Hmm, zacznijmy od tego, że nie jest to opowiadanie jako takie. Teraz zaprezentuję krótki fragment i chciałbym, żebyście w komentarzach zostawiali propozycje, co też ma począć biedny Tomasz. Oczekuję jedynie samego zrębu akcji, czyli np. "niech otworzy drzwi z lewej". Co się stanie, gdy Tomek otworzy owe drzwi, pozostaje w mojej gestii. Oczywiście, naraz mogę podążać zgodnie z tylko jedną sugestią, która sam wybiorę. Nie mam pojęcia, jak ma się wszystko skończyć, czy choćby jak rozegrać. Tomek ma ludzkie możliwości, ale bywa nieobecny myślą, więc czasami zdarzy mu się zgodzić na zrobienie czegoś, co leży poza jego zasięgiem...
No dobra, zacznijmy, liczę, że dacie się temu kapkę rozwinąć.
Miał tego potwora w garści. Jego magiczne osłony rozproszono, twarda jak skała skorupa pękła, a jego ataki stały się niemrawe i łatwe do przewidzenia. Lord Clickor uśmiechnął się półgębkiem i ruszył do ostatniej szarży. Wszystko miał dokładnie przemyślane i rozpisane wręcz na uderzenia serca. Zamierzał zastosować pełną gamę swoich najpotężniejszych technik, by raz na zawsze zakończyć terror, jaki siała bestia. Był już o krok, z wojennym okrzykiem na ustach uniósł miecz do cięcia, jak w zwolnionym tempie widział, jak uzbrojona ręka opada, zwiastując śmierć. I nagle, nie wiadomo skąd i dlaczego, widział już tylko ciemność.
Tomek z wrzaskiem bólu i dojmującej straty zerwał się od kompa i w ataku nagłej złości, silnie walnął pięściami o blat, czego momentalnie pożałował, gdy tylko poczuł, jak to boli. Niezgrabnie próbował rozmasować obie ręce naraz, jednocześnie rozglądając się po pokoju. Szlag, wszystko zgasło. Komputer, telewizor, wieża, światła. Poszły korki? Rzucił się do okna i oparł się na parapecie, by w spokoju się rozejrzeć. Zapomniał, że przed chwilą rozkwasił sobie dłonie, więc teraz tylko syknął, by ułamek sekundy później wyrżnąć czołem w szybę, gdy zabrakło stosownego oparcia.
W końcu jakoś się ustawił i jego oczom ukazał się obraz niespotykanej grozy. Chociaż mieszkał w centrum Warszawy, nie widział nic. Nie świeciły się sąsiednie bloki, latarnie uliczne, czy nawet samochody, które przecież powinny teraz jeździć w obie strony. Wiedziony dziwnym przeczuciem, otworzył okno. Owionęło go mroźne, zimowe powietrze i prawie całkowita cisza. W okolicy nikt nie słuchał muzyki, żadne dziecko nie płakało, nie toczyła się kłótnia, nie pracował żaden silnik, nie trąbiono, nie wiercono, nie śpiewano. Jedynie lekki wiatr grał pomiędzy budynkami.
Wciąż dając się prowadzić przeczuciu, chłopak zamknął okno i ostrożnie wczołgał się pod łóżko. W jego głowie powoli kształtowała się hipoteza życiowa, mająca wytłumaczyć, co też się do cholery stało z wszelkim prądem. Po chwili, znów ukazał się w głównej przestrzeni pokoju, cały pokryty kurzem i z miną zwycięzcy trzymając dotąd zapomnianą latarkę. Dzięki wieloletnim studiom z Discovery, Tomasz zdawał sobie sprawę, że najprawdopodobniej zaatakowało ich UFO (nikt nie mówił, że studiował pilnie), a na pierwszy ogień poszła szeroko pojęta infrastruktura energetyczna. Zapewne ich statek zawisł nad jakąś dużą rozdzielnią prądu i poraził ją impulsem elektromagnetycznym. Jeżeli tak było, ta prosta latarka powinna wciąż działać i rzucić na sytuację nieco światła.
Pstryk. Ciemno. Wciąż. - Szlag! - Wrzasnął podkurwiony chłopak, ciskając złomem o podłogę. Chyba włożył w to zbyt wiele uczucia, bo w następstwie usłyszał brzęk pękającego szkła. W tym momencie przypomniał sobie, że baterie wyczerpały się dawno temu i miał je zmienić. W myśl własnych zasad, musiał wymierzyć sobie karę za zbyt impulsywne działanie. Z westchnieniem złapał się za gumkę od majtek i mocno szarpnął do góry. Powtarzał operację, aż uznał, że gatki więcej nie wytrzymają i pogroził sobie palcem z mruknięciem „tym razem ci się upiekło”. Pochylił się z pewnym trudem i podniósł korpus latarki z podłogi. Z powodu braku światła, nie mógł nawet ocenić, czy żaróweczka się zbiła, czy też poszła tylko zabezpieczająca szybka.
Głupi kosmici, nie mogli zaatakować, jak było jasno? Albo przynajmniej go uprzedzić, zrobiłby save'a, a tak stracił trzy godziny gry i praktycznie pewne zwycięstwo nad najpotężniejszym przeciwnikiem, jaki istniał. Wciąż nic nie słyszał, nawet jego wrzaski wydawały się odległe i stłumione. Czyżby ogłuchł? Usiadł na łóżku i oparł czoło na dłoni. Musiał wymyślić, jak pokona kosmitów, a co ważniejsze, jak ich ukarze za zepsucie mu zabawy. Wstał i jak typowy badass uderzył pięścią w dłoń, znowu zapominając, że są raczej obolałe. Wrzasnął, tym razem z bólu i padł na łóżko. Może lepiej zaczekać do rana?
No dobra, zacznijmy, liczę, że dacie się temu kapkę rozwinąć.
Miał tego potwora w garści. Jego magiczne osłony rozproszono, twarda jak skała skorupa pękła, a jego ataki stały się niemrawe i łatwe do przewidzenia. Lord Clickor uśmiechnął się półgębkiem i ruszył do ostatniej szarży. Wszystko miał dokładnie przemyślane i rozpisane wręcz na uderzenia serca. Zamierzał zastosować pełną gamę swoich najpotężniejszych technik, by raz na zawsze zakończyć terror, jaki siała bestia. Był już o krok, z wojennym okrzykiem na ustach uniósł miecz do cięcia, jak w zwolnionym tempie widział, jak uzbrojona ręka opada, zwiastując śmierć. I nagle, nie wiadomo skąd i dlaczego, widział już tylko ciemność.
Tomek z wrzaskiem bólu i dojmującej straty zerwał się od kompa i w ataku nagłej złości, silnie walnął pięściami o blat, czego momentalnie pożałował, gdy tylko poczuł, jak to boli. Niezgrabnie próbował rozmasować obie ręce naraz, jednocześnie rozglądając się po pokoju. Szlag, wszystko zgasło. Komputer, telewizor, wieża, światła. Poszły korki? Rzucił się do okna i oparł się na parapecie, by w spokoju się rozejrzeć. Zapomniał, że przed chwilą rozkwasił sobie dłonie, więc teraz tylko syknął, by ułamek sekundy później wyrżnąć czołem w szybę, gdy zabrakło stosownego oparcia.
W końcu jakoś się ustawił i jego oczom ukazał się obraz niespotykanej grozy. Chociaż mieszkał w centrum Warszawy, nie widział nic. Nie świeciły się sąsiednie bloki, latarnie uliczne, czy nawet samochody, które przecież powinny teraz jeździć w obie strony. Wiedziony dziwnym przeczuciem, otworzył okno. Owionęło go mroźne, zimowe powietrze i prawie całkowita cisza. W okolicy nikt nie słuchał muzyki, żadne dziecko nie płakało, nie toczyła się kłótnia, nie pracował żaden silnik, nie trąbiono, nie wiercono, nie śpiewano. Jedynie lekki wiatr grał pomiędzy budynkami.
Wciąż dając się prowadzić przeczuciu, chłopak zamknął okno i ostrożnie wczołgał się pod łóżko. W jego głowie powoli kształtowała się hipoteza życiowa, mająca wytłumaczyć, co też się do cholery stało z wszelkim prądem. Po chwili, znów ukazał się w głównej przestrzeni pokoju, cały pokryty kurzem i z miną zwycięzcy trzymając dotąd zapomnianą latarkę. Dzięki wieloletnim studiom z Discovery, Tomasz zdawał sobie sprawę, że najprawdopodobniej zaatakowało ich UFO (nikt nie mówił, że studiował pilnie), a na pierwszy ogień poszła szeroko pojęta infrastruktura energetyczna. Zapewne ich statek zawisł nad jakąś dużą rozdzielnią prądu i poraził ją impulsem elektromagnetycznym. Jeżeli tak było, ta prosta latarka powinna wciąż działać i rzucić na sytuację nieco światła.
Pstryk. Ciemno. Wciąż. - Szlag! - Wrzasnął podkurwiony chłopak, ciskając złomem o podłogę. Chyba włożył w to zbyt wiele uczucia, bo w następstwie usłyszał brzęk pękającego szkła. W tym momencie przypomniał sobie, że baterie wyczerpały się dawno temu i miał je zmienić. W myśl własnych zasad, musiał wymierzyć sobie karę za zbyt impulsywne działanie. Z westchnieniem złapał się za gumkę od majtek i mocno szarpnął do góry. Powtarzał operację, aż uznał, że gatki więcej nie wytrzymają i pogroził sobie palcem z mruknięciem „tym razem ci się upiekło”. Pochylił się z pewnym trudem i podniósł korpus latarki z podłogi. Z powodu braku światła, nie mógł nawet ocenić, czy żaróweczka się zbiła, czy też poszła tylko zabezpieczająca szybka.
Głupi kosmici, nie mogli zaatakować, jak było jasno? Albo przynajmniej go uprzedzić, zrobiłby save'a, a tak stracił trzy godziny gry i praktycznie pewne zwycięstwo nad najpotężniejszym przeciwnikiem, jaki istniał. Wciąż nic nie słyszał, nawet jego wrzaski wydawały się odległe i stłumione. Czyżby ogłuchł? Usiadł na łóżku i oparł czoło na dłoni. Musiał wymyślić, jak pokona kosmitów, a co ważniejsze, jak ich ukarze za zepsucie mu zabawy. Wstał i jak typowy badass uderzył pięścią w dłoń, znowu zapominając, że są raczej obolałe. Wrzasnął, tym razem z bólu i padł na łóżko. Może lepiej zaczekać do rana?