Książkę tą napisałem potocznym językiem. Jest to nowsza wersja mojego opowiadania o tym samym tytule, które napisałem w wieku ośmiu lat. Spokojnie, to nie jest całe opowiadanie - to tylko jeden rozdział Komentujcie
Zeszyt pierwszy
1
Siedzieć w schronisku fajnie nie jest… najgorzej, gdy mieszka się tam trzy miesiące, a te trzy miesiące są całym życiem, chociaż tak naprawdę żyje się trzy lata… więcej przeszłości się nie pamięta…
Taki przypadek był. Trafił do schroniska trzyletni Mateusz – tygrys.
* * *
Siedzę tu trzy miesiące. Chociaż to krótki odcinek czasu, czuję się, jakbym mieszkał tu całą wieczność. Głupie uczucie. Schroniska mam serdecznie dość. Może dlatego, że jestem w klatce i potwornie się nudzę. Dzisiaj jednak wpadłem na fajny pomysł…
- Kocie, masz jakiś pomysł, jak stąd uciec? – zapytałem.
- No tak. W nocy…
Westchnąłem.
- No, tego to mogłem się domyślić. Poza tym pytam w jaki sposób, a nie o jakiej porze…
- Co z tego? – spytał kot.
- Ja tam mogę zniszczyć klatki i kłopot z głowy… - odezwał się byk.
- Tego mi było trzeba! – powiedziałem.
*
Nadeszła noc. Pierwszy raz dostałem taką szansę ucieczki.
- Teraz? – spytałem byka.
- Co: teraz? – zdziwił się – mów ciszej.
- Niszcz te klatki…
Przystąpił do działania, gdy upewniłem się, że wszyscy sąsiadujący z nami śpią. Szybko wykonał swoją robotę, z tym, że nie do końca wiem jak.
Wyjścia już chwilę szukamy. Może dlatego, bo jest ciemno, nadeszły chmury i nawet nawzajem ledwo się widzieliśmy. W dodatku to schronisko było akurat duże. Znaleźliśmy w końcu kilkanaście minut przed świtem. Zaczęliśmy oddalać się od tego ponurego miejsca. Na pewno będą nas szukać. Kot wie o tym, że ucieczka była planowana. Jak się nam poszczęści, to nas nie dorwą. Teraz mi przyszła do głowy myśl jednego z myślicieli zwierząt – „Nieszczęście chodzi za szczęściem”…
*
Spaliśmy tylko godzinkę. Nie dlatego, bo nam się nie chciało, wręcz przeciwnie – bardzo nam się chciało, ale strach i mnie, i mojemu towarzyszowi nie dawał spać. Zaraz, jak wstaliśmy, poszliśmy przed siebie. Gdy już się zmęczyliśmy, powiedziałem:
- Jestem głodny.
- A ja to nie, tak?
- No – potwierdziłem.
Popatrzył na mnie spode łba.
- Traktuję to jako żart.
- To czemu nie najesz się trawy? – spytałem - Przecież jest jej tutaj sporo.
- No cóż… po prostu nie chcę, żebyś ty głodował, kiedy ja będę miał pełny brzuch. Na imię mam Torlof.
- A ja Mateusz…
- Aha.
Położyliśmy się. Po dwóch godzinach znowu ruszyliśmy. W końcu doszliśmy do lasu.
- Ale ładnie… - mruknąłem do siebie.
- Masz rację.
Przystanąłem.
- Słyszałeś?
- Tak. Słuch to ja mam aż za dobry. Większość rozmów słyszę, nawet, jak ktoś gada szeptem.
- Torlof!
- To się słyszy samo przez się…
- Jasne…
W końcu znudziło nas to spacerowanie. Położyliśmy się.
- Żeby te igły wiatr zmiótł do kibla! – krzyknąłem.
- Przestań – powiedział byk.
Po chwili zasnął. Poszedłem za jego przykładem.
Zeszyt pierwszy
1
Siedzieć w schronisku fajnie nie jest… najgorzej, gdy mieszka się tam trzy miesiące, a te trzy miesiące są całym życiem, chociaż tak naprawdę żyje się trzy lata… więcej przeszłości się nie pamięta…
Taki przypadek był. Trafił do schroniska trzyletni Mateusz – tygrys.
* * *
Siedzę tu trzy miesiące. Chociaż to krótki odcinek czasu, czuję się, jakbym mieszkał tu całą wieczność. Głupie uczucie. Schroniska mam serdecznie dość. Może dlatego, że jestem w klatce i potwornie się nudzę. Dzisiaj jednak wpadłem na fajny pomysł…
- Kocie, masz jakiś pomysł, jak stąd uciec? – zapytałem.
- No tak. W nocy…
Westchnąłem.
- No, tego to mogłem się domyślić. Poza tym pytam w jaki sposób, a nie o jakiej porze…
- Co z tego? – spytał kot.
- Ja tam mogę zniszczyć klatki i kłopot z głowy… - odezwał się byk.
- Tego mi było trzeba! – powiedziałem.
*
Nadeszła noc. Pierwszy raz dostałem taką szansę ucieczki.
- Teraz? – spytałem byka.
- Co: teraz? – zdziwił się – mów ciszej.
- Niszcz te klatki…
Przystąpił do działania, gdy upewniłem się, że wszyscy sąsiadujący z nami śpią. Szybko wykonał swoją robotę, z tym, że nie do końca wiem jak.
Wyjścia już chwilę szukamy. Może dlatego, bo jest ciemno, nadeszły chmury i nawet nawzajem ledwo się widzieliśmy. W dodatku to schronisko było akurat duże. Znaleźliśmy w końcu kilkanaście minut przed świtem. Zaczęliśmy oddalać się od tego ponurego miejsca. Na pewno będą nas szukać. Kot wie o tym, że ucieczka była planowana. Jak się nam poszczęści, to nas nie dorwą. Teraz mi przyszła do głowy myśl jednego z myślicieli zwierząt – „Nieszczęście chodzi za szczęściem”…
*
Spaliśmy tylko godzinkę. Nie dlatego, bo nam się nie chciało, wręcz przeciwnie – bardzo nam się chciało, ale strach i mnie, i mojemu towarzyszowi nie dawał spać. Zaraz, jak wstaliśmy, poszliśmy przed siebie. Gdy już się zmęczyliśmy, powiedziałem:
- Jestem głodny.
- A ja to nie, tak?
- No – potwierdziłem.
Popatrzył na mnie spode łba.
- Traktuję to jako żart.
- To czemu nie najesz się trawy? – spytałem - Przecież jest jej tutaj sporo.
- No cóż… po prostu nie chcę, żebyś ty głodował, kiedy ja będę miał pełny brzuch. Na imię mam Torlof.
- A ja Mateusz…
- Aha.
Położyliśmy się. Po dwóch godzinach znowu ruszyliśmy. W końcu doszliśmy do lasu.
- Ale ładnie… - mruknąłem do siebie.
- Masz rację.
Przystanąłem.
- Słyszałeś?
- Tak. Słuch to ja mam aż za dobry. Większość rozmów słyszę, nawet, jak ktoś gada szeptem.
- Torlof!
- To się słyszy samo przez się…
- Jasne…
W końcu znudziło nas to spacerowanie. Położyliśmy się.
- Żeby te igły wiatr zmiótł do kibla! – krzyknąłem.
- Przestań – powiedział byk.
Po chwili zasnął. Poszedłem za jego przykładem.