„Torchlight”, hack'n'slash młodziutkiego studia Runic Games, okazał się dziełem, które w mig podbiło serca znudzonych fanów gatunku. Umówmy się, ile można katować tego wysłużonego „Diablo II”? Trzeba kiedyś w końcu dać odejść na emeryturę biednemu Mefistofelesowi czy Baalowi, przynajmniej do premiery kolejnej części, i wyjść poza Sanktuarium. Jednak dopiero w 2009 roku, po fali trzecioligowych oraz kilkunastu niezłych acz niedoskonałych rąbanek, magiczny świat „Torchlight” pozwolił nam z czystym sumieniem opuścić ową mroczną krainę i dziesiątkować tabuny wrogów gdzie indziej. Idea była prosta – ściągnąć wszystko, co najlepsze w serii „Diablo”, i dodać kilka smaczków, które sprawdziły się na przestrzeni dekady u konkurencji.
Mimo że wymieszanie formaliny z cukrem (ten słodziutki do granic możliwości klimat) jest dość śmierdzącym i kontrowersyjnym pomysłem, to po gruntownym wymieszaniu, zapach skutecznie potrafił zanęcić do zasmakowania nawet najbardziej zatwardziałego przeciwnika hack'n'slash. Oczywiście zabrakło kilku ważnych składników, jak trybu dla wielu graczy czy wyważonego poziomu trudności, aby ów produkt stał się niczym narkotyk, ale.. co się odwlecze, to nie uciecze, nie?
Studio Runic Games na obecnie trwających targach Gamescom 2010, zaprezentowało pierwszy zwiastun przygotowywanego na 2011 roku „Torchlight II”, tytułu, który ma wypełnić wszystkie braki pierwowzoru. Czy gra będzie godnym spadkobiercą uniwersum i finalnie zrzuci z tronu długowiecznego „Diablo II”?
Skoro pierwszy „Torchlight” został ochrzczony „Diablo 1.5” to drugą część śmiało można nazwać „Diablo 2.5”. Koniec zamknięcia w mrocznych lochach, dosyć grania solo – więcej akcji, radosnego masakrowania, urokliwej muzyki autorstwa Matta Uelmena i cukierkowości. Tego ostatniego mogłoby w sumie nie być, ale generalnie i tak podoba mi się droga, jaką zmierza Runic Games. Czas dopisać kolejną grę do mojej listy „Koniecznie zagrać w 2011 roku!”.