota i zobaczyłeś spory hol, który najwyraźniej służył jako miejsce pośrednie pomiędzy obszarem mieszkalnym a przemysłowym. Utrzymane w kiepskim, nijakim stylu prefabowych budyneczków pomieszczenie mogło pomieścić z pięćset osób. Teraz kręcili się po nim robotnicy - głównie ludzie, paru turian i salarian, znalazł się też Elcor, żwawo podskakujący w niskim ciążeniu - zauważyłeś, że w wysokim pomieszczeniu ciążenie nie uległo zmianie. Spojrzałeś w prawo - było tam kolejne przejście, do śluzy prowadzącej do budynków volus-only, prawdopodobnie z amoniakalną atmosferą. Na wprost widziałeś podobne przejście, oznaczone jako strefa mieszkalno-socjalna. Po lewej zaś znaki świadczyły o przejściu do właściwej strefy kopalnianej.
Emar skontaktował się z biurami i poprowadził was na wprost.
-Laboratoria znajdują się w części mieszkaniowo-socjalnej, ale mają osobne połączenie z kopalnią. Tam się rozgościcie, dam wam też przydziały mieszkaniowe. Jeśli macie jakieś pytania, to je zadajcie, za moment muszę się zameldować w biurze.
Nie lubił być niedoinformowany. Schodząc za statku rzucił więc okiem na oznaczenia drugiego pojazdu. Środowisko na planecie nie zachęcało do spacerów po powierzchni, tak więc niemal z radością znalazł się po drugiej stronie śluzy. Chwila w komorze dekontaminacyjnej i już był w kompleksie. W milczeniu dał się oprowadzić po okolicy, zapamiętując co ważniejsze miejsca. Co jakiś czas zdarzyło mu się oderwać za bardzo od ziemi by powoli opaść z powrotem. Przyzwyczajenie do grawitacji trochę mu zajmie.
- Gdzie umieszczono zarażonych? - od razu przeszedł do rzeczy.
- W ambulatorium. Laboratorium medyczne i lazaret na razie bez problemu mieszczą zakażonych. Nie musieliśmy wprowadzać dodatkowych środków poza kwarantanną sanitarną chorych.
- A jak wygląda nasza praca? Jesteśmy we dwóch suwerenni i odpowiadamy przed zarządem, czy w któryś z lekarzy jest naszym formalnym przełożonym? Kto decyduje o diagnozie i terapii? - zapytał Kalden.
- Panowie zostaliście zatrudnieni, aby w laboratorium poznać przyczynę i opracować metodę leczenia. To jest wasze zadanie i jesteście rozliczani przede mną, jako przedstawicielem Rady Nadzorczej, chociaż w wypadku komplikacji prawdopodobnie konieczna będzie konsultacja z Radą. Wy macie znaleźć metodę leczenia, a to, czy będzie stosowana zależy od naszego lekarza. Polecono mu zresztą pełną kooperację.
Po chwili doszliście do ambulatorium. Sala z chorymi i lab miały różne wejścia, teraz opatrzone dodatkową śluzą de-kon. Okien nie było.
- Oto wasze przepustki. - volus podał wam małe karty-klucze, jedną z numerem 86, drugą 87 - Otwierają drzwi ambulatorium i laboratorium oraz wszystkie, które mogą być wam potrzebne. Numery na nich to wasze numery pokojów oraz numery służbowe. Klucze służą też jako GPS w budynku, na wypadek gdybyście się zgubili.
- Bierzmy się do pracy - rzucił do Kaldena, odbierając swoją przepustkę, tą z numerem 86. - W razie jakichkolwiek odkryć połączymy się z wami za pomocą omni klucza. - w ten sposób pożegnał się z volusami i ruszył w stronę śluzy.
Zanim udało mu się dostać do laboratorium musieli wraz z Kaldenem skorzystać z kolejnej komory dekontaminacyjnej. Raz miał przychylne nastawienie co do samego procesu. Z jednej strony zabierało to czas i sądząc po reakcjach innych nie należało do najprzyjemniejszych, ale z drugiej było to konieczne przy powstrzymywaniu szkodliwych zarazków, co dla niego i całej jego rasy było kwestią życia i śmierci. Po wejściu do placówki od razu zaczął się po niej rozglądać. Zastanawiało go jakim sprzętem dysponują, ale przede wszystkim chciał poznać tutejszego lekarza, który mógłby okazać się pomocny przy szukaniu powodów tej nieznanej zarazy. Nie zauważając go w pierwszym momencie pozwolił sobie na zawołanie.