Smutny dzień dla światowej kinematografii. Wczoraj w wieku 84 lat zmarł Leslie Nielsen, mistrz parodii i ikona amerykańskiej komedii. Odszedł z tego świata w szpitalu, w pobliżu jego domu w Fort Lauderdale, na Florydzie, z powodu powikłań wynikających z zapalenia płuc.
Choć Nielsen był znany głównie z serii „Naga broń” (słynna „drebinowska łatka”, która przylgnęła potem do niego, stała się dla Lesliego furtką do kariery, jak i największym przekleństwem), to zdołał zapisać się w annałach fantastyki złotymi zgłoskami.
Swoją karierę rozpoczął w 1956 roku i to od razu od mocnego akcentu – jedną z głównych ról w kultowym i wysokobudżetowym filmie science-fiction, „Zakazana Planeta”. Zagrał tam postać komandora Johna J. Adamsa i spisał się zaprawdę wyśmienicie.
Po kilkunastu latach odkryto jego ogromny talent komediowy, który dał nam prawdziwy wysyp parodii, bez konwenansów wyśmiewających perły fantastyki. W tym dorobku znalazłby się dzieła lepsze („Dracula – Wampiry bez zębów”, „Koszmarne opowieści”), jak i te gorsze („2001: Odyseja komiczna”, seria „Straszny film”), ale jedno jest pewne – widząc tego aktora na ekranie, nie można było pozostać obojętnym. U jednych wzbudzał salwy śmiechu, u innych uśmiech politowania – dla każdego był jednak ikoną, utożsamioną z pewnym rodzajem kina i nawet najwięksi sceptycy przyznawali, że Nielsen to facet z ogromną charyzmą i talentem.
Nie byłbym sobą i trudno byłoby mi pożegnać tego aktora, gdybym nie zamieścił tutaj pewnej sceny z „Nagiej broni”. Tak, wiem – z fantastyką ona ma niewiele wspólnego. Jednakowoż jest to najlepsze i najbardziej epickie otwarcie filmowe w dziejach kina, więc mam nadzieje, iż mi to wybaczycie.
Tak ja chciałbym go zapamiętać i tak zachowam go w mojej pamięci.