Cokolwiek miałeś na myśli, otrzymałeś niemal natychmiast.
Niszczyciel spadł wreszcie na ziemię, zdecydowanie zbyt nieopodal niż byś sobie tego życzył. Przeogromna eksplozja niewątpliwie zmiotła wszystko, co dotąd nazywać można było miastem, zaś potężna fala uderzeniowa miotnęła wznoszącą się "Śnieżną Strzałą" niczym huragan unoszącym się paprochem, obracając was o 180 stopni, silnikami do kierunku planowanego (a teraz mimowolnego lotu). Wciskając się w ścianę zobaczyłeś, jak za sprawą fali wywraca się transportowiec Sithów, padając wprost na wyładowane dopiero kontenery z bronią i materiałami wybuchowymi, które właśnie w tej chwili stały się tak wybuchowe, jak to tylko możliwe.
- Hahahahaha! To ci dopiero NIETRAFIONA transakcja! - usłyszałeś potępieńczy śmiech "Starfuckera", choć do śmiechu chyba nie było nikomu, poza nim.
Gulgot bardzo chciał się zaśmiać...naprawdę chciał. Problem polegał na tym, że jego organizm wcale ów chęci nie podzielał. Można wręcz powiedzieć, że ciało felucianina było w tej chwili jednym wielkim anty-śmiechem. Przez ściśniętą gardziel nie chciał się przecisnąć najcichszy nawet dźwięk, a wszystkie mięśnie były napięte do granic możliwości. Ten jeden przelot był dla ciała Gulgota lepszym treningiem niż godzina na siłowni, choć trzeba uczciwie przyznać, że pod względem higieny znacznie ją przerastał.
Pozostawało tylko czekać, aż te cholerne wstrząsy wreszcie się skończą...choć niektóre zakończenia wcale nie wydawały się Sarth'lacowi ciekawe. Mogli na przykład w coś uderzyć, a nie trzeba naukowego umysły, aby stwierdzić, że uderzenie w coś przy ich obecnej prędkości nie byłoby specjalnie przyjemnym doświadczeniem. Prawdopodobnie byłoby jednym z tych, o których nikomu się już nigdy nie opowie...w końcu trupy nie miały w zwyczaju chwalić się swymi dawnymi (I bardziej "życiowymi") osiągnięciami.
Gulogt po raz kolejny cieszył się z tego, że nosi zasłaniający twarz hełm. Dzięki niemu nawet w tej, dość nerwowej chwili wydawał się całkowicie spokojny. Cóż, niewiele jest pokerowych twarzy lepszych niż dwa owalne wizjery oraz jeden płaski filtr.
Gdy podmuch miotał wami jak szmatką, pilot postanowił zrobić coś tak absurdalnie ryzykownego, że osobie tak nie nawykłej do pilotowania czegokolwiek więcej, niż to niezbędnie koniecznie, zdało się to czystym szaleństwem. Nie oszczędzając silników repulsorowych, położył "Śnieżną Strzałę" na grzbiet. W chwili manewru, w której statek zawisł pionowo, siła fali rozpędziła was jeszcze mocniej, ty zaś, poniewierając się po wnętrzu niczym przysłowiowe gówno w przeręblu, całkowicie straciłeś orientację "góra-dół-prawo-lewo" i nawet macki niewiele pomogły. Czułeś, że pilot dokonuje cudów zarzynając wszystkie pozostałe silniki i hamulce, ustawiając statek pod kątem w stosunku do ziemi.
- TAK SIĘ ZARABIA PIENIĄDZE U NAS NA KOREEEEEEEELII!!!! - darł się pilot podczas wykonywania swoich akrobacji, a obróciwszy statek "na nogi" dodał do tego jeszcze triumfalne "IIIIIIIHAA!!"
Wreszcie przestałeś się obracać. Obraz w twoich oczach potrzebował na to jeszcze chwili.
- Mad, odpal skanery dalekiego zasięgu. Jeśli anteny jeszcze nie poodpadały rzecz jasna. I wyznacz kurs na ucieczkę na orbitę z dala od tego rozpierdolu na górze.
Pilot zerknął na was przez ramię.
- I co chłopaki?! Wycieczka warta każdego kredytu, który za nią daliście, co?
Hiks, nie ruszając się z podłogi, na której leżał wpatrując się w sufit, powiedział:
- Panie Kesh'ik, jeśli kiedyś będę musiał pana zabić będzie mi naprawdę zajebiście, zajebiście przykro.
Wymieniony z nazwiska pilot wstał z fotela, najwyraźniej by ocenić stan swego statku po wszystkich manewrach i poklepał Hiksa po ramieniu.
- Wybaczcie, ale mówiłem przy wejściu na pokład, że zapinamy pasy. No cieszcie się, bo większość pilotów ta fala uderzeniowa by zdmuchnęła, a my nie tylko się nie rozbiliśmy, ale lecimy w jednym kawałku! Więc popatrzmy na wszystko z pozytywnej strony. 80 minut lotu w atmosferze, siup na orbitę, a potem już skaczemy na Courscant.
Gulgot,który pomimo zapiętych pasów i przyssania się do ściany przeżył znacznie bardziej pouczającą lekcję fizyki niż chciał nie czuł się najlepiej. Dla niego ta seria dzikich ewolucji i niewiele bardziej cywilizowanych wrzasków skończyła się w rogu pomieszczenia, gdzie przygrzmocił w ścianę z całkiem imponującą siłą. Dodajmy, że wylądował głową w dół i tak już pozostał nakrywszy się nogami.
- Hura! Na pohybel! - Mruknął walcząc ze ściśniętym gardłem - Panie Kesh'ik, mi nie będzie zapewne przykro, choć podziwiam pańskie umiejętności.
Gulgot poruszył lekko nogami, przez co z łoskotem wylądował na plecach. Nie próbował wstawać - takie szaleństwa trzeba było sobie zostawić na później.
- Swoją drogą...czy na orbicie nie są właśnie toczone ciężkie walki? - Spytał po krótkiej chwili odklejając jedną ze swych przyssawek od wizjera hełmu.
Wizja kolejnych dzikich ewolucji i zabaw z siłami fizyki nie specjalnie się Sarth'lacowi podobała. Jak na razie udało mu się wygrać z własnym żołądkiem (W czym zapewne bardzo mu pomogły niezbyt częste, nieregularne posiłki), ale wcale nie miał pewności, czy z drugiego starcia także wyjdzie zwycięsko.
- Bo to by zasadniczo oznaczało, że udało nam się uciec przed jednym ogromnym wybuchem prosto pomiędzy dziesiątki takich nieco mniejszych, nie? - dokończył po kilkusekundowej przerwie starając się przy tym powolutku usiąść.
- Właśnie o to nam chodzi, by ominąć napieprzających się na orbicie frajerów jak największym łukiem. - odpowiedział na twe wątpliwości Hiks, który, jak zdążyłeś już zauważyć, żywił nieskrywaną pogardę wobec zorganizowanego wojska.
- Gdzie ty się właściwie wybierasz? Bo jeśli nie po drodze ci na Coruscant, to... - zaczął, ale zagłuszył go drugi członek załogi, nazywany przez Kesh'ika Madisonem.
- Kesh, nasza ucieczkowa trajektoria wiedzie przez gęste opady. Bynajmniej nie atmosferyczne.
- Kurwać, jak nie sraczka na pustyni, to ludzie pustyni... - pilot wrócił biegiem do kokpitu. - Panie Madison, co na nas dokładniej będzie napierdalać? - zapytał, po czym wydał Madisonowi kilka poleceń, następnie zaś zwrócił się do was: - Teraz naprawdę siądźcie na tych fotelach z pasami i lepiej je zapnijcie. Musimy przelecieć przez pewne... kłopoty. Na orbicie nie będzie problemów. Omijamy główny rejon bitwy. Uciekinierów będzie istny potok. Jesteśmy cywilami, ewentualnego skanowania ładowni się nie boimy, więc nie ma się o co martwić. Poza tym jak tylko wylecimy na prostą odpalamy hipernapęd i nas nie ma. Na orbicie mam nadzieję nie być dłużej niż pół godziny.
- Kurwa mać, Kesh! To nie asteroidy! To pierdolony...
- Desant! - dokończył za niego równie zaskoczony, co rozbawiony "Starfucker", gdy za oknem dostrzegliście ciemne punkty opadające powoli na nieboskłonie, zaś jeden z żołnierzy Republiki przypadkowo wylądował wprost na... rufie statku.
Gdy jesteś stosunkowo dobrze znanym najemnikiem nie masz innego wyjścia jak nawyknąć do tego, że życie rozdaje naprawdę różne karty. W tej pierdolonej grze losowej zwanej egzystencją były więc dni dobre, dni złe oraz dni tak nieudane, że ciężko to było opisać słowami. Wszystko wskazywało na to, że Gulgot przeżywa właśnie trzeci z powyższych wariantów. Świadczyły o tym chociażby rzeczy takie jak:
1. Wielkie płonące wraki niemalże spadające mu na łeb,
2. Karkołomna przejażdżka,
3. Utrata poważnej sumki na jeden cholerny przelot,
4. Jacyś obcy ludzie lądujący na rufie statku, w którym się znajdował.
W obliczu "pierdolonego desantu" najemnik zostaje postawiony przed dość jasnym wyborem. Może walczyć, lub może walczyć...wybór (choć istotnie dość ubogi) należy do niego. Umysł Gulgota, który już miał odpowiadać na pytanie Hiksa błyskawicznie przerzucił wszystkie zapasy swej uwagi na gościa z rufy. Felucianin spokojnie ustawił się bokiem do ściany, po czym przyssawkami lewej łapy umocował się do jej powierzchni. Chwytne paluchy lewicy zawisły zaś zaledwie kilka milimetrów od kolby blastera.
Mięśnie Sarth'laca napięły się mocno, a odpowiednie hormony jak burza pomknęły do właściwych miejsc organizmu. Pod pozornym spokojem najemnik skrywał zwierzęcą gotowość do walki. Czekał na to, co się stanie...chciał się do tego zaadaptować.
Właśnie wtedy, gdy doszedłeś do graniczącego z pewnością przekonania, że oprócz Imperialnej Inkwizycji już nic, absolutnie nic, włączając w to atak skrzydlatych Rancorów i striptease w wykonaniu samego Nemro the Hutta, nie będzie w stanie cię już dziś zaskoczyć, Kesh'ik wyłączył osłony "Śnieżnej Strzały", wyhamował frachtowiec, po czym co sił pognał do włazu prowadzącego na zewnątrz.
- Mad, zatrzymuj nas delikatnie, a ja spróbuję go ściągnąć. - rzucił do swojego kolegi, ignorując twoje wklejanie się w ścianę i przeciąg, który tworzył Hiks opuszczoną na piersi szczęką.
Zobaczyłeś jak człowiek wychyla się ze statku wiszącego kilkaset metrów nad ziemią w kierunku pechowego szturmowca, którego koledzy spadali wokół niczym dojrzałe liście Krain Cienia, przy kolorowym akompaniamencie imperialnej artylerii przeciwlotniczej.
Jednak połączonymi siłami, wzmożonymi przez wielce nieatrakcyjną wizję spierdolenia się na łeb na powierzchnię Balmory, ci dwaj zdołali wgramolić i spierdolić się z powrotem na pokład "Śnieżnej Strzały".
- Kurwa... Mać... Człowieku... dzięki... - wysapał żołnierz, najwyraźniej wciąż jeszcze nie wierząc, że żyje.
- Dobra, ta akcja była równie pojebana, co moje wyczyny ze Stormem na Tatooine. - oficjalnie oświadczył Trent Hiks, komentując rezultat tych działań.
Ciało Gulgota doznało lekkiego dysonansu poznawczego. Powinni się chyba teraz ostrzeliwać z wrażymi szturmowcami, którzy przemocą wdarli się na ich statek, a nie ratować wdzięcznych żołnierzy. Koniec końców felucianin nieco się rozluźnił. W sumie to nie był oficjalnie po żadnej ze stron...najemnicy zawsze byli neutralni. Nawet strzelali do ciebie tak neutralnie, jak się tylko da zastanawiając się, czy sumka jaką zapłacisz, żeby przestali nie będzie lepsza od ich obecnej pensji.
- Niezłe lądowanie, nie ma co.- Zagulgotał podchodząc do pechowego desantowca - Nic ci nie jest?
W sumie to czym mu zawinił ten konkretny żołnierz? Ano niczym. Dlaczego miałby więc atakować go w jakikolwiek sposób? Och, oczywiście jego lewa łapa dalej wisiała obok kabury z blasterem, jednak dla niewprawnego oka mogło to wyglądać na czysty przypadek. Ostrożności nigdy, ale to nigdy za wiele.
- Dzięki, w najbliższej przyszłości zabiją mnie co najwyżej kumple z oddziału - odpowiedział żołnierz, wstając - Śmiechem. Hej, panie kapitanie! - krzyknął do Keshi'ka, który dawał właśnie całą na przód - Nie moglibyście podrzucić mnie na nasz desantowiec na orbicie? Dostalibyście darmowe paliwo i jakąś eskortę z rejonu działań, za bezinteresowną pomoc Republice. - proponował pół-żartem.
Ten dzień był coraz ciekawszy. Wpierw załatwiali interesy z Imperium, potem uciekali przez spadającym statkiem, potem przyjęli na pokład republikańskiego żołnierza, a teraz dostali propozycję lądowania na desantowcu, z którego ów wojak nieszczęśliwie spadł. Lata w zawodzie sprawiły, że Gulgot przyzwyczaił się do niekiedy bardzo dynamicznej zmiany strony, po której się opowiada, jednak takie wydarzenia nieodmiennie zdawały mu się zabawne. Czuł się wtedy jak gizka, która przeskakuje z jednego kamienia na drugi radośnie przy tym popiskując.
Przyjęcie oferty republikanina wydawało się dość rozsądnym posunięciem. Darmowe paliwo i eskorta to rzeczy, które niesamowicie ciężko zdobyć, więc jeśli już pchają się w ręce...
No, ale decyzja należała do Keshi'ka.
Zanim jeszcze pilot odpowiedział żołnierzowi, poczułeś na ramieniu czyjąś ciężką rękę.
- Czy mi się zdaje, czy przypadkiem przeglądałeś jakieś wojskowe oferty Imperium...? - powiedział uśmiechniętym szeptem "Starfucker", bacznie obserwując, czy szturmowiec nie podsłuchuje.
Gulgot powoli skinął głową. Chyba wiedział dokąd to zmierza.
- Ta... - Mruknął cicho obojętnym tonem. - Czyżbyś dostrzegał szansę na zarobek?
Sarth'lac miał własne plany, których realizacja mogła zostać znacznie ułatwiona dzięki ofercie republikańskiego żołnierza. Na razie wolał jednak nie zdradzać ich Hiksowi i spokojnie udawać idiotę. Był ciekaw co też mandalorianin wymyślił i choć domyślał się o co chodzi to chciał ów podejrzenia potwierdzić.
- Ja? Gdzież tam. - stwierdził z przesadnie udawanym zaskoczeniem. - Przecież będziemy tylko "bezinteresownymi sojusznikami Republiki", nie zasługującymi na nic poza szczerą wdzięcznością, nie mówiąc o jakichś podejrzeniach. Oczywiście, jeśli kapitan się zgodzi... - dodał odchodząc w stronę pokładowego korytarzyka.
Golgot przez chwilę stał w nieosiągalnym dla ludzi całkowitym bezruchu. Postronny obserwator mógłby go teraz wziąć za pancerz prezentowany na wystawie jakiegoś sklepu z uzbrojeniem. Jedynie ciche gulgotanie wydobywające się spod filtra hełmu sugerowało, iż wewnątrz znajduje się jakaś forma życia. No, może jeszcze te błoniaste łapska...
Po chwili feluciański najemnik usiadł na jednym z siedzonek i oparł masywne łapska o kolana. Sarth'lac wyszedł z założenie, że o decyzji kapitana zostanie w ten czy inny sposób poinformowany, nie czuł więc potrzeby zadawania jakichkolwiek pytań. Zamiast tego począł powoli przypominać sobie kolejne zadania z tablicy znajdującej się w niegdysiejszym barze (Który obecnie mógłby się nazywać "Pod płonącym niszczycielem", ha, ha, ha...). Nazwiska ofiar, piastowane przez nich funkcje, cokolwiek...
Oczywiście dobrze pamiętał rzeczy na temat jedi, które zapisał w swym notesie.
- Mi pasuje. Podyktuj koledze numer identyfikacyjny statku. Mad, wrzuć go w nawigację. No i mam nadzieję, że znasz hasło, bo nie mogę lecieć prosto do desantowca uzbrojonym frachtowcem, nadając, że jestem cywilnym statkiem z uchodźcami. Myślę, że twoi koledzy mogliby coś w tym węszyć. No i przede wszystkim - podkreślił - mieliśmy pewne empiryczne dowody, że na orbicie dajecie imperialnym łomot. Ale muszę się upewnić, czy orbita twojego desantowca jest względnie spokojna?
Ponownie odwrócił się do was z fotela.
- Widzicie panowie? Szczęście sprzyja lepszym! Zrobimy tylko krótki przystanek i wasze obawy zostaną rozwiane.
Żołnierz zaczął wywoływać kogoś przez radio, a ty pogrążyłeś się w myślach, usiłując przypomnieć sobie coś o innych zleceniach.
Na pewno jedno ze zleceń dotyczyło eliminacji przywódcy republikańskich tajnych bojówek na Balmorze, takich jak te, których członkowie zostali przypadkowo zdeptani przez Hiksa podczas ewakuacji z lotniska. W jego wypadku nie było (chyba) informacji o przebiegu służby, ale oferowana nagroda była zbliżona do tej za Kallota.
Trzecie z balmorańskich zleceń dotyczyło jakiegoś admirała, bodajże naczelnego dowódcy wojsk Republiki biorących udział w walkach o tę planetę. Podobnie jak Kallota należało poszukiwać go na jednym z niszczycieli, a choć nagroda była jeszcze wyższa, to i stopień "wykonalności" zadania obniżał się proporcjonalnie.
Dowódcy sił Republiki...ciekawe. Któryś z nich mógł znajdować się na pokładzie desantowca, na który zmierzali. Dla Sarth'laca, który nie znał się zbytnio na modelach pojazdów kosmicznych różnica pomiędzy statkiem desantowym, a niszczycielem była niejasna, chodź podejrzewał, że w ten pierwszy jest bardziej...no, niszczycielski. Nie mniej ktoś musiał ów zrzutem żołnierzy dowodzić, czyż nie? Powoli wydobył z plecaka cyfronotes i począł szybko zapisywać to, co udało mu się przypomnieć.
Skończywszy zaczął się uważnie wpatrywać (O ile mógł) w kark Hiksa. Każdy przeciętniak czuł kiedyś jak pali uciążliwe spojrzenie wbite w nasze plecy, a najemnicy potrafili ów uczucie rozpoznać w ciągu nanosekund. Jeśli mandalorianin zdecydowałby się odwrócić Gulgot chciał go przywołać dyskretnym ruchem swej prawej chwytnej kończyny.
- Dalej zainteresowany? - Mruknąłby cicho, gdyby "Starfucker" do niego podszedł.
Mandalorianin przysiadł się i przejrzał zawartość notesu.
- Taak, patrzyłem już. - odwołał się do przelotnego briefingu "Pod Płonącym Niszczycielem" (ha, ha, ha...).
- To - wskazał na zlecenie na admirała - za duże ryzyko i zbyt wielka ryba do połknięcia, można się udławić. Nawet jeśli jakimś cudem uda się go załatwić, to republikanie zadbają o to, byś nie nacieszył się wypłatą. To - wskazał na Kallota - już prędzej, choć w sumie podobna kategoria. Ale generalnie interesy Duperium mam głęboko w otchłani, więc nie widzę sensu nadstawiać karku za ich pieniądze, więc to - wskazał ostatnie zlecenie na rebeliantów - też odpada. No, ale musisz wziąć poprawkę, że po tym, jak dopiero przelali mi na konto 35 kawałków mogę sobie pozwolić na wybrzydzanie i udawanie, że to tylko moja nieskazitelna moralność. - zakończył autoironicznie.
- Generalnie tyle samo w tej sytuacji szansy na zysk co na szybki zgon. - Mruknął Gulgot opierając się wygodnie. - Tak w sumie to chyba bardziej opłacalne będzie zapytanie tych na desantowcu o jakąś robotę.
Sarth'lac był najemnikiem z krwi i kości, co oznaczało także iż to, po której stronie walki się opowiada obchodziło go tylko tyle, ile mu za to płacono. Nie miał żadnych zobowiązań wobec Imperium, więc co mu właściwie szkodziło przyjęcie jakiejś roboty od Republiki? Kto wie...może nawet potrzebują jakiś dodatkowych żołnierzy do przeprowadzanego obecnie desantu? Cóż, o tym wszystkim trzeba się było jeszcze przekonać.
- O ile nie trafisz na jakiegoś świętojebliwego Jedi, który za punkt honoru obierze sobie aresztowanie i eksterminację tak plugawej formy życia, jak Łowca Nagród. - zauważył "Starfucker", pocierając dłonią zarost. - Choć z drugiej strony możliwe, że w obecnej sytuacji nie pogardzą żadną okazją do najmniej ryzykownego pozbycia się jakiegoś problemu. Jednocześnie Jedi - niezła sztuka, takiego powiesić sobie nad kominkiem... - wrócił raz jeszcze do zlecenia na Kallota. - Ale polowanie na chłopaków z latarkami, jak zwykł ich nazywać pewien mój znajomy, nie należy do najprzyjemniejszych, możesz mi wierzyć. - uśmiechnął się kwaśno.
- Walić samego jedi...te ich, jak to mówisz latarki to prawdziwe cudeńka. - Westchnął Gulgot wykonując błoniastym łapskiem jakiś nieokreślony gest. - Ale fakt, że polowanie na takich to ponoć koszmarna robota. - Przyznał z pełnym przekonaniem.
Sarth'lac jak każdy felucianin wiedział całkiem sporo o mocy. Była to, co prawda wiedza dość prymitywna, ale i tak dawała mu pewną przewagę nad przedstawicielami innych nacji.
- A co do eksterminacji Łowców to nie, nie wydaje mi się. - Stwierdził po krótkiej przerwie. - Wynik wojny wydaje się mocno niepewny i myślę, że każda ze stron będzie potrzebować każdej możliwej pomocy. Nawet od takich plugawców jak my.
Jedi mogli być prawymi rycerzami, ale Gulgot nie wierzył, aby przedkładali jakieś dziwne zasady nad logiczne myślenie. Wieść o bezpodstawnym zabiciu dwójki najemników, z których jednym był nie kto inny jak sam "Starfucker" szybko by się rozniosła. Spowodowałoby to zapewne znaczne zwiększenie popularności Imperium pośród bracki łowieckiej i przysporzyło republice wielu problemów.