Edycje kolekcjonerskie już dawno temu przestały być obiektem westchnień wszystkich graczy. Coraz częściej, zamiast ślinić się przed monitorem i błyskawicznie składać zamówienie na egzemplarz takiego unikalnego cudeńka, znamiennie prychamy, a na naszych ustach gości uśmieszek politowania. Czyżby twórcy przestali szanować swoich najwierniejszych konsumentów, bo w końcu to do nich skierowane są takie oferty?
Z jednej strony zalewają nas „ekskluzywnymi DLC”, które zostały skrzętnie wykastrowane w procesie produkcyjnym, tym samym prezentując najwyższy poziom cwaniactwa. Zapłacić dodatkowe pieniądze za garść pikseli, które powinny znajdować się w podstawowej wersji gry, równocześnie dzieląc graczy na równych i równiejszych? Strasznie nie fairskie i godne pogardy. Gdzie się podziała idea zbieractwa?
Po drugiej stronie barykady są developerzy, którzy upychają do pudełek chińską tandetę, grającą rolę magnesu na kurz. Generalnie nie byłoby w tym nic złego, bo między innymi o to w tej całej manii kolekcjonerskiej chodzi, lecz trudno nie kręcić nosem, gdy ktoś nam każe płacić za ten plastik jak za złoto. 200-250 zł jestem w stanie zrozumieć, ale 500-600 zł (Ubisoft jest niekwestionowanym rekordzistą ze swoim „tysiączkiem” za figurkę Archanioła Michała), to gruba przesada, niezdrowy ekscentryzm i najniższa forma żerowania na graczach.
Jak będzie z Blizzardem, czyli z firmą, która raczej nie zawodzi swoich fanów? Którą stronę zdecyduje się poprzeć? Może nie pójdzie po utartej ścieżce i edycja kolekcjonerska „Diablo III” spełni wszystkie oczekiwania niecierpliwych pasjonatów? Przekonajmy się.
Zatem czego możemy się spodziewać?
- Artbooka (208 stron).
- Soundtracka (24 utwory).
- Dwupłytowego filmu z serii „Behind the Scenes” w specjalnym opakowaniu DVD.
- Czaszki Diablo.
- 4 GB pendrive’a stylizowanego na kamień duszy (gdzie znajdziemy również cyfrową kopię „Diablo II” i dodatku „Pan Zniszczenia”).
- DLC, dzięki któremu nasz heros znajdzie w swoim plecaku legendarne artefakty (pełniące jedynie rolę estetyczną) – połyskujące anielskie skrzydła, antyczny sztandar oraz egzotyczne barwniki do pancerza.
- Zwierzątka „Szaman Fetyszów”, które otrzyma nasz bohater w „World of Warcraft”.
- Ekskluzywnych portretów do profilu sieciowego w „Starcraft II”.
Całkiem nieźle, trzeba przyznać – i wilk syty, i owca cała. Jest co położyć na półkę, mamy tutaj kilka praktycznych przedmiotów, a dla miłośników unikalnych DLC również się coś znalazło.
Pytanie tylko, jaki będzie stosunek ceny do jakości? Niestety, Blizzard na chwilę obecną nabiera wody w usta, jeżeli chodzi o tę kwestię. Zobaczymy również, czy CD Projekt spełni swoją hardą obietnicę i dostosuje ceny do portfeli rodzimych graczy. Miejmy nadzieję, że nie zostaniemy zmuszeni do wydatku rzędu 400 zł (tyle kosztowała bliźniaczo podobna edycja kolekcjonerska „Starcrafta II”), inaczej dystrybutor otrzyma znamienną łatkę „wyjątkowo niesłownego” i starci wiele w oczach graczy.