Ech… nasza swojska branżowa piaskownica nigdy się nie zmienia i choć ostatnio wymieniono piasek, odmalowano ławeczki oraz ogrodzono wszystko nowiutkim płotem, doganiając tym samym światowe standardy, to jej użytkownicy pozostali tacy sami. Jasne, w końcu wyszli z zaścianka, zaczęli ubierać się w fikuśne mundurki i starają się trzymać fason, ale nadal nie potrafią ukryć zazdrości o babki innych. Tym bardziej, jeżeli „zawistni konkurenci” wchodzą na ich kąt placu zabaw, który ponoć dawno temu sobie zajęli poprzez niepisane podwórkowe umowy (tak zwane „zaklepanie pierwszeństwa”).
Otóż City Interactive zapowiedziało, że niedługo w jej zdolnych rączkach znajdzie się zupełnie nowa wersja foremki. No i się zaczęło, bo jak każdy podekscytowany młody budowniczy, nieśmiało pochwaliło się przed całym podwórkiem, iż potrafi stworzyć piaskowe dzieła sztuki porównywalne do niekwestionowanego króla osiedla w tej dziedzinie – CD Projekt RED. Na domiar złego okazało się, że do jej paczki dołączył najpopularniejszy kolega w okolicy, idol całego placu zabaw i zdobywca dziewczęcych serc – Tomasz Gop. To wszystko przelało czarę goryczy, wzbudzając oczywistą reakcje twórców piaskowego Geralta. Po kurtuazyjnym wstępie, prychnęli znamiennie na poczynania rywala, apelując, aby powrócił na ziemię i przy okazji zaznaczyli, że nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa w kwestii swojej wiedźmińskiej babki (po cichu mówi się o wychuchanym zestawie kapsli do starej rzeźby i zupełnie nowym wiaderku w 2013 roku). Całą sytuację skomentował Adam Kiciński, lider CD Projekt RED:
„Dobrze jest, aby gry robione przez polskie firmy odnosiły sukcesy na świecie. To buduje rodzimą branżę twórców gier. W tym kontekście życzę firmie City Interactive, żeby udało jej się odnieść jak największy sukces z ich pierwszą grą RPG.
Jednak warto być też realistą odnośnie oczekiwań. Gry RPG to bardzo skomplikowany gatunek. Firm, które potrafią je robić na światowym poziomie i odnosić globalne sukcesy jest kilka. Wejście do tego elitarnego grona przez City Interactive jest możliwe, ale na pewno nie będzie to proces ani łatwy, ani szybki i jest on obarczony sporym ryzykiem. Dlatego sądzę, że szansa przebicia sukcesu „Wiedźmina 2” zarówno pod względem jakościowym, jak i sprzedażowym jest niewielka.
Tym bardziej, że my wciąż nie powiedzieliśmy ostatniego słowa. Nie tylko ten, ale cały 2012 rok będzie stał pod znakiem „Wiedźmina 2”, o czym będzie można się przekonać śledząc stopniowo ujawniane informacje.
A tak mniej na poważnie. Mogę się założyć z prezesem „City” o symboliczną butelkę jakiejś dobrej 50-letniej whisky, że sprzedaż ich nowego RPG, w żadnym momencie życia obu produktów nigdy nie przekroczy nawet 50% sprzedaży „Wiedźmina 2”. Whisky możemy kupić już dziś, a za parę lat rozstrzygnąć zakład!”.
Na ten moment jesteśmy na etapie „Nie-e, a ja mam ładniejsze zabawki / lepsze pomysły / fajniejszego tatę”, ale kto wie, może skończyć się na obrzucaniu błotkiem. Ech... trochę zapachniało swojskim zadzieraniem nosa, co jest niezbyt miłe, gdyż myślałem, iż ludzie z CD Projekt RED są dalecy od takich małostkowych uszczypliwości. Szkoda, że się pomyliłem.
Tak swoją drogą, to nie byłbym taki pewny wygranej pana Kicińskiego. Jasne, „Wiedźmin” to już uznana marka na świecie i solidna seria na najwyższym poziomie, oparta na popularnym uniwersum (w Europie Środkowej i Wschodniej), w przeciwieństwie do nowego projektu City Interactive, więc dzieło CD Projekt RED jest na starcie faworytem. Z drugiej jednak strony, Gop i spółka celują w inny target (Stany Zjednoczone), wypuszczą swój tytuł równocześnie na trzech platformach (Xbox 360, PS3 oraz komputery osobiste), a także mają solidną sieć dystrybucji, co dobitnie ukazuje przykład „Sniper: Ghost Warrior”, który sprzedał się wręcz wyśmienicie. Deprecjonowanie tego przeciwnika nie jest więc zbyt mądrym posunięciem.
Niech REDzi lepiej zajmą się łataniem swojego dziecka, a nie patrzeniem na ręce przeciwnika, bo rozliczne komentarze podirytowanych graczy ukazują, iż „Wiedźmin 2” nadal ma takie błędy, że aż mózg się przewraca. Gry spokojnie obronią się same, o ile są faktycznie dobre – nie trzeba im dodatkowych adwokatów.