- Myślisz, że mam zamiar cię zabić? - rzucił rozbawiony mag.
- Wypal mu na ręce i plecach runę Aard. O ile pamiętam, wśród elfów oznaczało się tak "kapusia". Gdy go wypuścimy i natknie się na komando Wiewiórek, będzie miał szczęście, jeśli go bezboleśnie zabiją, a nie potrenują na nim strzelanie, wcześniej wypalając nogi w ognisku. - bezceremonialnie ci zakomenderował.
Kiwam głową w zgodzie.
Odstawiam na chwile pogrzebacz by chwycić jego nadgarstek swoją łapą. Ściskam go z całej siły, tak by odeszła krew, następnie łapię za palce - by czasem nie zwinął dłoni w pięść.
Następnie chwytam pogrzebacz w wolną rękę.
Powoli, beż pośpiechu rysuję rozgrzanym do czerwoności metalem specyficzny trójkąt - Aard.
Kiedy skończę, chwytam elfa za szyję i zmuszam do 'ukłonu'. Powtarzam czynność z dłoni tylko tym razem pod lewą łopatką.
Zanim zdążyłeś to zrobić, do tej pory przypatrujący się jedynie kapitan przerwał ci gestem.
- Dość tego. Nie jesteśmy zwierzętami, nawet cywile. - tu spojrzał znacząco na ciebie - Elfie, potrafisz dać nam jakiś powód, dla którego nie mielibyśmy cię stracić w okrutny i widowiskowy sposób?
- Nie. Róbcie co chcecie. - odrzekł bez hardości, ale trzeźwo i zdecydowanie zapytany.
- Więc zabiję cię jak złoczyńcę i mordercę, którym jesteś. Sprawiedliwie. I na pewno nie rękami twoich towarzyszy. To nie będzie zemsta, lecz kara. - mówiąc to nie odrywał oczu od maga i jego rękina temblaku. Zza jego pleców zaś dało się słyszeć aprobujące, choć nie bez wahania, chrząknięcie Vituna.
Odchrząknąłem niezadowolony, tak by kapitan nie zorientował się co mam na myśli.
Nie wiem po co całe te przedstawienie, grzanie narzędzi, skoro od razu chcą go zabić. Dziwnie postępuje kapitan. Jeśli będziemy się z nimi tak cackać to usranej śmierci będziemy biegali po tych zafajdanych lasach.
- Kapitanie, sądzę że trochę pracy i możemy wyciągnąć z niego przydatne informacje. - Sugeruje kapitanowi mimo tego iż wiem jaką otrzymam odpowiedź.
- Decyzja została już podjęta. - usłyszałeś, gdy kapitan odprawił Vituna, razem z żądającym miejsca do spania i mebli magiem. Nie zdziwiłeś się ani trochę. Byłeś za to przekonany, że dalszy ciąg nastąpi niebawem.
- Zwołaj zbiórkę. Wydam rozkazy.
Chłopaki wysłani po pal minęli się z tobą w drzwiach. Wziąwszy waszego więźnia poprowadzili go na tyły obozu. Kapitan nie gustował w obrazach kaźni, natomiast ci, którzy ją wykonywali najwyraźniej tak, będąc po prostu zaciągniętymi do armii zwyrodniałymi mordercami. Albo gwałcicielami. Tu nikt nie pytał o nic.
Kapitan żwawym krokiem wyminął cię, niosąc ze sobą stołek. Ustawił go na środku placu, gdzie formowała się już grupa żołnierzy i usiadł na nim beztrosko. Wiedziałeś, że zaraz zacznie się przemówienie. Pewnie znowu w klimacie przyjaznej rozmowy, za która zakamuflowana jest przemyślana taktyka i żelazne rozkazy.
Kapitan zajął miejsce na stołku. Nie wiedzieć czemu zwykł siadać na nim, zakładać nogę na nogę i rozmawiać z wami uzywając bardzo swobodnego tonu, nadającego się raczej na akademicką dyskusję niż wojskowy apel. Obok niego stanął Vitun i kilku jeszcze zaufanych dowódców. Miałeś wrażenie, że zaraz powie do któregoś z nich "Panie kolego"
- Dobra, jesteście chyba w komplecie. Jak pewnie zauważyliście, przybył do nas czarodziej. Nie spóźnił się, co ciekawe, ale jest poważnie ranny. Na tyle poważnie, że jego udział w misji stoi pod znakiem zapytania. Do tej pory nie było to jasne, czym będzie się zajmował, więc utnę wasze spekulacje i po prostu wam powiem. Nasza grupa uderzeniowa będzie musiała podzielić się na dwa pododdziały. Od dłuższego czasu wojska króla Henselta naganiają nam uciekinierów, wiewiórki, chcące ukmnąć do Dol Blathanna. My trzymamy tu front i nie pozwalamy im dotrzeć do miejsc, gdzie mogą się wyleczyć i przegrupować. Mamy ich w kleszczach, owszem, ale gdy sciśniesz kanapkę, musztarda ucieka bokami. Tak samo oni. Jesteśmy na tyle znani wśród komand, że większość z nich nawet nie próbuje przemknąć obok obozowiska. Aktualnie dwa największe kanały przerzutowe powstają tuż po przejściu przez rzekę i prowadzą z jednej strony do Mahakamu, gdzie jak zgadujecie ucieka większość krasnoludów, drugi prowadzi w góry, do kopalń i jaskiń. Większa część z nas zostanie tutaj i ich zadaniem będzie zablokowanie Mahakamu. Drugi pododdział zostanie przydzielony do niebezpieczniejszego zadania. Czekam na ochotników. - kapitan łyknął wina, z kubka trzymanego w prawej dłoni. Był jeszcze zroszony potem po przesłuchaniu, zapewne z powodu panującego tam nieznośnego gorąca.
Patrze po zgromadzonych i czekam kto pierwszy się zgłosi.
Niebezpieczne zadanie? W sumie te chadzanie za wiewiórkami może się znudzić. Jeśli takie zadanie miało by wnieść trochę nowości do tego życia, to czemu nie?
Z drugiej strony, nie jest fajnie narażać karku. Kij wie o co tu chodzi.
Eh kurwa, raz matka rodziła.
Wychodzę krok za zgromadzonych po czym mówię
- Hakkson zgłasza się na ochotnika
- Onulf na ochotnika.
- Barun na ochotnika.
- Goren na ochotnika. - widziałeś, jak część spośród krasnoludów występuje z szeregu. Nie byli to ani najsilniejsi ani najodważniejsi, chyba po prostu najbardziej znudzeni. Nawet Timo "Ciepłe Kluchy" Barun, który narzekał od pierwszego dnia.
Kapitan pokiwał głową z zadowoleniem, po czym dokompletował oddział swoim zwyczajem.
- Jeszcze ty, ty, ty i ty. I tamten z tyłu. I ty, ty, ty. Dwunastka, w sam raz. Przewodzić wam będzie Vitun. Reszta - rozejść się.
Po chwili na placu zostaliście tylko wy. Same krasnoludy, prócz jednego gnoma i Jontka, górala z Amell, którego wszyscy darzyliście szacunkiem za tolerancyjny, ale potwornie uparty charakter.
- Jesteście w takiej drużynie, żebyście nie musieli walczyć z ogromem swoich pobratymców. Rozumiecie to chyba. Znad rzeki droga prowadzi przez góry, bo wygodną w podróży dolinę zajmujemy obozem. Przewodzić miał wam magik, ale teraz jego udział w misji stoi pod znakiem zapytania. A wasze zadanie jest proste. Zablokować przemarsz wrogich sił wzgórz i gór otaczających Dol Blathanna. Z Doliny Kwiatów wciąż wychodzą wyleczeni weterani Scoia'tael. Wiecie, co to znaczy - istnieje co najmniej jedna ścieżka przez góry. A ponieważ elf w takim terenie jest zagubiony niczym dziecko, znaczy to, że ktoś po drodze musi im pomagać. Znaleźć, rozpoznać, zneutralizować zagrożenie. Zagłodzić skurwysynów. Jakieś pytania?
Ktoś pomaga Wiewiórkom? To brzmi ciekawie.
- Czy mamy jakieś informacje na tematy tych 'tajemniczych' którzy Wiewiórkom pomagają? No i kiedy wyruszamy - Zadaję chyba najbardziej nurtujące nas pytania.
Nie mając już żadnych pytań czekam aż kapitan nas odprawi.
Następnie kieruję się do mojego 'm1'.
Pakuję wszystko co było moją własnością. Dużo tego nie było, może i dobrze. Przynajmniej zaoszczędzę czasu i sił.
Pakunek, który okazał się całym moim dobytkiem, leży u moich stóp, a ja niecierpliwie czekam na nadchodzącą misję.