- Cal... Caldar... Caldar. - usłyszałeś zza swoich pleców. Rozpędzony wjechałeś przez otwartą przez strażników bramę - otwartą wcześniej, przytomnie. Nie zatrzymałeś się wcześniej niż pod samym lazaretem, rozsądnie umieszczonym przy głównym dziedzińcu. Widząc twój pośpiech, gotowy już, jak to zawsze gdy gdzieś wychodziliście, chirurg i jego pomocnicy, wybiegli, ostrożnie zdejmując pacjenta z wozu.
- Co to za jeden? Nie z naszego oddziału? - zdziwił się siwy medyk - Aż, kurwa, dawać go, zanim się wykrwawi. Zdenek, hemaliksir! - we czterech upchnęli pod niego derkę, za którą złapawszy wnieśli go do namiotu.
Wchodzę niepewnie do namiotu zatrzymując się przy wejściu.
- Kapitan uprzejmie prosi, by włożyć w składanie do kupy tego tu jegomościa całe serce. Jakoby miało to w czymś waszmościom pomóc - Przekazuję słowa kapitana w nieco ułagodnionej formie.
Od patrzenia na stół operacyjny dostałem gęsiej skórki, nie mówiąc już o samej operacji.
To dziwne, bo na polu bitwy mogę brodzić we krwi, z zawieszonymi trzewiami wrogów wokoło szyi, a tutaj dopada mnie uczucie jakbym zjadł coś obślizgłego, wiercącego się.
Ogólne nieprzyjemne odczucia.
Chirurg odprawił cię skinieniem głowy. Zbyt był zajęty odpiłowywaniem kawałków drewna, by wrócić na ciebie większą uwagę. Chwilę minęło, zanim opuściła cię bitewna dezorientacja i szok po zobaczeniu fragmentu działań chirurga. Twoją głowę opuściły wywracające na drugą stronę flaki myśli o tym, co działoby się, gdyby mag oberwał tym w płuca. Albo brzuch. Albo gdybyś to ty oberwał havekarskim, pękającym grotem. Krew, mieszająca się z treścią żołądka, kwaśnym, piekącym płynem, zawartością jelit, kawałkami koszuli i drewna, prochem ziemi, zwykłym gównem...
Do bramy przybyły główne siły. Przodem dowódca, zanim konni, prowadzący spętanego elfa z rozwaloną, krwawiącą twarzą. Na końcu piesi, włączając w to twój oddział.
Elf. Przynajmniej taki pożytek miała cała ta bieganina. Schwytano jednego żywego elfa.
Czasami dziwię się dlaczego Wiewiórki się jeszcze nie poddały, widząc naszą potęgę powinny już dawno przyjść po rozum do głowy...
Takie sarkastyczne myśli chodziły mi po głowie kiedy podchodziłem do kapitana.
- Kapitanie - salutuję niezdarnie. Nigdy nie przykładałem do tego większej wagi. - Naszego nowego gościa właśnie kroją. Zając się koniem i resztą?
- Robiliście w kuźni? Zameldujcie swoją obecność dziesiętnikowi a potem przygotujcie narzędzia. Te zwyczajne. I przekażcie Vitowi, żeby wysłał ze dwóch ludzi po jakiś stosowny pal, tylko tak, żeby elf nie widział. Czekajcie na mnie przy więźniu. Możecie sie z nim przywitać. - dowódca, Leoric z Hagge, strzepnął płaszczem i wszedł prędko do namiotu medyka.
Narzędzia. Cóż, kiedyś przyznałeś się, że nieobce ci hutnictwo i kowalstwo - to był błąd. Dowódca zapamiętał sobie to i gdy tylko potrzebne było rozpalone do czerwoności żelazo, wołał ciebie lub jednego z Tobie podobnych. Szczęśliwie, żywych jeńców nie łapaliście aż tak często. Tym razem jednak zanosiło się na przesłuchanie. Oddając cugle ordynansowi kapitana, który wyrósł przy tobie jak spod ziemi przekląłeś, po raz kolejny, zasrany żywot.
Zmierzając ku dziesiętnikowi, myślałem nieciekawym losie schwytanego elfa.
Pewno będą go tak długo miętosić, aż wyśpiewa wszystko, albo większość. A potem i tak pal. No ale nie ma się co dziwić. Jeśli Wiewiórki pewno też się z naszymi nie cackają.
Kiedy znajdę już dziesiętnika, mówię mu
- Hakkson melduje się - Kolejny niedbały salut - Kapitan każe przygotować 'stosowny' pal dla więźnia. Ale tak co by go nie widział. Pewnie szykuje mu niespodziankę
- Dobra. Widziałeś kurwego syna? - dziesiętnikiem krasnoludów był, a jakże, krasnolud, Vitun Broga, przez wszystkich w obozie zwany krótko Vitem, znany ze swoich kombatanckich opowieści przy ognisku i doświadczenia bojowego. Starszy już najemnik, który wrogów dobierał sobie według zapłaty za ich głowy, względnie dziennego żołdu, cieszył się dobrą opinią wśród żołnierzy. A wśród krasnoludów traktowany był jak dobry wujo, zwłaszcza po incydencie, podczas którego złamał szczękę strzelcowi, żartującemu z bród krasnoludzkich matek. Najważniejsze było to, że był dobrym dziesiętnikiem, przez co wiele takich historii kończyło się dla niego bez konsekwencji.
- Skurwiel przyczaił się na drodze, jakby czekał na magika. Tyś go wiózł, ni? Żyw będzie?
- Jedno licho go tam wie. Majaczył coś po drodze, a wiesz jak to jest z tymi magikami. Dostanie ze dwa razy po pysku i mdleć zaczyna. Mientkie to jak te gąbeczki, co to się te panienki w dobrych domach mydlą. - Odpowiadam dziesiętnikowi - A i tymi gównianymi havekarskimi strzałami naszpikowany, jak jakiś jeż. Choroba by ich wszystkich...
- Żeż kurwa jego w dupsko. Ty to nie wiesz, boś tu nowy, ale dziesiętnikom mówili. Ten magik miał nas pociągnąć rejzą po Scoia'tael od Dol Blathanna aż po Góry Sine. Kaedweńczycy szykują się do ofensywy, my mieliśmy przyjąć bandę elfów od Likseli po Dyfne, uciekinierów, wytłuc ich i zmusić do ucieczki na wschód, na Ban Ard i Góry Sine. Przegonilibyśmy ich przez pasmo, po to krasnoludy w oddziale. A teraz? Bez magika możemy palcem po mapie, tfu, jeszcze tam zdechnie półgłówek. Asz, kurwa, zasrane to... Za stary na to jestem. - rozsierdził się krasnolud. - Idź, pewnie znowu kapitan chce "przesłuchać" ylfa. Przyjdę tam pomóc, wiem że tyś nie oprawca z natury.
- Niech i tak będzie - odpowiadam krasnoludowi, po czym kieruję się do stoiska kowalskiego. Zabieram wszystkie podstawowe narzędzia, pakuję do wora i na plecy. Następnie kieruję się w stronę więzienia.
Kapitan dołączył do ciebie gdy w piecu huczało już dobrze, a narzędzia nabierały właściwego koloru. Towarzyszył mu, zgodnie z obietnicą, Vitun.
"Więzienie" graniczyło z kuźnią i było nizym więcej jak zaimprowizowaną klatką obitą dechami, służącą nie przetrzymywaniu jeńców - tych nie braliście, lecz by nie wystawiać na widok publiczny szczegółów przesłuchania i waszych metod śledczych. Mieliście przynajmniej blisko do ognia.
Elf, z rękami zawiązanymi ciasno za słupem, miał zniszczone, skórzane ubranie. Ślady walki znaczyły je prawie tak dobrze jak ślady transportu do waszego obozu. Na głowie założony miał worek, częściowo poplamiony krwią. Oddychał ciężko, siedząc ze spuszczoną głową. Gdy dowódca ściągnął jego kaptur zobaczyłeś, że ma okropnie rozwalony nos i napuchnięty łuk brwiowy i kość policzkową - tak bardzo, że zza opuchlizny prawie nie widać było oka.
- Zaczynajmy. Imię, komando, imię dowódcy, cel podróży. - rzucił kapitan, jednocześnie dając znak, byś zbliżył się z narzędziem. Na tym etapie nie miało znaczenia z jakim.
Rozejrzałem się po całym asortymencie narzędzi, po czym mój wzrok padł na najbliższe jakie było.
Wziąłem do ręki rozgrzany pogrzebacz. Jego ciepło było odczuwalne nawet na samym końcu. Jednak jak na krasnoluda przystało, wziąłem go do ręki nie czując bólu.
Zbliżyłem się do elfa. Dla lepszego efektu zdmuchnąłem z rozgrzanej do czerwoności końcówki resztki z paleniska. Niczym czerwony deszcz, iskry leciały ku dołowi.
Elf odwrócił głowę, patrząc w ścianę naprzeciwko ciebie. Nie wypowiedział ani jednego słowa, grymas jego napuchniętej twarzy też się nie zmienił.
- Może ci się wydawać, że jesteś odważny, hardy i nie dasz się zastraszyć. Pewnie, możesz próbować. Możemy stracić tu kilka godzin. Mnie to naprawdę obojętne, nie jesteś pierwszy ani ostatni. Prędzej czy później każdy pęka, a ja nie zwykłem powtarzać pytań. - beznamiętnie, jak poprzednio, rzekł kapitan. Jednak cały efekt jego nonszalanckiej przemowy znikł, gdy drzwi waszego przybytku otwarły się i stanął w nich magik, wyglądający, jakby świeżo zszedł ze stołu operacyjnego.
Uniosłem lekko lewą brew w wyrazie zdziwienia, gdy zobaczyłem magika w wejściu.
- Ho ho, widać nasz mistrz chirurg dał z siebie wszystko. - komentuję wejście jegomościa, bacznie go obserwując. Lekko wywijam pogrzebaczem blisko elfa.
- Kontynuujcie. - rzucił mag, wpatrują się w elfa żądnym zemsty wzrokiem.
- Widzisz, twoja nędzna zasadzka zdała się na nic. Zawiodłeś. A teraz mów, zanim wyjdę i krasnolud z czarownikiem będą mieli szansę się zabawić. - kapitan prędko odzyskał kontenans, obracając sytuację na swoją korzyść i nonszalancko prostując się na taborecie.
Chcąc użyć w końcu narzędzia tortur przybliżyłem bardzo blisko pogrzebacz do opuchniętej twarzy elfa, tak by poczuł ciepło bijące od żelaza.
- Słuchaj się kapitana, lepiej na tym wyjdziesz - mówię zachęcająco do elfa. Nie mam złudzeń co do efektywności tego zdania, ale przynajmniej można spróbować.
Jednocześnie, zobaczyłeś jak mag wyczarował mały płomień i zmusił go do tańca wokół swojej dłoni. Nie wiesz, czy z gorąca czy z wysiłku, ale po jego skroni pociekła strużka potu.
- Eledo Vicolen. Komando Seiare, pod wodza Nerii Seiare. Uciekaliśmy... dokądkolwiek. - wydukał elf - Wasi mordercy złapali nas ledwo po przebrodzeniu rzeki. Umknęliśmy im, zanim wybili nas wszystkich. Co jeszcze chcesz wiedzieć, zbrodniarzu Dh'oine? -elf spojrzał na czarodzieja, odwracając twarz od żarzącej się stali.
- Gdybym wiedział że to takie łatwe, też bym sobie podpalił rękę - Dodałem humorystyczny komentarz do nagłej przemowy elfa.
Może przesłuchanie pójdzie szybciej niż się wydaje.
Przyglądam się to magowi, to więźniowi, zerkając co jakiś czas na kapitana. Odchylam lekko rękę, tak by odsunąć pogrzebacz od ręki długouchego.
- Chędożeni bohaterowie - skomentowałem postawę elfa, po czym przejechałem wolną ręką po twarzy.
Kręcą lekko głową z niezadowolenia patrzę na elfa. Czego mogliśmy się spodziewać. Nasłuchali się starych legend, pieśni i kij wie czego jeszcze i teraz nawet własnymi życiami wywijają na prawo i lewo jakby były starymi szmatami.
- Zabicie ciebie było by za łatwe. Jeszcze zmienisz zdanie - Mówię do elfa i na poparcie swoich słów przykładam do żaru metalowe obcęgi.