- Chędożeni bohaterowie - zanim rzuciłeś swoje polecenie krasnoludowi zebrało się na wesołość. Pokręcił głową, zakrywają twarz dłonią z rezygnacją
- Zabicie ciebie było by za łatwe. Jeszcze zmienisz zdanie - odpowiedział bez większych ceremonii i przełożył do ognia obcęgi.
Krasnolud już zabierał się do wykonania twojego polecenia, gdy gestem wstrzymał go kapitan.
- Dość tego. Nie jesteśmy zwierzętami, nawet cywile. - tu spojrzał znacząco na ciebie - Elfie, potrafisz dać nam jakiś powód, dla którego nie mielibyśmy cię stracić w okrutny i widowiskowy sposób?
- Nie. Róbcie co chcecie. - odrzekł bez hardości, ale trzeźwo i zdecydowanie zapytany.
- Więc zabiję cię jak złoczyńcę i mordercę, którym jesteś. Sprawiedliwie. I na pewno nie rękami twoich towarzyszy. To nie będzie zemsta, lecz kara. - mówiąc to nie odrywał oczu od ciebie i twojej ręki.
Gdy wreszcie rozproszyłeś płomień poczułeś znowu falę słabości. Po tym, jak spędziłeś nieprzytomnie czas na stole operacyjnym nie czerpałeś już mocy. Oczywiście, zawsze miałeś jej dużo, więc jakaś resztka się w tobie tliła, ale zmęczenie, rany, omdlenie i sen doskonale rozpraszały nawet największe pokłady energii.
Chwiejnym krokiem podchodzę do belki podpierającej budynek, i opieram się o nią zdrową ręką, sycząc z bólu. Po chwili wstaję i idę w stronę kapitana.
- Postąpiłbym inaczej. Ale mniejsza o to. Potrzebuję kawałka miejsca, łóżka i półki. Bez szczurów i wszy i innych milusich zwierząt, jeśli łaska. Myślałem jeszcze o jakiejś dziewce, ale wątpię, by jeśli jakaś tu jest, zdolna byłaby podnieść się z siana.
Kapitan skinął dłonią chmurnemu krasnoludowi, niememu obserwatorowi przesłuchania. Ten mruknął do ciebie jakieś krótkie słowo, po czym poprowadził cię przez dziedziniec obozu. Dopiero teraz miałeś okazję się mu przyjrzeć. Widziałeś, że obóz jest rozłożony rozsądnie i trwale. Otoczony ostrokołem, zapewniał wystarczającą ochronę przed elfami, które nie dysponowały nawet najnędzniejszym wyposażeniem oblężniczym. Żadna wiewióra o zdrowych zmysłach nie próbowałaby zaatakować obozu i tego co sięw nim znajdowało. A było tego sporo. Namiot, który już poznałeś, biały, przestronny, tuż przy dziedzińcu służył za szpital polowy i lazaret. Ty wyszedłeś z drugiej strony dziedzińca, spod kuźni. Po twojej prawej widziałeś namiotowe pole, gdzie zakwaterowani byli żołnierze, po prawej duży, choć tak samo ascetyczny namiot kapitana. Krasnolud poprowadził cię do następnego namiotu, obok kwatery dowódcy. Tam znalazłeś kąt, o który prosiłeś.
- To wojsko, a nie zebranie Rady Czarodziejów. Jeśli kradniemy to państwowe. - krasnolud wskazał na kupę, na której leżały zwalone twoje rzeczy. Zaraz po tym wyszedł, reagując bez zwłoki na przytłumiony sygnał zbiórki.
W namiocie dostrzegłeś zwykłą, polową pryczę i zbity z desek stół. Nieduży kufer okuty żelazem, w którym mogłeś pomieścić chociaż część swoich rzeczy. Świecznik na trzy świece, na krawędzi stołu. Na jego środku zaś, charakterystyczną kokardę sił specjalnych króla Demawenda, taką, jaką nosili tutaj wszyscy.
Z podwórza dobiegły cię głosy żołnierzy, formujących szeregi do apelu.
Biorę kokardę w rękę i zastanawiam się nad jej przypięciem. Po chwili rzucam ją w kąt.
- Czarodziej na usłudze króla? Bardzo śmieszne. - mruczę pod nosem. Rozchylam poły namiotu, by słyszeć, co mówi dowódca,i zaczynam szukać książki o leczeniu magią. Gdy już ją znajdę, siadam na łóżku i zaczynam wertować książkę, przewidując, że dowódca będzie mówił albo o mnie, albo o kompletniej nudzie.
Trzy rzeczy naraz ogarnąć było trudno, ale wola maga silniejsza jest niż stal. Słuchanie przemówienia kapitana, wertowanie księgi i jeszcze walka z bólem - mimo wszystko jakoś dałeś radę. Z podwórca dobiegały ciebie słowa dowódcy.
- Dobra, jesteście chyba w komplecie. Jak pewnie zauważyliście, przybył do nas czarodziej. Nie spóźnił się, co ciekawe, ale jest poważnie ranny. Na tyle poważnie, że jego udział w misji stoi pod znakiem zapytania. Do tej pory nie było to jasne, czym będzie się zajmował, więc utnę wasze spekulacje i po prostu wam powiem. Nasza grupa uderzeniowa będzie musiała podzielić się na dwa pododdziały. Od dłuższego czasu wojska króla Henselta naganiają nam uciekinierów, wiewiórki, chcące ukmnąć do Dol Blathanna. My trzymamy tu front i nie pozwalamy im dotrzeć do miejsc, gdzie mogą się wyleczyć i przegrupować. Mamy ich w kleszczach, owszem, ale gdy sciśniesz kanapkę, musztarda ucieka bokami. Tak samo oni. Jesteśmy na tyle znani wśród komand, że większość z nich nawet nie próbuje przemknąć obok obozowiska. Aktualnie dwa największe kanały przerzutowe powstają tuż po przejściu przez rzekę i prowadzą z jednej strony do Mahakamu, gdzie jak zgadujecie ucieka większość krasnoludów, drugi prowadzi w góry, do kopalń i jaskiń. Większa część z nas zostanie tutaj i ich zadaniem będzie zablokowanie Mahakamu. Drugi pododdział zostanie przydzielony do niebezpieczniejszego zadania. Czekam na ochotników.
Przestaję słuchać kapitana, skupiam się na książce, i szukam rozdziału o zrastaniu i odrastaniu kości. Mam nadzieję, że nie zgłoszą się do tego zadania same żółtodzioby, bo będę musiał znowu wszystko zrobić sam.
Kości. Nigdy się nie interesowałeś magią uzdrowicieli, a najprostszych zabiegów uczyli cię jeszcze w szkole. Niestety, to, czego potrzebowałeś, nie było wcale proste. w księdze znalazłeś sporo wskazówek, zaklęcia jak odbudować kość, jak przyspieszyć gojenie ran, jak usuwać krwiaki i wybroczyny, nawet jak przywrócić mięśniom ich dawną sprawność - jednak brakowało ci wiedzy na temat samych pryncypiów tej magii - była przecież tak różna od destrukcyjnej magii ognia! Nawet twoje zaklęcia ochronne konstruowało się inaczej. Tu, czytałeś, nie chodziło wcale o wydanie dużej ilości mocy, o skupienie jej w jak najgęstszy koncentrat energii i dopiero ukształtowanie. Tu nawet nie chodziło o dodatkową koncentrację, potrzebną do podtrzymywania ochronnych inkantacji. Tu potrzebna była precyzja, spokój, wiedza, umiarkowanie i pełna kontrola nad najdrobniejszymi nićmi magii. Poczułeś się jak leśny drwal, który dostał zadanie wyrzeźbienia z drewna misternego, elfiego filigranu miniaturowej wielkości.
A poza tym, głos kapitana co chwila cię rozpraszał.
- ... Przewodzić miał wam magik, ale teraz jego udział w misji stoi pod znakiem zapytania. A wasze zadanie jest proste. Zablokować przemarsz wrogich sił wzgórz i gór otaczających Dol Blathanna. Z Doliny Kwiatów wciąż wychodzą wyleczeni weterani Scoia'tael. Wiecie, co to znaczy - istnieje co najmniej jedna ścieżka przez góry. A ponieważ elf w takim terenie jest zagubiony niczym dziecko, znaczy to, że ktoś po drodze musi im pomagać. Znaleźć, rozpoznać, zneutralizować zagrożenie. Zagłodzić skurwysynów. Jakieś pytania?
Rzucam ze złością książką w kąt, i już szykuję się, do rzucenia Kulą Ognia w tomiszcze, dopiero po chwili przypominając sobie o tym, że nie mogę tego zrobić. Zrezygnowany, podnoszę książkę, i znów ją wertuję, w nadziei że znajdę zaklęcie znieczulające. Nawet jeśli nie mogę nią operować, to niech już cholera tak nie boli...