Przyznam szczerze, że miałem pewne obawy związane z "New Vegas". Wiadomo, za ten tytuł wziął się Obsidian, którego ludzie znają się na tworzeniu smacznych cRPG, a nie Bethesda, która jedzie po najmniejszej linii oporu... ale właśnie! Potentaci z Rockville siłą rzeczy mieli ostatnie słowo przy tworzeniu tej gry, bo to w końcu do nich należy uniwersum i to one przynosi im złote jaja. Mimo ambitnych planów, istniało ryzyko pójścia na pewne ustępstwa - w końcu silnik ten sam, rozwiązania podobne, a Fallout 3 do najgrywalniejszych tytułów nie należał. Jak wyszło? Po 3 godzinach rozgrywki mogę napisać, że jest dobrze. Nawet bardzo dobrze.
Krótki spis co mi się póki co spodobało, a co nie:
+ Zadania - wolność niczym w "Alpha Protocol". Chcesz rozwiązać cały spór gadaniem i podchodami, nie używając ani razu broni? Proszę bardzo. Nie bawisz się w konwenanse i kochasz klasyczną dyplomację przy pomocy strzelby? Żaden problem. Do każdego zadania można podejść inaczej i nie ma tutaj prowizorycznego uczucia wyboru jak w "Fallout 3", gdzie do rozwiązania zadań de facto prowadziła jedna droga, okupowana przez Super Mutantów i inne ścierwo. Jeżeli posiadasz odpowiednie umiejętności otwierania zamków/naprawy/nauk ścisłych, to tałatajstwo nawet nie będzie miało pojęcia, że przechadzałeś się po ich siedzibie jak panisko. Kilka dróg dotarcia do celu i rozwiązania problemu - to lubię.
+ Perswazja - tutaj naprawdę wiele możesz ugrać gładką gadką i umiejętnościami interpersonalnymi. Dla mnie totalny raj.
+ Tryb "Jestem hardcorem" - to rozumiem. Amunicja waży swoje. Stimpacki i Rad-X nie poskładają Ci kości i leczą stopniowo, a nie automatycznie. Jedzenie, picie i sen są konieczne do przetrwania (taki sam ekranik jak w przypadku radiacji, czyli im dalej wskaźnik idzie w prawą stronę, tym większe konsekwencje). Nasi druhowie mogą umrzeć. Są momenty, gdy trzeba się sporo napocić, ale daje to w końcu jakąś satysfakcje. Co ciekawe tryb można w każdym momencie wyłączyć, więc jak komuś w niesmak takie zmiany, to nie ma żadnego problemu.
+ Sztuka przetrwania - Łiiiii... Moja ulubiona umiejętność powróciła. Prócz dodawania kilku przydatnych w przetrwaniu bonusów, dzięki niej można z różnych śmieci stworzyć prawdziwe survivalowe cudeńka - od proszków leczniczych po jakieś dragi. Alchemia w świecie postapokaliptycznym? Jestem za.
+ Frakcje - jak to z frakcjami. Jednemu się przypodobasz, a innemu nadepniesz na odcisk. Ba! Nawet chodzenie w odpowiednich ciuchach ma wpływ. Nawet na sojuszniczych terenach, chodząc w nieodpowiednim ubraniu, możesz dostać kulkę w łeb od jakiegoś krewkiego strażnika.
+ Radio - świetne kawałki, znakomity prezenter (Wayne Newton i jego zachrypnięty głos to prawdziwy synonim Las Vegas) - czego chcieć więcej. Generalnie głosy są znakomicie podłożone. Jak na dzień dobry zwykły doktorek gada głosem Michaela Hogana (Tigh z Battlestara), to trzeba przyznać, że obsada jest mocna.
+ Brak głupot - póki co nie spotkałem idiotów, którzy budują miasto wokół niewypału bomby atomowej i pierwszemu lepszemu lumpowi dają zadanie jej rozminowania.
+ Perki - bardziej ogarnięte i otrzymujemy je co kilka poziomów, czyli niejaki powrót do elitarności tej opcji.
+ Karawana - postapokaliptyczny Pazaak.
+ Mniej absurdalnych śmierci i latających kończyn - przynajmniej póki co odniosłem takie wrażenie.
- SI nadal głupie jak kilko gwoździ, szczególnie boli to w przypadku naszych kompanów, którzy w ciasnych korytarz zwyczajnie się gubią.
- Graficznie nie stoi to na najlepszym poziomie, a potrafi chrupnąć od czasu do czasu.
- Sporo pomniejszych bugów.
Jak tak dalej pójdzie to New Vegas chyba będzie w końcu Falloutem, o jakim od lat marzyłem. Zobaczymy jednak, bo im dalej w las...