- Prosto i w prawo na drugim krzyżu. Dostałeś zapłatę, to spieprzaj. Nigdy cię tu nie było i nigdy więcej nie będzie. - odezwał się więzień, po czym drzwi zatrzasnęły się na głucho. Dałbyś przysiąc, że prócz zasuwy usłyszałeś kilkutonowy kamienny rygiel opadający na wrota.
Podniosłem sakwę z ciężko zarobionymi pieniędzmi, która zdążyła już przesiąknąć kanałowym odorem i zasalutowałem w kierunku zamkniętych na głucho wrót. Nie miałem ochoty spędzić tu więcej czasu niż było konieczne, toteż zaraz udałem się szukać wyjścia z tego dość niegościnnego świata, posiłkując się przy tym wskazówkami udzielonymi przez więźnia.
Kroki stawiałem szybko i pewnie, żeby nie wylądować w gównie. Starałem się przy tym iść najciszej, jak potrafiłem i najbliżej ścian, jak to było tylko możliwe. W tym momencie brakowało mi naprawdę wielu rzeczy, ale z całą pewnością nie należało do nich spotkanie z maszkarami, które nas wcześniej zaatakowały.
Chciałem wyjść z kanału, sprawdzić dokładnie zawartość sakwy i wydać jej część w jakiejś spelunce na chłodne i mocno spienione piwo.
Potem może jakaś dziwka?, pomyślałem. Nie, najpierw sen.
Chociaż twoją głowę zaprzątały już bardziej przyziemne - a właściwie naziemne - sprawy, nie można ci było odmówić czujności. Nawet małe chlupnięcie w wodzie powodowało, że włosy jeżyły ci się na karku. Szczęśliwie, przed tobą widać było lekkie, mdłe światło kończącej się powoli nocy, wpływające do kanału przez kutą kratę. Nieszczęśliwie, byłeś coraz bardziej przekonany, że to, co chlupocze za tobą, to nie jest topiący się szczur. Szczury nie skrzeczą tak upiornie.
Wpadające do kanału światło zbliżającego się powoli dnia dodało mi sił i nadziei, którą muszę przyznać zaczynałem tracić. Jednocześnie ten... dźwięk. Stanowił zupełną przeciwwagę do poświaty. Czułem się zdecydowanie nieswojo. Co by tu dużo nie mówić, nie byłem stworzony do życia, ba!, przebywania w kanałach.
Niemniej oba bodźce, światło i dźwięk, spowodowały tę samą reakcję. Przyspieszyłem kroku chcąc jak najprędzej opuścić tę nieprzyjazną krainę.
Ciekawe czy uda mi się stąd ujść z życiem, pomyślałem będąc coraz bliżej kutej kraty.
Dopadłeś do kraty zanim to coś dopadło ciebie. Chociaż słyszałeś już, jak bestia wylazła z wody i powoli idzie w twoją stronę, sapiąc i poskrzekując, miałeś przewagę. Mogłeś uciec, zwyczajnie, po prostu. Pchnąć kratę. Zabrzęczała. Pchnąłeś ją jeszcze raz i wtedy zobaczyłeś, że chroni ją solidna kłódka. Taka, która wytrzyma napór kilku takich stworów.
Oczywiście, do każdej kłódki jest klucz, co więcej, prawie każdą z nich da się otworzyć bez niego. Ten kawał ślusarskiej roboty wyglądał solidnie, ale niezbyt skomplikowanie. Otwieranie takich rzeczy było ci nieobce, w normalnych warunkach uznałbyś to za żadną przeszkodę. Tylko czy teraz starczy Ci czasu?
- Niech szlag jasny trafi moje pieprzone szczęście - rzuciłem szukając palcami niezbędnych w takich sytuacjach narzędzi.
Zawsze nosiłem za pasem zestaw wytrychów własnej roboty owiniętych szarą płócienną szmatą. I tam też znalazłem to czego szukałem. Na szczęście, nie można mieć przecież cały czas pecha, nie wysunęły się ani podczas włamania, ani podczas walki, ani w żadnym innym momencie.
Wziąłem głęboki oddech. Z lekkim trudem powstrzymałem drżenie palców. Musiałem wyciszyć umysł. Sztuczką było zapomnieć, że na karku siedzi mi ohydne stworzenie, które chciałoby mnie zapewne zobaczyć u siebie na wczesnym śniadaniu i to zdecydowanie nie w roli gościa.
Ze świstem wypuściłem z płuc powietrze i zabrałem się do pracy. Takich kłódek otwierałem dziesiątki, jeśli nie setki. Tylko to człapanie... Ależ ciężko było wyrzucić w tym momencie makabryczne obrazy sprzed oczu.
Nie odwróciwszy się, nie wiedziałeś ile masz czasu. Echo niosące się po ścianach skutecznie utrudniało ci określenie odległości do człapacza. Do histerii doprowadzała cię myśl, że cios może paść w każdej chwili na twoje odsłonięte plecy. Wytrychy grzęzły w dziurce od klucza... Jedna zapadka, druga, trzecia, CHRUP! Spadły. Jeszcze raz, spokojnie...
Nie mogłem się powstrzymać. Zanim zacząłem po raz drugi grzebać w zamku, obejrzałem się przez ramię. Musiałem po prostu wiedzieć, ile mam jeszcze czasu. Miałem nadzieję, że zmotywuje mnie to do bardziej efektywnej pracy.
Pożałowałeś tego gdy tylko się obróciłeś. Stwór był wyjatkowo paskudny, cały oblepiony szlamem i gnojem, zmierzał ku tobie niespiesznie, jakby wiedział, że mu nie uciekniesz. Odległość, jaka mu została do pokonania nie była bardzo duża, ale ze względu na jego powolność miałeś kilka sekund. Czy wystarczy to na otworzenie kłódki? Nie byłeś w stanie ocenić bez próby, ale nerwowe oglądanie napastnika z pewnością nie pomogło ci otwierać szybciej.
O tak. Widok zbliżającego się monstrum zadziałał na mnie nad wyraz stymulująco. Nie, żebym się nie lękał, jednak chęć przeżycia była silniejsza niż sam strach. Czasami ludzkie ciało, a mózg w szczególności działają w sobie tylko znany sposób.
Odwróciłem się plecami do szlamowatej abominacji i skupiłem wzrok na kłódce. Nie tracąc już więcej czasu, zabrałem się za majstrowanie przy zapadkach. Poczułem zew, wiedziałem, że tym razem uda mi się pokonać zamek.
Mimo całkowitego niemal skupienia, nie zapomniałem o grożącym mi niebezpieczeństwie. Kłódka, owszem, była w tym momencie ważna, ale na nic zdałyby mi się wytrychy i umiejętności złodziejskie ze szponami wbitymi głęboko w plecy. Dlatego też część uwagi poświęcałem na przysłuchiwaniu się człapaniu monstrum. Dobrze by było uniknąć w razie czego pierwszego ataku i jakoś go skontrować.
Pospieszyłeś się. Obecność monstrum działała motywująco, ale kiedy wiedziałeś ile masz czasu stres nie zjadał twoich starań. Wiedziałeś, ile masz czasu pomiędzy kolejnymi zapadkami, ile kroków dzieli cię do zębatego pyska, kiedy będzieszmusiał uchylić się przed ostrymi pazurami. Zamek puścił w ostatniej chwili, a ty, odskakując na bok zmusiłeś potwora do przygrzmocenia całym impetem ciosu w jeden ze stalowych prętów kraty. Pod własnym ciężarem pałąk wysunął się z reszty kłódki, uderzenie w skrzydło zrzuciło go na ziemię.
Udało się, zamek został otwarty. Niestety to jeszcze nie był koniec. Stwór zagrodził mi swoim gigantycznym cielskiem przejście. Musiałem go jakoś wyminąć. Dziwne, ale strach jakoś zupełnie wyparował. Został zastąpiony przez chłodną kalkulację, maksymalne opanowanie i dziką wręcz determinację. Za nic w świecie nie mógłbym zginąć. Byłem mądrzejszy od przeciwnika, szybszy i zwinniejszy. W bezpośrednim starciu nie miałbym szans, ale ja nawet nie miałem zamiaru się z nim ścierać.
Potwór był duży, głupi i niezgrabny. Na tym się skupiłem, oddalając wizję ostrych szponów i zapienionego pyska. Musiałem wyczekać odpowiedniego momentu. Wystarczyło, żeby rzucił się na mnie zaślepiony chęcią mordu. Wiedziałem, że w takim wypadku zdążyłbym umknąć przewrotem pod jego ręką, albo okrążyć go piruetem. Byłem tego pewny. A potem? Potem to już tylko dopaść do otwartej bramy i wybiec na powierzchnię. Biegać też potrafię całkiem szybko - jest to umiejętność nieodzowna w moim fachu.
Twoje przewidywanie okazało się być całkiem trafne. Może żądza mordu nie była aż tak zaślepiona jak sądziłeś, ale głodny topielec skoczył, z pazurzastymi rękami wycelowanymi w twoją szyję. Byłeś pewien, że gdybyś nie przygotował się na jego nagły atak nie zdążyłbyś zareagować odruchowo - ostatecznie monstrum było szybsze, zwinniejsze od ciebie. Tym razem jednak potwór cię nie docenił. Gdy nie trafiając na opór opadł na czworaki, ty byłeś już po drugiej stronie kraty. Bezpieczny i szczęśliwy.
Zatrzymałem się dopiero w dość znacznej odległości od kraty, potwora i kanałów w ogólności. Odetchnąłem z nieskrywaną ulgą wiedząc, że koniec końców szczęście uśmiechnęło się do mnie. Bez tego leżałbym martwy mając za grób gówno i szlam. Nie, zdecydowanie nie tak chciałem skończyć swoje życie. W ogóle nie chciałem kończyć życia przedwcześnie i jak na razie całkiem dobrze mi to wychodziło.
Wyszedłem z przygody cało utraciwszy zaledwie nóż do rzucania. Zyskałem w zamian niezły trzosik, który radośnie ciążył mi u pasa i zdawał się obiecywać zrekompensowanie niedawno poniesionych trudów i strat.
Plan był prosty: znaleźć gospodę, wykupić nocleg, najeść się do syta, popić piwem i legnąć na łóżku. Był jeden problem - nie za bardzo wiedziałem, gdzie jestem.
Spojrzałeś po okolicznych uliczkach. Chociaż nie wiedziałeś, jak nazywa się ta dzielnica, to widziałeś wieżę kościoła. Niedaleko majaczyła ci zza podnoszącej się mgły brama, chociaż nie wiedziałeś, która. Dookoła unosił się zapach wilgoci i starego psa. Stałeś na rozdrożu, za sobą widziałeś słabe światło, niczym z pojedynczej pochodni. Schody, prowadzące w jakiś slums wyglądaly nieco bardziej obiecująco, gdyż prócz ogniska, przy ktorym widziałeś kilka muskularnych postaci niewielki placyk zalewalo ciepłe światło.
Zorientowawszy się co nieco w terenie postanowiłem ruszyć w kierunku schodów. Wydawało mi się, że tam najszybciej odnajdę jakiś kąt, żeby odpocząć, a o niczym bardziej nie marzyłem, jak o odpoczynku właśnie. Poruszałem się blisko murów, omijając z daleka ognisko, a w szczególności stojące przy nim postaci. Wolałem nie kusić losu - przygód jak na jedną noc zdecydowanie wystarczyło.