Otwarcie przyznam, że moja wiedza o Star Treku ograniczała się tylko do tego, że wychowało się na nim amerykańskie pokolenie nerdów oraz do znajomości imion kilku postaci. Jakoś specjalnie nie ciągnęło mnie do zapoznania się z serialem, który wywarł ogromne piętno na gatunku science-fiction. W końcu coś co było odkrywcze pod koniec lat 60', dziś zapewne jest już czymś mocno sztampowym i nieciekawym, a i stereotypy ciążące na tym tytule nie pomagały.
Zapewne żyłbym nadal w niewiedzy, gdyby nie telewizja Puls, która ponownie rozpoczęła emisję serialu. Jako że nic lepszego nie miałem do roboty (taką interesującą to mam pracę), a na reszcie ogólnodostępnych kanałów leciała taka sama chała (powtórki, telenowele, kolejne powtórki), postanowiłem zobaczyć na własne oczy 'czym to się tak ludzie podniecają'. Początkowo podszedłem do całej sprawy z politowaniem i liczyłem na niezły ubaw (ze scenariusza, aktorów czy scenografii). Jednakowoż po obejrzeniu jednego odcinka diametralnie zmieniłem zdanie.
Gdyż "Star Trek" jest, piszę to z całą stanowczością i będąc zdrowym na umyśle (chyba ), absolutnie genialny i współczesne pseudo-moralistyczne seriale mogą mu buty lizać. Dawno nie widziałem serialu, który w tak sprytny i inteligentny sposób mierzył się z problematyką: etyki, natury ludzkiej, sensu wojny, istoty uczuć, rozwoju nauki (o wiele lat wcześniej poruszał kwestie zawarte w takim Matrixie, Łowcy Androidów czy Terminatorze) i wiary. Wszystko to sprytnie splątane ze smakowitym klimatem podróży międzygwiezdnych i interesującej wizji przyszłości. Mimo, że scenariusz każdego odcinka jest dość sztampowy (coś się spieprzyło i załoga wpada w tarapaty, jednak zawsze znajduje się sposób na ratunek, po wcześniejszym skopaniu kilku tyłków), to liczne zwroty akcji i pomysłowy scenariusz (wspomniane drugie dno, które pod koniec zawsze daje sporo do myślenia) skutecznie tuszują ową wpadkę.
Czym byłby jednak ten serial bez znakomitych aktorów, którzy wcielili się w członków załogi statku Enterprise. Na pierwszy plan wybija się oczywiście niezapomniany William Shatner, który wcielił się w postać kapitana Jamesa Kirka i słowo daje odwalił znakomitą robotę. Kirk jest człowiekiem wyrachowanym, silnym i zdecydowanym, który wymaga bezwzględnego szacunku. Z drugiej strony jest wrażliwy, ma styl i fantazje. Ponadto to osoba, która nie boi się podjąć trudnych decyzji i jest gotowa poświęcić własne życie, jeżeli w grę wchodzi dobro załogi oraz Federacji. Shatner znakomicie odzwierciedlił na ekranie te cechy i przy okazji dodał aurę mistycyzmu (Szacunku? Pojęcia nie mam jak to inaczej nazwać), która czyni bohatera kimś niesamowitym.
Ale kim byłby Kapitan Kirk bez Mr. Spocka (Leonard Nimoy) oraz Dr McCoya (DeForest Kelley) ? Tym samym czym GameExe bez Nazina. To właśnie dzięki nim powstało niezapomniane trio, które przeszło już chyba do legendy Nie raz, nie dwa ratowali tyłek kapitana z nielichych tarapatów. No i wprowadzają do serialu niezbędny wątek humorystyczny. Ciągłe spory zimnego i kierującego się tylko logiką Spocka oraz porywczego McCoya, to coś co niewątpliwie zapada w pamięć. Warto także wspomnieć o "Scottym" (James Doohan) i jego zapadającym w pamięć szkockim akcencie
Oczywiście serial nie jest ósmym cudem świata. Obok odcinków, które są emocjonujące i dają ostro do myślenia, pojawiają się takie, w których nie dzieje się absolutnie nic, a i brakuje przekazu (w te obfituje niestety sezon trzeci, który obecnie leci na Pulsie). Niektórych też może razić dość tandetna scenografia i kostiumy, efekty specjalne oraz amatorszczyzna niektórych aktorów (w szczególności tych, którzy odgrywają 'gościnne' role) - choć jak dla mnie to dodaje dodatkowego uroku "Star Trekowi"
Podsumowując - gorąco polecam, bo jeszcze raz się przekonałem, że zanim się coś oceni, trzeba to najpierw ujrzeć. Nie dajcie wiary stereotypom
Zapewne żyłbym nadal w niewiedzy, gdyby nie telewizja Puls, która ponownie rozpoczęła emisję serialu. Jako że nic lepszego nie miałem do roboty (taką interesującą to mam pracę), a na reszcie ogólnodostępnych kanałów leciała taka sama chała (powtórki, telenowele, kolejne powtórki), postanowiłem zobaczyć na własne oczy 'czym to się tak ludzie podniecają'. Początkowo podszedłem do całej sprawy z politowaniem i liczyłem na niezły ubaw (ze scenariusza, aktorów czy scenografii). Jednakowoż po obejrzeniu jednego odcinka diametralnie zmieniłem zdanie.
Gdyż "Star Trek" jest, piszę to z całą stanowczością i będąc zdrowym na umyśle (chyba ), absolutnie genialny i współczesne pseudo-moralistyczne seriale mogą mu buty lizać. Dawno nie widziałem serialu, który w tak sprytny i inteligentny sposób mierzył się z problematyką: etyki, natury ludzkiej, sensu wojny, istoty uczuć, rozwoju nauki (o wiele lat wcześniej poruszał kwestie zawarte w takim Matrixie, Łowcy Androidów czy Terminatorze) i wiary. Wszystko to sprytnie splątane ze smakowitym klimatem podróży międzygwiezdnych i interesującej wizji przyszłości. Mimo, że scenariusz każdego odcinka jest dość sztampowy (coś się spieprzyło i załoga wpada w tarapaty, jednak zawsze znajduje się sposób na ratunek, po wcześniejszym skopaniu kilku tyłków), to liczne zwroty akcji i pomysłowy scenariusz (wspomniane drugie dno, które pod koniec zawsze daje sporo do myślenia) skutecznie tuszują ową wpadkę.
Czym byłby jednak ten serial bez znakomitych aktorów, którzy wcielili się w członków załogi statku Enterprise. Na pierwszy plan wybija się oczywiście niezapomniany William Shatner, który wcielił się w postać kapitana Jamesa Kirka i słowo daje odwalił znakomitą robotę. Kirk jest człowiekiem wyrachowanym, silnym i zdecydowanym, który wymaga bezwzględnego szacunku. Z drugiej strony jest wrażliwy, ma styl i fantazje. Ponadto to osoba, która nie boi się podjąć trudnych decyzji i jest gotowa poświęcić własne życie, jeżeli w grę wchodzi dobro załogi oraz Federacji. Shatner znakomicie odzwierciedlił na ekranie te cechy i przy okazji dodał aurę mistycyzmu (Szacunku? Pojęcia nie mam jak to inaczej nazwać), która czyni bohatera kimś niesamowitym.
Ale kim byłby Kapitan Kirk bez Mr. Spocka (Leonard Nimoy) oraz Dr McCoya (DeForest Kelley) ? Tym samym czym GameExe bez Nazina. To właśnie dzięki nim powstało niezapomniane trio, które przeszło już chyba do legendy Nie raz, nie dwa ratowali tyłek kapitana z nielichych tarapatów. No i wprowadzają do serialu niezbędny wątek humorystyczny. Ciągłe spory zimnego i kierującego się tylko logiką Spocka oraz porywczego McCoya, to coś co niewątpliwie zapada w pamięć. Warto także wspomnieć o "Scottym" (James Doohan) i jego zapadającym w pamięć szkockim akcencie
Oczywiście serial nie jest ósmym cudem świata. Obok odcinków, które są emocjonujące i dają ostro do myślenia, pojawiają się takie, w których nie dzieje się absolutnie nic, a i brakuje przekazu (w te obfituje niestety sezon trzeci, który obecnie leci na Pulsie). Niektórych też może razić dość tandetna scenografia i kostiumy, efekty specjalne oraz amatorszczyzna niektórych aktorów (w szczególności tych, którzy odgrywają 'gościnne' role) - choć jak dla mnie to dodaje dodatkowego uroku "Star Trekowi"
Podsumowując - gorąco polecam, bo jeszcze raz się przekonałem, że zanim się coś oceni, trzeba to najpierw ujrzeć. Nie dajcie wiary stereotypom