Jeszcze mój umysł nie wyszedł z letargu po przaśnej i nie wywołującej większych emocji historyjki z „Mass Effect: Objawienie”. Z kolei mój brzuch oraz plecy nadal mnie bolą, po dość frywolnym przekładzie całej powieści, który spowodował, że pękałem ze śmiechu i spadałem kilkakrotnie ze swojego obrotowego krzesełka, prosto na podłogę. Do tej pory wyklinam w myślach nazwisko Karpyshyn – dlatego, że facet nabił mnie kolejny raz w butelkę, jak typowego ciemnego fanatyka… a tutaj taki pasztet! Następna książka z serii „Mass Effect”, sygnowana nazwiskiem wspomnianego autora, jest już w drodze. Polska premiera – październik 2010. Oj… i co ja teraz biedny pocznę?
Najgorsze jest to, że pewnie ją kupię, wmawiając sobie, że inne wydawnictwo, ciekawsza historia, a frycowe już zapłacone i teraz może być tylko lepiej. W końcu to „Mass Effect”, przecież nie może być ponownie tak kiepsko. Prawda? Prawda?!
Przekonamy się już niedługo, lecz Fabryka Słów potrzebuje teraz naszej pomocy. Zadanie to jest tylko dla prawdziwych N7 – wybrać najlepszą i najklimatyczniejszą okładkę dla książki „Mass Effect: Podniesienie”.
Swój głos możecie oddać pod tym adresem, jeżeli oczywiście posiadacie konto na popularnym „mordoksięgu”.
Od razu odpowiadam na pytanie, dlaczego na okładkach znajduje się dziarski komandor Shepard i jego dumna ekipa wykolejeńców, skoro de facto w tej powieści nie pojawiają się na żadnej stronie. Zabieg czysto marketingowy, wydawnictwo polega na łatwej identyfikacji wizualnej. Cwaniaki i nawet się z tym nie kryją! Tylko czy to nie jest kantowanie potencjalnego konsumenta i zatajanie pewnych faktów?
No i dlaczego „Podniesienie”? Jak sprawdzałem ostatnio w swoim opasłym słowniku, to słówko „ascendencja” jeszcze tam tkwiło, ale może to było jakieś delirium. Nawet na literkę „A”, więc nie trzeba by daleko szukać. No, ale wiadomo – lepiej przetłumaczyć jak leci, to przecież taka oszczędność czasu.